Kopali w drzwi, szarpali za klamkę, a pracownika lokalu pobili i zwyzywali. Takie sceny rozegrały się nocą pod jednym z łódzkich lokali. Tego powrotu do domu młody pracownik Zahir Kebab przy ul. Rzgowskiej nie będzie dobrze wspominał. Nagrania z minionej soboty pokazują, jak na chodniku pojawiają się czterej zataczający się mężczyźni. Wyglądają na mocno pijanych, a gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości – wciąż pociągają trunek z butelek. W pewnej chwili zaczynają się dobijać do drzwi.

Drzwi są zamknięte – nie pomagają kopniaki, szarpanie i wieszanie się na klamce ani rozpaczliwe gesty jednego z mężczyzn, który pokazuje, że jest głodny. Lokal jest zamknięty. A pracownik – drobny mężczyzna w kraciastej koszuli – właśnie wychodzi. Chce dojść do taksówki, która właśnie zaparkowała naprzeciwko lokalu. Jeden z „głodnych”, w niebieskiej kurtce, zaczepia go, coś mówi, gwałtownie gestykulując, a gdy pracownik lokalu mimo to odchodzi w stronę samochodu, bije go po plecach. Napadnięty odpycha napastnika.

Wtedy do akcji wkracza kolega agresora – ubrany w czarną kurtkę – uderza pracownika lokalu pięścią. Ten ucieka przed napastnikami wokół samochodu. Wsiada do auta, ale jego prześladowcy otwierają drzwi z drugiej strony i próbują go wyciągnąć. W końcu napadnięty ucieka wzdłuż torowiska. A niedoszli klienci – za nim.

– Jest coś jeszcze, czego na nagraniu nie słychać – mówi Kamil Hejduk, manager sieci Zahir Kebab. – Nasz pracownik pochodzi z Bangladeszu. Na pierwszy rzut oka widać, że jest cudzoziemcem. Z rozmowy z nim wiem, że rozjuszeni, pijani napastnicy nie tylko stosowali przemoc fizyczną, ale także wykrzykiwali przy tym: „Brudasie, czarnuchu, nie chcesz mi kebaba zrobić”. Dlatego uważamy, że to napaść na tle narodowościowym. Chcemy o tym mówić, nagłaśniać takie sytuacje, bo to też może powstrzymać ewentualnych agresorów.

Więcej w Wyborczej