Zło jest wynikiem frustracji. Atakujący chcą się poczuć ważniejsi, silniejsi, działają w imię „celów patriotycznych”, chcą być bardziej męscy, coś im się w codziennym życiu nie udaje, więc szukają rekompensaty. Mają więc czarnego, Żyda, pedała, starca, kloszarda – emanację przyczyn, dla których im się nie powodzi – mówi prof. Monika Płatek w wywiadzie udzielonym „Gazecie Wyborczej”.

Paweł Smoleński: Na początku stycznia we Wrocławiu pobito dwóch czarnoskórych Holendrów; jednego z nich nie po raz pierwszy. Uznał to za przejaw rasizmu i trudno mu się dziwić. Niemal codziennie doświadcza rasistowskich zaczepek.

Prof. Monika Płatek: Przerabiam ze studentami eksperyment Zimbardo; na uniwersytecie Stanforda studentów podzielono na „więźniów” i „strażników”, a eksperyment trzeba było przerwać po sześciu dniach, bo „strażnicy” dopuszczali się coraz bardziej wyrafinowanych aktów upokarzania i dręczenia „więźniów”. Co to oznacza? Robimy to, na co mamy przyzwolenie, niekoniecznie wyrażane wprost, wiedząc, że nasze zachowanie najpewniej ujdzie nam płazem, a co najmniej – nie będziemy za nie potępiani.

Jeśli pobicie było wynikiem konfliktu, są na to artykuły kodeksu karnego: 155, 156, 157. Kowalski jest chroniony i koniec – nieważne, jaki ma kolor skóry, jakiego jest pochodzenia, narodowości, jaką wyznaje religię. Ale w przypadku czarnoskórego z Wrocławia możemy wnioskować, że żadnego konfliktu nie było.

Co to znaczy?

– Mówimy o przestępstwach wynikających z mowy nienawiści. Zostaje pobity albo znieważony człowiek czarny, Rom lub Żyd, bo jest czarnym, Romem lub Żydem.

Na rasistowskie ataki są w polskim prawie konkretne przepisy.

– Ale nie ma paragrafów, które określają inne cechy wyróżniające ofiarę: orientację seksualną, sytuację społeczną i zdrowotną, stopień niepełnosprawności, płeć, styl życia. Atak na niepełnosprawnego lub geja, dlatego że to niepełnosprawny lub gej, też wynika z nienawiści. I zdarza się znacznie częściej, niż nam się wydaje. Władza może tego jeszcze nie dostrzegła, a może dostrzec nie chce. Ale w wielu krajach świata już się to robi. Kategoria „innego” będzie coraz szersza.

Holender pobity we Wrocławiu żalił się, że na komisariacie był traktowany inaczej niż biały.

– Przychodzi na policję pobity biały i nikt nie patrzy na jego kolor skóry; będziemy uważać, że między Kowalskim a sprawcą wynikł jakiś spór, który rozstrzygali pięściami. Wyobraźmy sobie jednak, że Kowalskiego pobito nie w wyniku konfliktu, ale z bliżej niewiadomych przyczyn, cech, które go charakteryzują. Wówczas może się spotkać z taką samą reakcją jak czarny.

W Polsce nie ma praktyki ścigania takich przestępstw w stopniu, który oddawałby rozmiar zjawiska mowy nienawiści. Jest ono znacznie większe niż liczba spraw, które kończą się w sądzie. Nie rozpoznajemy tych problemów, wiemy o nich za mało. A niewiedza powoduje przyzwolenie na przestępstwa.

Dlaczego?

– Może w jakimś sensie podzielamy poglądy ludzi, którzy tak postępują, choć nigdy się do tego nie przyznamy. Po wtóre – jest nam z tym wygodniej.

Zło jest wynikiem frustracji. Atakujący chcą się poczuć ważniejsi, silniejsi, działają w imię „celów patriotycznych”, chcą być bardziej męscy, coś im się w codziennym życiu nie udaje, więc szukają rekompensaty. Nie mają świadomości, że nie udaje im się z powodu konkretnych decyzji, także politycznych. Mają więc czarnego, Żyda, pedała, starca, kloszarda – emanację przyczyn, dla których im się nie powodzi.

Co z tym wszystkim ma wspólnego polityka i władza?

– Politykom wygodniej, gdy frustracja kieruje się przeciw mniejszościom, a nie przeciw nim – np. za zły budżet. Co więcej, jak ludzie dokopią czarnemu, politycy mogą się oburzyć, wysyłać policję. Interweniują, więc są obecni. Czasami władza sprawcę poinstruuje, że tak nie wolno. Czasami założy sprawę, którą w ostateczności sąd umorzy.

Najczęściej umarzane są sprawy dotyczące działań antysemickich, antyromskich i antygejowskich. Bo ich sprawcami są nie tylko prymitywne osiłki, ale tzw. porządni obywatele. To może być urągający Żydom staruszek, zwykły przechodzień, wydawca, publicysta. Sąd nie identyfikuje ich jako przestępców. Przecież nie zabijają, nie gwałcą, nie rabują. To zmarniali obywatele chodzący z jakimiś transparentami, sprzedający jakieś książki albo pisemka, głoszący jakieś poglądy, nawet niekoniecznie kawa na ławę, że Żydzi do gazu, a Hitler był głupi, bo nie dokończył sprawy. Wydaje się nam, że w gruncie rzeczy to takie niewinne.

W wielu wypadkach sąd nie ma woli ani podstawy prawnej, by sprawdzić, jak czują się ci, do których taki tekst się odnosi. Oraz ci, którzy pod takim tekstem są podpisywani jako „my”, czyli ta niby zdrowa tkanka społeczeństwa. Mnie takie podpisywanie obraża, godzi w moje dobra osobiste.

Dla poszkodowanych nie ma miejsca, zaś sprawcy nie są dla sądu podobni do sprawców innych przestępstw, z którymi ma codziennie do czynienia. Kółko się zamyka.

Co tutaj szwankuje? Państwo, prawo, sądy, policja?

– Wszystko działa tak, jak ma działać. W kodeksie karnym są np. artykuł 256 zakazujący propagowania faszyzmu lub innego ustroju totalitarnego oraz nawoływania do nienawiści z powodu narodowości, rasy, wyznania.

Była kiedyś głośnia sprawa transparentu „Wyzwolimy Polskę od Żydów, masonów, eurozdrajców i rządowej mafii”. Sąd zaczął się zastanawiać, czy zwrot „wyzwolimy Polskę” to nawoływanie. Wzywa ekspertów i dochodzi do wniosku, że gdyby napis brzmiał „wyzwólmy”, to byłoby coś innego. W ogóle nie zastanawia się, co czuje i myśli osoba poszkodowana takim hasłem. Co myśli człowiek, który nie chce tak wyzwalać.

Te przepisy są bardziej uroczyste niż praktyczne. Bardzo ogólne (niech ktoś mi powie, co to jest „inny ustrój totalitarny” albo nawoływanie do faszyzmu), działają, gdy władza chce kogoś postraszyć, że propaguje ustrój totalitarny. Szczerze mówiąc, gdy dokładnie posłuchać wypowiedzi nawet pierwszoligowych polityków, ich propozycje często śmierdzą totalitaryzmem. A przecież nikomu nie przyjdzie do głowy, by zakładać im sprawy sądowe. Przepisy działają fantastycznie – mają być wykorzystywane wtedy, gdy władzy jest to na rękę.

Ale już artykuł 257 o publicznym znieważaniu z powodu rasy, narodowości, wyznania lub bezwyznaniowości mógłby zadziałać inaczej. Choć i tak dzieli ludzi, bo wielu cech, z powodu których możemy być znieważani, pobici, obrażani, po prostu nie uwzględnia. Nie dostrzega się tu przestępstw przeciwko godności osobistej człowieka i dobrom osobistym, lecz przeciwko porządkowi publicznemu. Jeśli ja – władza – dojdę do wniosku, że ktoś, kto obraża kolorowych, sprzedaje literaturę antysemicką lub lży gejów, mimo wszystko nie zagraża mojemu porządkowi publicznemu, wtedy nie ma sprawy.

Co robić?

– Nie należy oczekiwać cudów. Może być tylko trochę lepiej. Prawo karne tego nie załatwi. Ono powinno wkraczać, wtedy, gdy nie zadziała wszystko inne – prawo cywilne i administracyjne, system edukacyjny, zdrowotny, socjalny. W praktyce jest inaczej. A przecież nie chodzi o to, by ludzi wsadzać do więzień.

Niemniej jednak trzeba stworzyć takie paragrafy, które opiszą przestępstwa wynikające z mowy, działań, zachowań wynikających z nienawiści. I będą uwzględniać uczucia pokrzywdzonych. Nasze prawo je pomija, ważny jest porządek społeczny.

Pewien poseł z Podlasia powiedział publicznie, że w Łomży należy zlikwidować ośrodki dla uchodźców, bo powodują one tylko konflikty z miejscowymi. Minęło kilkadziesiąt godzin, a na ulicy pobito dwie Czeczenki.

– I pewnie ów poseł nie dostrzega między jednym a drugim żadnego związku. A jest on oczywisty. Dlatego powinniśmy domagać się od władzy politycznej poprawności. Ponad rok temu byłam z wykładami w Australii. Wypisałam sobie, co biali zrobili Aborygenom, i już chciałam to wygłosić, gdy w wiadomościach z Polski słyszę, jak w Sejmie po wyborze Baracka Obamy mówi się o końcu cywilizacji białego człowieka. Pomyślałam sobie – jakim prawem mam mówić cokolwiek Australijczykom, skoro w moim kraju jakiś palant…

…poseł, pani profesor, poseł…

– …palant, a że na fotelu posła, to tylko wstyd większy. Takie słowa i takie zachowania muszą być potępione. To po prostu nie przystoi nikomu, zwłaszcza władzy. Gdybym była przedstawicielką klasy politycznej, potępiłabym takie słowa wypowiedziane przez przedstawiciela polskiego narodu i przeprosiła za nie.

Nie wymagam od posłów, by byli lepsi niż naród. Ale muszą znać konstytucję, wiedzieć, co to jest niedyskryminacja, oraz że są odpowiedzialni za kształtowanie postaw zgodnych z konstytucją, a nie wbrew niej. W przeciwnym razie poseł jest godnym żałości palantem. Bierze kasę, którą również ja mu płacę. Zobowiązuje się wobec mnie, by nie zaniżać poziomu.

Jak się siedzi na stołku, to się daje przykład. Premier, prezydent, posłowie, ministrowie, ludzie kultury mają dziesiątki możliwości, by zaprezentować dobre wzorce. A jednak w naszej dumnej, wolnej i strasznie napuszonej ojczyźnie to rzadkość.

W Polsce powiedzieć komuś, że ma być poprawny politycznie, to niemal obrazić.

– Wieki temu Jędrzej Kitowicz, opisując staropolskie obyczaje, zastanawiał się, czy gościom nie smakuje jadło, bo przy stole głośno nie bekają i nie pierdzą. Minął czas i biesiadne obyczaje się zmieniły.

Poprawność polityczna, rozumiana jako trzymanie standardów, jest bardzo ważna. Musimy przyzwyczaić się do tego, że w Polsce będzie coraz więcej czarnych, żółtych, brązowych. Zdaję sobie sprawę, że w naszych warunkach zabrzmi to jak coś nienormalnego (choć w wielu społeczeństwach jest normalne), ale osoby homoseksualne muszą mieć cywilne prawa jak wszyscy obywatele. Nie mam złudzeń, że wyplenimy wszystkie zachowania dyskryminujące, wszystkie przestępstwa wynikające z mowy nienawiści, ale dziś nie robimy wiele, by wejść na tę drogę.

Wierzy pani w edukację?

– Mamy już edukację, bo czym innym jest lekcja: można opluć kolorowego bez większych konsekwencji, nie tylko karnych? Można pobić kloszarda. Naubliżać gejowi. Kłania się eksperyment Zimbardo – gdyby np. policjant czuł, że musi zająć się sprawą członka mniejszości tak samo jak tzw. zwykłego obywatela, zająłby się. Ale przecież wie, na co może sobie pozwolić, ma bardzo konkretne doświadczenie. Nie będzie skutecznie skontrolowany, a jeśli sprawa wyjdzie na jaw, nie będzie potępiony, nie dostanie po premii, a może nawet cichutko koledzy poklepią go po plecach. Nie obchodzi mnie, co naprawdę myślą o kloszardach lub gejach, ale nie powinni sobie na coś takiego pozwalać.

Zresztą – nie będę wszystkiego zwalać na policję, urzędników, sądy, nauczycieli. Zwalam na nas wszystkich, bo wszyscy jesteśmy odpowiedzialni. Badania pokazują, że ludzie, którzy wytykają innym pochodzenie, kolor skóry, wyznanie, są w gruncie rzeczy bardzo niezadowoleni. Polacy są jednym z najbardziej niezadowolonych narodów. Gdyby władza to wiedziała i kojarzyła jedno z drugim, może działałaby inaczej. W krajach zadowolonych – Danii, Szwecji, Finlandii – jest najpewniej podobny jak u nas procent kabotynów, rasistów, ludzi ze skłonnościami do faszyzowania, nacjonalizmu. Ale na co dzień tego nie pokazują. Bo nie ma tam przyzwolenia. Na takie zachowanie oburzy się pani w sklepie, pani na poczcie, pan dyrektor w biurze, pani minister i pan premier.

 

Rozmawiał Paweł Smoleński

*prof. Monika Płatek – prawniczka, pracownik naukowy w Instytucie Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego, ekspert i konsultant m.in. OBWE, Open Society Institute – New York (OSI), członek międzynarodowej rady programowej Journal of Law and Society.

 

Źródło: Gazeta Wyborcza