A może i Matejko miał czasem ochotę namalować coś bezinteresownego? Piaskarzy nad Wisłą, kobiety w niebieskich sukniach na niebieskiej trawie? Może, ale nie miał czasu.

Jest lipiec roku 1991. Środek lata, Warszawa przyjemnie wyludniona. Ulica Górskiego (tyły Nowego Światu) też pustawa i cichsza niż zwykle. Tadeusz Konwicki pisze w swojej nyży „Zorze wieczorne”.

Jest zajęty, ale zgodził się na wywiad dla „Rzeczpospolitej”.

Rozmawialiśmy o wielu sprawach. O sytuacji literatury po zmianie ustroju w Polsce, o elitach intelektualnych chętnych do zasiadania na tronach wieszczów i ojców narodu. O wznowieniu „Rojstów”, o stosunku młodego pokolenia do kombatantów. O nacjonalizmie — jest czy nie jest groźnym zjawiskiem w Polsce Anno Domini 1991. O niemiłym dla autora „Wniebowstąpienia” pojęciu „autorytet moralny” („jest w nim jakaś agresja, jakiś przymus, żeby kogoś słuchać, żeby mu podlegać”). Pisarz wyznał, że cierpnie z przykrości i zawstydzenia, gdy ktoś go obdarza tym mianem.

– Powiem też pani w zaufaniu, że ja się bronię również przed patriotyzmem — powiedział mi wówczas. — Często skrupulatnie podkreślam, że nie jestem wzorowym patriotą. Mówię to bardzo delikatnie, żeby ktoś na mnie nie tupnął, ale staram się wyzbyć tak zwanych uczuć patriotycznych, bo ja nie rozumiem, co to jest miłość ojczyzny.

Osłupiałam. Autor „Kompleksu polskiego” i „Małej Apokalipsy” nie wie, co to jest patriotyzm? Żołnierz Armii Krajowej z brygady Oszmiańskiej, a później uczestnik antysowieckiej partyzantki na Wileńszczyźnie nie rozumie miłości ojczyzny? Twórca opisany przez prof. Marię Janion jako przedłużenie i ofiara tradycji romantycznej naprawdę nie wie, co to jest?

– Nie wiem, co to jest miłość ojczyzny — zarzekał się autor „Bohini” i reżyser „Lawy. Opowieści o „Dziadach” Adama Mickiewicza” — Czy to jest zakochanie się? Ekscytacja na widok pejzażu (ale tylko do granicy, dalej już nie)? Podniecenie na widok tłumu idącego ulicami Warszawy? Rozumiem, że można kochać kobietę, być przywiązanym do przyjaciela. Ale miłości patriotycznej nie rozumiem.

Ja uważam, że trzeba te rzeczy uskromnić. Wystarczy być lojalnym wobec swego otoczenia i swojego społeczeństwa.

Od tamtej naszej rozmowy minęło dwadzieścia kilka lat. Ale do dziś mam w uszach słowa Konwickiego:
– Sądzę, że przyzwoitość i lojalność wystarcza. Bo uczucia erotyczne to pewna ekscytacja, która może odbierać rozum.

*

Wiosna roku 2006. „Czytam, szukam, tropię” w „Gazecie Wyborczej”. Katarzyna Janowska i Piotr Mucharski rozmawiają z Andrzejem Wajdą. Zaczynają od historii:
— Dla pańskiego pokolenia bogiem była historia. Dziś młodzi ludzie się nią nie interesują. Nie muszą czy jednak powinni?

Wajda nieoczekiwanie zaczyna od Matejki. Właściwie nic dziwnego. Wyszedł przecież z krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych im. Jana Matejki. Tyle że za jego czasów uczelnią rządzili profesorowie, którzy wykształcili się w Paryżu na impresjonizmie. Zachwycał ich Cézanne, a nie „Hołd pruski” czy „Sobieski pod Wiedniem”.

Matejko uważał, że tylko historia Polski — widziana oczywiście przez pryzmat zwycięstw, a nie klęsk — godna jest pędzla malarza. Więcej, sądził, że ukazywanie chwalebnych kart naszej przeszłości to psi obowiązek artysty.

W 1874 roku apelował do studentów Szkoły Sztuk Pięknych: „Pamiętajmy, panowie, że mamy właściwie dwie ojczyzny: sztukę i kraj. (…) Sztuka jest obecnie dla nas pewnego rodzaju orężem w ręku, oddzielać sztuki od miłości ojczyzny nie wolno! Sztuka nie tylko jest służbą dla kraju, ale jest obowiązkiem, ofiarą… ”

Kilkanaście lat później, inaugurując kolejny rok akademicki, przestrzegał: „Co wolno jest zagranicy, tego nie wolno nam naśladować! ”. Nie wolno puszczać się na eksperymenty. Ostro skrytykował „Święto Trąbek” Aleksandra Gierymskiego: „Jest to rzecz codzienna, banalna, bezmyślna, a natura z prawie fotograficzną dokładnością oddana”. Drogą obraną przez Gierymskiego nie radził iść nikomu.

Twórca „Bitwy pod Grunwaldem” i „Batorego pod Pskowem”, malarz, który odrzucił lukratywne stanowisko dyrektora nowo budowanej Akademii Sztuki w czeskiej Pradze i za marne grosze uczył studentów w Krakowie, bez wątpienia był człowiekiem szlachetnym i szczerym patriotą.

Ale czy patriotyczne okulary nie zakłócają niekiedy ostrości widzenia?

*

Wróćmy do Andrzeja Wajdy.

W rozmowie z Janowską i Mucharskim reżyser „Kanału”, „Lotnej”, „Popiołu i diamentu”, „Popiołów”, „Człowieka z marmuru” i „Człowieka z żelaza” („Katyń” miał powstać już za rok) z nutką autoironii mówił:
– I nagle okazało się, że wyszedłem z ASP im. Matejki po to, żeby zostać Matejką polskiej kinematografii. Widocznie była jakaś potrzeba, żeby przywoływać historię.

Jeszcze raz wrócił do autora „Bitwy pod Grunwaldem”:
– Profesor Jacek Woźniakowski przypomniał kiedyś słowa Matejki, który wrócił właśnie z Paryża, gdzie widział już nowe malarstwo: „Ja też bym chciał malować kobiety w niebieskich sukniach na zielonej trawie, ale nie mam czasu”.

Sam Wajda miał, na szczęście, dość czasu, aby nakręcić „Brzezinę”, „Panny w Wilka” i „Kronikę wypadków miłosnych”.

Dziennikarze zapytali też, czy można dziś zrobić film patriotyczny. Reżyser nie twierdził, że nie wie, co znaczy. Nie kwestionował samego pojęcia, ale pewną dezaprobatę wyraził.

– Nie podoba mi się dzisiejsza spekulacja wokół patriotyzmu. Przeżyłem okupację, widziałem ludzi prawdziwie oddanych, śmiałych, ryzykujących wszystko. Byli patriotami, ale się patriotyzmem nie licytowali.

Na koniec stwierdził, że nie chce patriotyzmu, który obawia się konfrontacji. „Patriota powinien być z tymi, którzy tworzą Europę. Taki film chętnie bym zobaczył”.

Minęło od tej rozmowy siedem lat. Czy taki film powstał? Chyba nie.