Nienawiść pokazuje dziś swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia. Przeciwnie, są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się jej z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami – pisała w 2005 roku prof. Barbara Skarga.Nienawiść pokazuje dziś swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia. Przeciwnie, są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się jej z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami – pisała w 2005 roku prof. Barbara Skarga.

Trudno jest mi milczeć, trudno nie wyrazić słów protestu. Nie można bowiem żyć w atmosferze panującej ostatnio w naszym kraju. Wystarczy włączyć telewizor lub wziąć do ręki gazetę, by ogarnęło nas uczucie obrzydliwości. Ktoś kiedyś powiedział, że my, Polacy, lubimy sielanki. Tak może było, tak nie jest. Okazuje się, że nie jesteśmy narodem łagodnym, że potrafimy szczerzyć kły, warcząc nie na obcych, lecz na siebie nawzajem. Coraz szerzej wzbiera piana nienawiści, niszcząc nasze życie społeczne.

Może więc warto powiedzieć kilka słów o nienawiści, o tym uczuciu, które nie liczy się z nikim i niczym. Może warto uprzytomnić sobie, czym ono jest i jakie powoduje spustoszenia?

To uczucie, które nie umie patrzeć na świat inaczej niż z perspektywy negacji. Nawet w tym, co innym wydaje się cenne, ważne, dostrzega wyłącznie podstępne działanie, upadek, oszustwo, bo takim jest dla niego naturalny stan ludzkiej kondycji. Nienawiść bynajmniej jednak nie zmierza do ulepszenia, przeciwnie, zastana sytuacja jej odpowiada, z satysfakcją stwierdza każdy błąd potwierdzający słuszność jej nastawienia, każde nieudane przedsięwzięcie.

Przede wszystkim zaś tym nastawieniem chce zatruć wszystkich dookoła. I zaczyna się sączyć, aż ogarnia społeczność. Nienawiść bez podstaw, bez wyjaśnienia dlaczego, nienawiść szukająca przedmiotu, by się na nim skupić, by ten przedmiot zniszczyć, choć najczęściej ten przedmiot na jej ataki nie zasługuje. Rodząca się nienawiść jeszcze nie wie, w jaką stronę się zwróci. Nie orientuje się według takich czy innych racji. Dlatego często uderza na ślepo, czasem w kogoś słabego, niezdolnego do obrony, czasem przeciwnie, w tych, co są lepsi, czasem z jakichś ukrytych pobudek, u nas najczęściej politycznych, obiera sobie ofiarę.

„U człowieka powodującego się resentymentem – pisał Max Scheler – zazdrość, zawiść, złośliwość, utajona żądza zemsty osadzają się na dnie duszy oderwane od określonych przedmiotów”. Co więcej, stają się trwałymi nastawieniami, niemal chorobliwą obsesją. Tischner zaś dodawał: posiadając przerażającą łatwość wynajdywania pretekstów, nienawistnicy „rozkoszują się już samym podejrzeniem, gmeraniem w złościach i krzywdach pozornych, szperają we wnętrznościach swej przeszłości i teraźniejszości, poszukując ciemnych, zagadkowych historii, które pozwalają im odpływać w dręczące domysły i upajać się trucizną własnej złośliwości, rozdzierają najstarsze rany, rozkrwawiają od dawna zagojone blizny, czynią złoczyńców z przyjaciela, żony, dziecka i z wszystkiego, co dla nich najbliższe”. Czytając te słowa, odnoszę wrażenie, że Tischner przewidział listę Wildsteina, jej smutne konsekwencje, a zapewne także postępowanie niektórych naszych polityków.

Czy nienawiść rodzi się z krzywdy? Bywa tak, że człowiek, który doznał niesprawiedliwości, przemocy, jakiegoś zła, którego nie jest w stanie przezwyciężyć, zaczyna nienawidzić. Tę gwałtowną reakcję można zrozumieć, trudniej ją usprawiedliwić. Ilu ludzi cierpiało podczas wojny, a jednak potrafili przezwyciężyć żal, wybaczyć. Toteż nie w każdym skrzywdzonym rodzi się mściwość. Zemsta zresztą nic nie daje, prócz chwilowej złudnej satysfakcji, jest bowiem odpowiedzią niesprawiedliwości na niesprawiedliwość, zła na zło. Ten więc, kto ma poczucie swego Ja, kto nie chce się zniżać do tych, którzy zło czynią, nawet gdy dotknęło go straszne nieszczęście, potrafi je zapomnieć, oddając sąd nad nim w ręce prawa. Krzywda jest raczej pretekstem dla tkwiącej w człowieku złości. Przyczyny tej złości trzeba szukać gdzie indziej, gdzie?

To prawda, że sprzyjają jej społeczne sytuacje. Tam, gdzie kultywuje się równość, a jednocześnie panuje ogromne zróżnicowanie pod względem faktycznej władzy i faktycznego posiadania, wzmaga się potężny ładunek resentymentu. Tam zawsze się znajdą zręczni demagodzy, którzy go wykorzystają do własnych, zazwyczaj niskich celów. Łatwo dziś możemy to obserwować wokół. A przecież są także inni, którzy się resentymentom nie poddają mimo wszelkich sprzyjających faktów. Noszą zatem jakiś mocny pancerz, który chroni nawet przed naturalnym wybuchem złości. Czym jest ten pancerz? Zapewne odpornością moralną, a także poczuciem własnej godności.

Kto jest podatny na nienawiść, w kim to zło znajduje dla siebie odpowiedni grunt? Wszakże na pozór każdy może ulec nienawiści. Tak jednak nie jest. Jak uczy obserwacja otaczających nas faktów, poddają się jej najczęściej ci, którzy mają rozchwianą tożsamość, którym trudno jest zbudować własną osobowość, ludzie w gruncie rzeczy słabi, jakby pozbawieni mocy bycia sobą, a zatem ulegający wpływom, tym lub innym nastrojom społecznym, na pół świadomi swego braku, jednocześnie drażliwi ambicjonerzy reagujący na byle drobiazg odruchem sprzeciwu, niechęcią do otaczającego świata.

W takich ludziach rośnie napięcie między pragnieniem bycia kimś i świadomością własnej małości, rodzi się też chęć zaznaczenia swej obecności. A od tego już tylko mały krok do tego, by zaczęła pożerać nas zawiść, ona najczęściej jest u źródła. Wówczas jakiś fakt, nawet drobny, rodzi chęć odwetu. A odwet nie przebiera w środkach, każdy wówczas jest dobry, każde nieuzasadnione oszczerstwo, każde posunięcie, choćby przeczyło podstawowym wartościom moralnym, a nawet prawu. Gazety z naddatkiem dostarczają nam przykładów.

Gdy nienawiść zżera jednostkę, jest to sprawa jej sumienia. Nędzne to, ale nie wychodzimy tu poza sferę etyki. Lecz jad się sączy i zaraża otoczenie. Wówczas nic już nie może powstrzymać fali nienawiści, mały pretekst i rozlewa się szeroko głucha na argumenty. Skutki są zawsze fatalne. Na nienawiści nigdy niczego nie zbudowano. Ona chce tylko rozliczyć, zniszczyć, poniżyć zwłaszcza tych, w których dostrzega głównych nieprzyjaciół.

Wroga zawsze można znaleźć, a tłum pobudzić jest łatwo. W rezultacie nienawiść jak błoto, maź potrafi pokryć wszelkie społeczne działanie, lepka i niszcząca – gotowa zrujnować nawet to co najlepsze. Niestety. Możemy się o tym przekonać, bo znów dziś pokazuje swą wściekłą twarz. I nikt na jej działania nie reaguje, nikt nie potępia, przeciwnie, są tacy, którzy mają wciąż na ustach moralną rewolucję, a poddają się jej z ochotą, jakby tęsknili za szubienicami.

Może więc pora powiedzieć „dosyć”? Może przyszedł czas na protest ludzi uczciwych, tych wszystkich, których, gdy patrzą na te pełne nienawiści działania, ogarnia przerażenie? Dlaczego pozwalamy na podobne praktyki, dlaczego pozwalamy niszczyć społeczną tkankę?

Mój głos zapewne niektórych oburzy. To dobrze, może się choć na chwilę nad swymi działaniami zastanowią. Mnie ciśnie się na usta tylko jedno gorzkie pytanie: czy dla politycznych satysfakcji takich mizernych ludzi cierpiało i walczyło o wolność moje pokolenie?

Gazeta Wyborcza nr 66, wydanie z dnia 19/03/2005 GAZETA ŚWIĄTECZNA, str. 13