Tożsamość antysemity uległa zaburzeniu. Musi przekonywać siebie i innych, że żadnym antysemitą nie jest. To zapewne wina Żydów – twierdzi – że nawet nie wolno się mienić antysemitą – pisze w nagrodzonym w Konkursie Grand Press tekście profesor Jan Hartman.

W jednym z przejść podziemnych w Krakowie widnieje napis: „Precz z żydowskim antypolonizmem!” Zawsze, gdy tamtędy przechodzę, myślę sobie: pewnie, że tak, ale gdyby tak jeszcze dopisać „… i z polskim antysemityzmem”. Lecz antysemityzm stał się już dawno tematem uczciwej debaty publicznej w naszym kraju. Antypolonizm tymczasem nie doczekał się jeszcze takiego potraktowania – ani przez w Polsce, ani w Izraelu, ani w USA. Na razie mówią o nim tylko antysemici. Chwała im za to. Jestem przekonany, że poprawa relacji między Polakami i Żydami w dużym stopniu zależy od tego, w jakiej mierze damy głos w sferze publicznej antysemityzmowi i antypolonizmowi. Spychanie ich do rynsztoka sprawia, że całkiem w nim gniją i dziczeją, wydzielając jady zatruwające całe społeczeństwa. Być może nie zmienimy przekonań tych ludzi, ale podejmując otwarcie drażliwe tematy i dając upust także negatywnym uczuciom ułatwimy sobie uzdrowienie stosunków między oboma naszymi narodami.

Żydzi i antysemici żyć bez siebie nie mogą. Bez antysemitów Żydzi byliby zwyczajnym narodem, którym inni mało się interesują. Bez antysemitów nie byłoby holokaustu, a bez holokaustu nie byłoby Izraela. Gdyby zaś nie było Żydów na świecie, antysemici musieliby stworzyć sobie inną legendę o światowym spisku mocy Zła albo wyżywać swą wojowniczość w sportach walki. Nie byliby jednak tym, czym najbardziej lubią być – tępicielami Żyda.

Przed wojną sojusz semicko-antysemicki był poniekąd honorowy. Antysemici zwali się antysemitami i nigdy się nie obrażali, gdy ktoś nazywał ich w ten sposób. Dla antysemity słowo „antysemita” bynajmniej nie było obelgą. Zwalczali Żydów otwarcie – na ulicy, w gazetach, w parlamencie. Organizowali demonstracje, bojkoty sklepów żydowskich, segregację rasową na uniwersytetach. Wszystko było jasne. Dziś jednak nie wypada być przeciwko jakiemuś narodowi jako takiemu, przez co tożsamość antysemity uległa zaburzeniu. Musi przekonywać siebie i innych, że żadnym antysemitą nie jest, a to nie jest łatwe zadanie. Nie jestem antysemitą, ale… dlaczego Żydzi to, a dlaczego Izrael tamto… To zapewne wina Żydów, że nawet nie wolno się mienić antysemitą – po prostu kolejny wynalazek „żydowskiego liberalizmu”, za pomocą którego Żydzi próbują zapanować nad światem.

Zwykle mówi się dziś o antysemityzmie jako przesądzie i niegodziwości. Nikt kulturalny nie chce antysemity słuchać, nikt nie traktuje poważnie tego, co mówi. Ja zaś twierdzę, że antysemitów trzeba słuchać, starannie wyłuskując ziarna prawdy zanurzone w miąższu obsesji, mitów i kłamstw. Prawdziwi antysemici naprawdę interesują się nami i wiele o nas, Żydach, wiedzą. Choć są niebezpieczni, to przynajmniej jesteśmy dla nich ważni, a to jest pewna wartość. Dlatego zasługują na to, by z nimi rozmawiać. I chociaż prawdą jest, że antysemityzm przerodził się w XX wieku w zbrodnię holokaustu, to przecież owo powinowactwo z nazistami, które plami honor współczesnego antysemity, budzi nie tylko gniew, ale też współczucie. Przecież (na ogół) nie chcą mieć nic wspólnego z Hitlerem, ale siłą rzeczy mają.

Prawdę  mówiąc, wolę zdrowego polskiego antysemitę, niż żydowskiego, no, jakbyśmy to nazwali – „antylechitę”? Chociaż antypolonizm jest pośród Żydów w Izraelu czy w USA równie częsty (na oko przynajmniej, bo nikt tego nie zbadał), jak antysemityzm w Polsce, to jednak nie są to zjawiska symetryczne. W pewnym sensie antypolonizm jest gorszy. Nie opiera się bowiem na niezdrowej fascynacji, kompleksach i chorej wyobraźni, lecz na czymś obezwładniającym, poniekąd nieludzkim – na czarnej obojętności. Gdzieś w najstarszym pokoleniu polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę, a potem wyjechali do Izraela lub gdzie indziej, bije źródło strasznych wspomnień, w których Polak odgrywa nierzadko rolę wręcz ohydną – szantażuje, obrzuca wyzwiskami, ograbia. Zatrute, choć nieskłamane wspomnienia przekazywane są dzieciom i wnukom, którzy wiedzą, że są subiektywne i jednostronne, ale mimo wszystko nie pozwalają im myśleć o Polsce przyjaźnie. Nie chcą też myśleć nieprzyjaźnie, tym bardziej, że w słowach dziadków słyszą nierzadko tony sentymentalne, gdy ci mówią o Polsce. W rezultacie – nie myślą wcale. Tym bardziej nie myślą ci, którzy żadnych polskich korzeni nie mają. Zapanowała więc po tym względem wśród Żydów zgoda niemal powszechna – Polska to kraj, który z jakichś powodów został przez Niemców wybrany do wymordowania Żydów i w którym antysemityzm prawdopodobnie był i nadal jest większym problemem niż gdzie indziej. To miejsce spalonej ziemi, czarna dziura, gdzie Żyd przyjeżdża tylko po to, by pokłonić się ofiarom Zagłady. Bo któż by w takie miejsce jechał na wakacje? Któżby przyjaźnił się z ludźmi zamieszkującymi kraj zasnuty dymami krematoriów? Obojętność zdaje się wyborem najuczciwszym. Gdy spełniając swój naturalny obowiązek polscy Żydzi próbują tę obojętność przełamać, spotykają się z uprzejmymi pozorami zainteresowania swoich izraelskich lub amerykańskich ziomków. Gdy zrozpaczeni wyciągają ze swego arsenału broń najcięższą – Żegotę, Irenę Sendlerową, Henryka Sławika i 6500 drzewek w Yad Vashem, mogą usłyszeć:„O, naprawdę, nie wiedziałem o tym. Napijesz się jeszcze kawy?”. Ręce opadają – z garstką starych antylechitów można przynajmniej rozmawiać, choć nie można ich zmienić. Ale ich dzieci i wnuki po prostu nie są zainteresowane. Mimo to Polska robi wszystko, co możliwe, aby wzbudzić zaciekawienie Żydów polską kulturą oraz wspólną historią Polaków i Żydów. Organizowane są liczne imprezy kulturalne, konferencje i spotkania młodzieży polskiej z izraelską. Są nawet jakieś efekty. Na imprezy polskie przychodzi trochę publiczności, jakkolwiek gdyby nie udział naszej „judeopolonii” z emigracji 1968, radosnej, inteligentnej i nierzadko zakochanej w Polsce, kiepsko by to wyglądało. Nie mamy szans w konkurencji z Rosjanami czy nawet Latynosami. Dusza żydowska wciąż strachliwie omija „czarną dziurę”.

Antylechityzm w Izraelu jest milczący. Na murach nie uświadczysz napisów „Polacy do gazu!”, nikt nie prowadzi wykazów Izraelczyków mających domieszkę polskiej krwi i spiskujących przeciwko izraelskiej ojczyźnie, a izraelskie fora internetowe nie kipią od antypolskich wypowiedzi. Ludzie ciemni, których nigdzie nie brak, nie opowiadają sobie, że katolicy porywają żydowskie dzieci i utaczają z nich krew na hostię. Nikomu też nie przychodzi do głowy modlić się za nawrócenie kogoś na judaizm. Gdyby zaś kto powiedział o Menachemie Beginie, że tak naprawdę nazywał się Biegun i był Polakiem, wobec czego nie wolno mu ufać, to nawet najstarsi rabini nie pojęliby, co ma piernik do wiatraka. Oczywiście, milczący antysemityzm jest i w Polsce. Wielu ludzi nie mówi nic, lecz po prostu odczuwa, mniej czy bardziej wstydliwą niechęć do Żydów. Jest też wielu Polaków, którym Żydzi są najzupełniej obojętni, co zresztą jest właśnie tym, czego oczekiwałaby większość Żydów. Mamy jednak wiąż ów „zdrowy korzeń” autentycznego, niekłamanego antysemityzmu, takiego bazgrzącego po murach i grzebiącego w archiwach w poszukiwaniu „prawdziwych nazwisk” wrogów Narodu.

Nasi antysemici są groźni. Z ich powodu polski Żyd nie śmie iść ulicą w jarmułce ani wywiesić izraelskiej flagi w dniu izraelskiego Dnia Niepodległości. Nierzadko boi się nawet mówić o swym żydostwie, aby nie narazić się na zarzut „epatowania” czy „prowokowania”. Jako że jednak nie brakuje antysemickich rekonwalescentów, których czyjeś żydowskie pochodzenie wciąż ekscytuje, pragnących udowodnić sobie, że całkiem już wyzwolili się z antysemityzmu, polski Żyd musi się liczyć tu i ówdzie nawet z pewnym niezasłużonym wzięciem. Dlatego nie można w Polsce być Żydem ot tak, po prostu, jak w Anglii czy w USA. Jest to zawsze jakieś ryzyko i jakaś sensacja. Niektórym Żydom to się nawet podoba, ale wielu innym nie. Kto zaś głosi, że jest i Żydem, i Polakiem, sprawia wrażenie, jakby chciał dla siebie za dużo, jakby chciał zjeść ciastko i mieć ciastko. Nie brakuje więc takich, którzy całkowicie przemilczają temat swoich żydowskich korzeni właśnie dlatego, żeby nie wchodzić w kontredans tych wszystkich dwuznaczności. Naturalność i zwyczajność tego, że jest się Żydem, jest w naszym kraju wartością niemal nieosiągalną, tym bardziej, że kto bardzo się stara być naturalny, temu wychodzi na opak. Zresztą my, Żydzi, trochę boimy się antysemitów. Ale i Żydów ludzie się trochę boją. Oprócz zawodowych żydożerców nikt nie chce jawnie Żyda krytykować ani mu szkodzić, żeby przypadkiem nie wyjść na antysemitę. Zresztą, kto wie, może Żydzi naprawdę są mocni i mogą się zemścić?

Nie jest dobrze. Jest jednak znacznie lepiej niż dawniej i nadal idzie ku lepszemu. Uważam, że w relacjach Żydów z antysemitami są  dwa czynniki, które dają nadzieję na normalizację  ogólnych stosunków polsko-żydowskich. Jeden element to owe ziarna prawdy, o których wspomniałem. Godzi się, aby każdy naród rozpamiętywał ciemne karty ze swej historii. Trzeba być wdzięcznym ludziom, którzy w tym dopomagają. Jest pewną zasługą antysemitów to, że Żydzi zaczęli otwarcie mówić o tym, co w dziejach relacji polsko-żydowskich jest dla nich krępujące i wstydliwe, na przykład o przyjaznym stosunku wielu Żydów do sowieckich okupantów albo udziale Żydów w partyzantce sowieckiej pod koniec wojny. Z wolna dochodzi do wypracowania wspólnego, umiarkowanego i sprawiedliwego sposobu mówienia o relacjach polsko-żydowskich w przeszłości. Nastąpił tu znaczny postęp i zbliżenie. Krytyka książek Grossa nie uchodzi automatycznie za antysemityzm, a ich obrona nie musi uchodzić za antypolonizm. To, co mówią historycy o sprawach polsko-żydowskich, przestaje już zależeć od tego, czy mają oni żydowska tożsamość, czy też jej nie mają. Jesteśmy naprawdę na dobrej drodze. Czas upływa, emocje stygną, a ton umiarkowania i rzeczowa kompetencja biorą górę nad uprzedzeniami. A więc róbcie tak dalej, drodzy antysemici: wynajdujcie najciemniejsze sprawki Żydów, abyśmy mogli dowiedzieć się o sobie jak najwięcej. Są bowiem uczeni, którzy opowiedzą nam o nich w sposób wiarygodny, bez wybielania i zaczerniania. Chcemy tego słuchać.

Drugi czynnik w konflikcie antysemitów z Żydami, również jak sądzę  obiecujący, to ów miąższ przesądu i kłamstwa, otaczający antysemickie ziarna prawdy. Jest on miękki i gnijący, sprawiając, że w ogólności antysemityzm staje się intelektualnie słaby i nieatrakcyjny nawet dla samych antysemitów. Na szczęście dla Żydów i polsko-żydowskich relacji, antysemityzm opiera się na całkowicie fałszywych przesłankach. W dłuższej perspektywie zawsze bowiem zwycięża prawda i dobra wola. Jakie są te fałszywe przesłanki? Najważniejsza głosi, że Żydzi, bez względu na różnice, jakie ich dzielą, stanowią światową wspólnotę interesów i współdziałają ze sobą dla realizacji tych interesów, ze szkodą dla innych narodów. Otóż jeśli o Polakach można powiedzieć, że mało trzymają ze sobą na emigracji, to o Żydach można to powiedzieć o wiele bardziej stanowczo. Na wieść, że Żydzi spiskują i próbują wsadzić, gdzie tylko można „swoich ludzi” i że działają przeciwko narodowi polskiemu, w imię swoich własnych celów, z żądzy władzy i bogactwa, Żydów ogarnia pusty śmiech. Nawet trudno się gniewać – tak absurdalna jest ta teza. Byłoby nawet miło, gdyby Żydzi w Polsce byli w stanie uczynić coś jako grupa, ale jak na razie żadnego chwalebnego ani niechwalebnego lobbingu nie widać. Teza spiskowa jest zupełnie absurdalna, jakkolwiek w pewnym sensie nam schlebia, gdyż świadczy o tym, że uważa się nas za silnych. To nieprawda. Żydzi nie są ani silni, ani niebezpieczni. Nawet Izrael, uzbrojony po zęby i nieustraszony, jest tylko małym krajem, wielkości Słowacji, zdanym na Amerykę, chroniącą jego istnienie w morzu nienawiści.

Druga przesłanka jest również fałszywa. Nasi antysemici uważają  mianowicie za oczywiste i zrozumiałe samo przez się, że nie można być dobrym Polakiem, jednocześnie będąc Żydem i wspierając Izrael. Nonsens. Polacy w USA często są wzorowymi polskimi i amerykańskimi patriotami jednocześnie, bo też nie ma żadnej sprzeczności między polskim i amerykańskim interesem narodowym. Nie inaczej jest z Polską i Izraelem. Poza wspólnym dziedzictwem i historią krajów tych nie łączą żadne istotne interesy ani nie dzielą żadne istotne spory. Podwójny, polsko-izraelski patriotyzm jak najbardziej jest więc możliwy, z pożytkiem dla wzajemnych stosunków obu krajów i nacji.

Przywiązanie Żydów (nie wszystkich!) do Izraela nie oznacza koniecznie poparcia takich czy innych działań rządu w Jerozolimie. Zarówno Żydzi w Izraelu, jak ci rozproszeni po świecie, mają najróżniejsze poglądy polityczne i bardzo różne oceny polityki Izraela oraz konfliktów na Bliskim Wschodzie. O żadnej jednolitości mowy nie ma. Podobnie też w sprawach światopoglądowych. Antysemici uważają (trzecie fałszywe założenie), że „Żyd jest zawsze Żydem”, co oznacza, że bez względu na swe deklarowane poglądy, będzie zawsze antypolski i antykatolicki. Co więcej, uważają, że komunizm i ateizm wraz z ich mutacją – liberalizmem – to wynalazki żydowskie, mające osłabić narody chrześcijańskie i umocnić panowanie Żydów w świecie. Nic z tych rzeczy. Jak już bowiem Żyd jest takim liberałem albo i gorzej – ateistą i komunistą – to wrogiem mu będzie każdy nacjonalista i tradycjonalista, bez względu na to, czy będzie to rabin, czy ksiądz, Żyd czy Polak. Trzeba się więc na coś w tym antysemityzmie zdecydować – albo (razem z wieloma Żydami) nie lubimy judaizmu, albo (wraz z wieloma Żydami) nie lubimy syjonizmu, albo komunizmu lub czegoś jeszcze. Za każdym razem biedny antysemita będzie miał po swojej stronie niechcianych sprzymierzeńców w postaci niemałego odsetka Żydów. Ci bowiem podzieleni są ideowo i światopoglądowo nie mniej niż inne nacje wolnego świata.

To wszystko jest tak oczywiste, że aż głupio o tym przypominać. W głębi duszy, jak sądzę, nawet antysemita wie, że Żydzi są bardzo różni. Tak naprawdę jednak nie chodzi mu o żaden liberalizm Żydów ani o żydowski spisek polityczny, w który szczerze wierzą tylko najbardziej fanatyczni, tzw. zoologiczni antysemici. Tym, co rzeczywiście boli antysemitę, jest prawda, a nie jego własne niemądre wymysły. Bo tylko prawda może boleć naprawdę. Tą prawdą jest złożona i wciąż spowita zasłoną tabu zależność łącząca religię chrześcijańską z religią żydowskiej. Chronologiczne starszeństwo judaizmu, wspólna z Żydami święta księga, to, że cała historia ewangeliczna dokonuje się wśród ludzi obrzezanych, chodzących do żydowskiej świątyni i przestrzegających żydowskich rytuałów, że przez kilka pierwszych stuleci to głównie Żydzi byli chrześcijanami – wszystko to jest dla antysemity najgłębiej poniżające. W obliczu twierdzenia, że Matka Boska i Jezus byli Żydami, staje oniemiały ze zgrozy i pomieszania. Żydami? Nigdy! Może Palestyńczykami, Izraelitami, byłymi Żydami, ale Żydami? Przenigdy! Skąd właściwie bierze się to poczucie krzywdy i upokorzenia na myśl, że wiara chrześcijańska powstała w świecie żydowskim? Zapewne wiąże się ono z tym, że trzeba by uznać Żydów za „starszych braci” i oddać należny im z tego tytułu szacunek. Z dwojga złego lepiej już więc uchwycić się myśli, że naród wybrany zawiódł Boga i utracił swoje przywileje, okazując się niezdolnym do rozpoznania prawdziwego Mesjasza. Że prerogatywę „narodu wybranego” przejęli na siebie chrześcijanie, będący nowym Izraelem.

Nie jestem oryginalny twierdząc, że najgłębsze podstawy antysemityzmu są natury religijnej, że antyjudaizm poprzedza antysemityzm. Być może jednak nie jest całkiem banalny pogląd, który pragnę tu wyrazić, iż antysemici mają prawo do swojej postawy religijnej. Jeśli częścią czyjejś religijności jest potępienie tych, którzy się na tę religię nie nawrócili, pomimo że byli do tego powołani, to trudno. Cudze przekonania religijne mogą nam nie odpowiadać, ale powinniśmy je tolerować. Dlatego słusznie moim zdaniem postąpił papież zezwalając na modlitwę o nawrócenie Żydów. Pozwólmy wszystkim wiernym być sobą. Niechaj chrześcijanie uważają Jezusa za prawdziwego Mesjasza, a Żydzi niechaj uważają go za Mesjasza fałszywego. Niechaj chrześcijanie uważają judaizm za uparty anachronizm, a Żydów za zdrajców Jezusa, wyznawcy judaizmu zaś niechaj sobie uważają chrześcijaństwo za porzucenie prawdziwej wiary, idolatrię i politeizm. Jeśli będziemy zmuszać chrześcijan i Żydów do przywdziewania owczych skór i prawienia sobie wzajemnych komplementów, to zawsze znajdą się tacy, którzy zbuntują się przeciwko temu jako zdradzie i hipokryzji, stając się, odpowiednio, aktywnymi antysemitami bądź wrogami chrześcijaństwa. Jeśli zaś zdobędziemy się na uszanowanie prawa każdego człowieka do tego, by nie lubił Żydów i judaizmu, bądź też nie lubił Polaków i katolicyzmu, znajdziemy się na ścieżce, która wyprowadzi nas z labiryntu powikłanych i wciąż niedobrych stosunków między obiema nacjami.

 

Jan Hartman

 

——————————————————————————

Napisał Stanisław Krajewski 24 grudnia 2009:
Polemika z nagrodzonym artykułem Jana Hartmana

Przede wszystkim pragnę wyrazić satysfakcję z powodu nagrody Grand Press 2009, którą otrzymał mój młodszy kolega Jan Hartman za artykuł „Chciałbym być sobą” w Tygodniku Powszechnym. Szczerze mu gratuluję.

Uważam jednak, że byłbym nieszczery, gdybym na tym poprzestał. Z wielu godnych uwagi artykułów, które napisał, wybrano bowiem jeden, który – choć zawiera ciekawe myśli – jest według mnie mało udany. Poniższe uwagi polemiczne nie mają na celu nic innego niż podjęcie ważnego problemu. Nie chcę w żadnym razie pomniejszać Laureata, ale po prostu nie mogę zgodzić się z niektórymi jego tezami. Chcę jasno, czyli zdecydowanie, powiedzieć, co mi się w tym artykule nie podoba.

Jedno z kluczowych zdań nagrodzonego tekstu brzmi: „Żydzi i antysemici żyć bez siebie nie mogą.” Uważam to stwierdzenie za nie tylko nietrafne, ale też godne analizy, bo ujawnia pewien niedobry sposób myślenia o Żydach. Oczywiście jedna połowa tego zdania jest słuszna. Niewątpliwie antysemitom Żydzi są potrzebni. Jak ich (nas) nie ma, to muszą ich wymyślać lub „nominować”. Ale ta druga teza – wzajemność? Czy wielu z nas uważa, że antysemici są nam potrzebni? I to do tego stopnia, że „nie moglibyśmy żyć bez nich”? Brzmi to nie tylko wątpliwie, ale absurdalnie. Ja w każdym razie wolałbym żyć bez antysemitów wokół. Inna rzecz, czy to jest możliwe. Może jakiś stopień antysemityzmu jest nieunikniony w społeczeństwie chrześcijańskim, w cywilizacji europejskiej, w Polsce? Nie jestem pewien, ale o tym można dyskutować.

Jednak Hartman stwierdza jako rzekomą oczywistość, że antysemici nie tylko są, ale że my ich bardzo potrzebujemy, a więc, że się cieszymy z tego, że są, nawet jeśli – jak ja przed chwilą – zapewniamy, iż wcale nas to nie bawi. Oczywiście Hartman jest świadom tego, że wiele osób powie, iż antysemici nie są im potrzebni. Ale najwyraźniej uważa, że ujawnił jakieś głębokie żydowskie poczucie. Najpewniej sam odczuwa potrzebę istnienia antysemitów. OK, ma do tego prawo, ale żeby to imputować wszystkim Żydom? O co chodzi? Na szczęście nasz autor nie jest całkiem gołosłowny – podaje argument na rzecz owej potrzeby posiadania antysemitów.
Mianowicie „bez antysemitów Żydzi byliby zwyczajnym narodem, którym inni mało się interesują”. Uważa ten wzgląd (plus jeszcze to, że bez antysemitów nie byłoby Państwa Izraela) za tak ważny, że jest przekonany o jego uniwersalności w odniesieniu do Żydów.

Co my na to? Każdy może pomyśleć, co chce. Ja bez wątpienia też uważam, że byłoby niedobrze, gdyby Żydzi byli zwyczajnym narodem. Na pewno niektórzy zaoponują; np. syjoniści w zasadzie zamierzali uczynić z Żydów właśnie „zwyczajny” naród. (Nie uważam, by im się udało.) Możemy mieć w tej materii różne opinie. Tym, którzy zgadzają się z oceną, że nasza niezwyczajność jest czymś pozytywnym, proponuję zastanowienie się nad źródłem takiego przekonania. A przede wszystkim nad genezą tego faktu, faktu niezwyczajności – bo jest on niewątpliwy. Otóż najwyraźniej dla Jana Hartmana jest jasne, iż źródłem jest antysemityzm. Bez antysemitów byłoby nam smutno, bo inni by się nami nie interesowali. Z góry zakłada, że nie ma żydowskich dokonań, które by mogły przyciągać pozytywne zainteresowanie. Wygląda to tak, jakby wierzył tylko w negatywną motywację zainteresowania Żydami – bo rządzą, zagrażają, tumanią czy co tam jeszcze. Cóż to za miałka, defetystyczna i smutna wizja!

Ujawnione przez autora artykułu myślenie to wyraz braku wiary w to, że mamy coś ważnego do zaoferowania. Ta niewiara nie jest powszechna. Na pewno wielu z nas uważa, że bez antysemitów i tak istnieliby ludzie zainteresowani Żydami, historią, kulturą, a także teraźniejszością. I judaizmem. To ostatnie wskazuje na sferę, która wydaje mi się kluczowa (choć wiem, że nie wszyscy tak sądzą.) Myślę bowiem, że wiem, skąd bierze się to przekonanie o niezastąpionej roli antysemitów. Mianowicie z braku wiary. Z bezradności wszelkiego całkowicie świeckiego dywagowania o Żydach. Ja bowiem uważam, że nasza niezwyczajność wynika z naszej tradycji, która jest wyrazem absolutnie niezwyczajnej historii. Bo ta historia nie jest całkowicie świecka. Mówiąc wprost – niezwyczajność jest skutkiem wybrania. Jesteśmy narodem (choć „naród” to nie najlepszy termin) wybranym – chcemy czy nie chcemy. To niekoniecznie jest milutkie, bo pociąga za sobą różne obowiązki. I antysemityzm też. Antysemityzm jest fragmentem naszego otoczenia, ale to nie on jest naszą – tzn. naszej niezwyczajności – opoką.

Opisana kwestia to nie jest jedyna nietrafiona teza omawianego artykułu. Drugi centralny punkt to wezwanie do publicznego wyrażania antysemityzmu i antypolonizmu. Bo to ma pełnić rolę ozdrowieńczą. Oczywiście coś słusznego jest w postulacie, że lepiej jest, gdy w sferze publicznej odzwierciedlane są myśli, które normalnie wyraża się jedynie prywatnie. Faktycznie jeśli rozbieżność między wypowiedziami publicznymi a rozmowami w kuchni jest duża, dzieje się coś niezdrowego, co może zatruć życie publiczne. Czy jednak to wyrażanie złych uczuć, opinii i stereotypów – bo o to tu chodzi – ma być niczym nieograniczone? Przeciwstawia się tej myśli koncepcja politycznej poprawności. Choć forsując ją, czasem popada się w szkodliwą przesadę, to jednak uważam ją za osiągnięcie cywilizacyjne. Za każdym razem potrzebne jest wyważenie skutków jej obecności i skutków jej braku. Jan Hartman nie czyni (w omawianym artykule; nie twierdzę, że oddaje to całe jego podejście do tej sprawy) najmniejszej aluzji do takiego myślenia, tylko w ostrym pamfletowym stylu wzywa do danie w dyskursie publicznym głosu antysemityzmowi i antypolonizmowi.

Co to miałoby konkretnie znaczyć? Programy telewizyjne propagujące antysemityzm? Antysemickie przeglądy prasy? Honorowe miejsca dla zdeklarowanych antysemitów w panelach? I na okrasę raz na tydzień audycja przedstawiająca „antypolonizm”? Czy to ułatwiłoby, jak wieszczy Hartman, „uzdrowienie stosunków między oboma naszymi narodami”? Ja wiem, że w tym momencie sam popadam w ton pamfletu, ale jestem niezadowolony, że tak głęboka kwestia została ujęta tak płytko.

Nagroda Grand Press jest dowodem zainteresowania omawianym tematem w Polsce. Mam nadzieję, że będziemy jeszcze świadkami bardziej udanej dyskusji.

Stanisław Krajewski

——————————————————————————————-

Napisał Jan Woleński 29 grudnia 2009:
Uwagi do polemiki Stanisława Krajewskiego z Janem Hartmanem

Zgadzam się, że nie jest tak, iż Żydom potrzebny jest antysemityzm. Dyskusję na ten temat uważam, podobnie jak Staszek, za bezprzedmiotową w tym sensie, że trudno określić z góry, co to znaczy, że Żydom potrzebny jest antysemityzm. Dopóki jest, a trudno przypuścić, aby zniknął w najbliższej przyszłości, będzie wpływał na życie żydowskie, a także będzie przez Żydów w ten lub inny sposób wykorzystywany. Niby dlaczego miałoby być inaczej: Polacy wykorzystują antypolonizm, Rosjanie rusofobię itd. Jedne użytki są usprawiedliwione, gdy pomagają w obronie słusznych spraw, chociażby odparciu agresji, inne nie, np. agresję motywują. Jedne reakcje są proporcjonalne do bodźca, np. gdy temperują napastnika, inne nie, np. gdy każdą krytykę identyfikują z postawą anty.

Moje poważne wątpliwości budzi sprawa zwyczajności i niezwyczajności. Myślę, że u Staszka rzecz przesuwa się z poziomu opisowego na wartościujący.  Jasne, te sprawy są ze sobą splątane, ale trzeba je oddzielać, a przynajmniej starać się o to. Racja, że historia Żydów była niezwykła. Korci nawet dodać „jak żadna inna”, ale w tym momencie mam opory, ponieważ tak naprawdę porównania bywają zawodne. Uważam, że jak najwięcej elementów żydowskiej historii winno znaleźć normalne historyczne wyjaśnienie, nawet jeżeli pewne białe plamy pozostają. Jako człowiek całkowicie świecki i religijny agnostyk nie godzę się na jakiekolwiek koncepcje narodu wybranego jako naznaczonego przez Boga w tym sensie, że nie chcę ich sam używać w rozpatrywaniu dziejów narodu, z którym identyfikuję się (faktycznie z dwoma). Szanuję oczywiście przekonania tych, którzy wiążą status narodu wybranego z religią, w tym wypadku żydowską, i z lojalnością wobec niej, ale chciałbym, aby nie wymagano akceptacji tej idei przez wszystkich, w tym wypadku Żydów, bo o nich dyskutujemy.

Jestem po krótkim pobycie w Izraelu, o tyle szczególnym, że był on całkowicie prywatny, a więc mogłem spokojnie przyglądać się tamtejszej rzeczywistości. Rozmawiałem z wieloma osobami i uderzyły mnie dwie rzeczy. Nawet spadkobiercy syjonistów, np. moi szkolni koledzy (trzech wyemigrowało w 1957 roku) starali się przekonać mnie o tym, że Żyd to nie jest taki zwyczajny człowiek (było to na marginesie mojej broszurki „Bo przyznał się, że jest Żydem”).
Radykalnie nie zgadzam się z  poglądem o przyrodzonej niezwyczajności Żydów. Co więcej uważam, że Izrael został stworzony przez najzupełniej zwykłych ludzi, znakomicie zorganizowanych, którzy pokazali światu, jak można wykorzystać przyrodzone możliwości.

Niezwykłe było tylko to, że je wykorzystali w ekstremalnych warunkach. Ale to daje się zrozumieć bez potrzeby odwołania się do historii świętej. Podobno pewien wybitny hierarcha katolicki miał kiedyś powiedzieć, że katolikom nie wolno nikogo nienawidzić, nawet Żydów. Baczmy, aby owo „nawet” nie stało się rewersem przekonania, że jesteśmy wybrani w jakimś metafizycznym sensie. To drugie prowadzi, czy chcemy tego czy nie, do uwag w rodzaju „Żyd pracuje (oszukuje, walczy itd.) po żydowsku” i zdziwienia, że Żydzi powstali w getcie warszawskim (Andrzej Wajda opowiadał mi, że znacząca scena w jego filmie „Pokolenie” miała rzeczywisty pierwowzór), uciekli z Sobiboru, zbudowali własne państwo, mają dobre drużyny futbolowe i koszykarskie, kolaborowali z okupantem itd. Inaczej mówiąc, to, co u innych jest normalne i zrozumiałe, niezależnie od tego, czy dobre czy złe, u Żydów jest w pierwszym rzędzie żydowskie, a w dalszej kolejności inne.

Znacznie lepiej czuję się myśląc, że Majmonides, Spinoza, Heine, Einstein, Tarski, Leśmian, Rubinstein i tysiące innych zapewniło sobie miejsce w historii swych dziedzin właśnie dzięki zwyczajnemu sukcesowi i świadomości, że nic nie ma za darmo, niż w obliczu tezy, że sprawiło to niezwykłe zrządzenie transcendentalnego losu. Podobnie, gdy pojawiają się powody do krytyki Żydów za to lub owo, wolę traktować to nie jako narośl na ciele narodu wybranego, ale zwyczajną statystyczną frakcję.

Jan Woleński

 

Źródło: Wieść Gminna, 1 grudnia 2009