W całej prawie Europie radykalne partie i organizacje młodzieżowe – czy je nazwać faszystowskimi, rasistowskimi, czy nacjonalistycznymi – podnoszą głowę, urządzają huczne przemarsze i wiece, skandują hasła przypominające najgorsze czasy XX wieku. Reakcja publiczności na te demonstracje jest różna w różnych państwach. W Polsce jest ona od lat zastanawiająco słaba, tak jakby wiedza o tym, do czego prowadzą marsze i okrzyki nienawiści, zatarła się u nas, choć przecież przypomina się to przy każdej okazji. Tym bardziej więc kłaniam się tym, którzy pomimo młodego wieku wiedzą, chcą pamiętać i wołają, że faszyzm nie przejdzie – pisze prof. Jerzy Jedlicki.Nie byłem z wami 11 listopada, ponieważ nie mogę chodzić, a nawet dłużej stać. Niemniej oglądałem waszą warszawską manifestację w telewizji, czytałem o niej w prasie, ile się dało, i – co najważniejsze – przeczytałem wasze, jak to nazwać? oświadczenie? manifest? obronę? Czuję się z wami solidarny. Co więcej, chcę wam wyrazić uznanie za to, że dzięki wam i waszemu sprzeciwowi butne pochody ONR-u, NOP-u i Młodzieży Wszechpolskiej po raz pierwszy na serio przyciągnęły uwagę prasy i opinii publicznej, która musi wreszcie zająć w tej sprawie stanowisko.

W całej prawie Europie radykalne partie i organizacje młodzieżowe – czy je nazwać faszystowskimi, rasistowskimi, czy nacjonalistycznymi – podnoszą głowę, urządzają huczne przemarsze i wiece, skandują hasła przypominające najgorsze czasy XX wieku. Reakcja publiczności na te demonstracje jest różna w różnych państwach. W Polsce jest ona od lat zastanawiająco słaba, tak jakby wiedza o tym, do czego prowadzą marsze i okrzyki nienawiści, zatarła się u nas, choć przecież przypomina się to przy każdej okazji. Tym bardziej więc kłaniam się tym, którzy pomimo młodego wieku wiedzą, chcą pamiętać i wołają, że faszyzm nie przejdzie.

Jest dla mnie trudne do pojęcia, że takie pochody odbywają się pod ochroną prawa i policji, która toruje im drogę. Widziałem w telewizorze panią prezydentkę miasta stołecznego Warszawy, która mówiła, że nie może przemarszów takich zabronić, bo gdyby to zrobiła, to przegra sprawę w sądzie. Cóż, sądy są rozmaite i można w jednym przegrać, a w innym wygrać. Pani prezydentka zawsze jednak może się powołać na artykuł 13 Konstytucji RP, który jasno i niedwuznacznie stanowi, iż „zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową „.

W Polsce, jak wiadomo, konstytucję można stosować bezpośrednio, nawet jeśli nie ma stosownych ustaw i rozporządzeń. Czegóż więc jeszcze potrzeba? Może tylko mocniejszych przekonań i historycznej wiedzy, żeby miasto mogło w sądzie bronić swojego stanowiska. A jeżeli konstytucja to za mało, jeżeli artykuły 119, 256 i 257 kodeksu karnego zapowiadające karę za nawoływanie do nienawiści, za groźby i zniewagi z powodu czyjejkolwiek przynależności „narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej, wyznaniowej lub z powodu bezwyznaniowości” – jeżeli to za mało, jeżeli wiedza o tym, czym był Obóz Narodowo-Radykalny i Młodzież Wszechpolska i do jakiego dziedzictwa odwołują się organizacje, które tak się zechciały nazwać – jeżeli to wszystko za mało, aby mieć prawo odmówić im pozwolenia na przemarsz ulicami stolicy w dniu święta narodowego, ulicami miasta, które jeszcze pamięta getto i Umschlagplatz, które pamięta Wolę, Starówkę i Czerniaków – to władze biorą na siebie odpowiedzialność za możliwe następstwa takiej permisywności.

Ale teraz słowo wprost do was i o was, drodzy antyfaszyści z Porozumienia 11 Listopada. Byłoby dobrze, żebyście odróżniali zdania krytycznych przyjaciół od obelg przeciwników, także w prasie: ich intencje są sprzeczne. Wam zaś, jeżeli chcecie stworzyć ruch, a nie sektę, powinno zależeć, aby ludzi mających wpływ na opinię do siebie przyciągać, a nie od siebie odpychać.

Piszecie, że 11 listopada w Warszawie przemoc stosowali tylko neofaszyści i policja. Piszecie, że jeżeli ktoś ludzi przyrównał do szczurów, to mu się wypsnęło, poniosły go emocje. Piszecie, że jeśli pojawiły się wśród was emblematy komunistyczne, to wyście ich nie zauważyli, a zresztą tworzycie koalicję wielobarwną, gdzie nikt nie ustala, co komu wolno nieść albo krzyczeć. Przyjmuję, że piszecie to w najlepszej wierze. Doszło do mnie jednak sporo relacji (drukowanych i ustnych) z samej manifestacji i z dyskusji o niej po dwóch dniach w klubie „Krytyki Politycznej”. Z tych relacji wnioskuję, że nie było tak idealnie. W telewizji zaś widziałem młodych ludzi z twarzami owiniętymi szalikami: nikt przecież się nie będzie maskował, jeśli bierze udział w pokojowej manifestacji.

Być może, że był to tylko margines waszej demonstracji: ot, grupki osób, które się do niej dokleiły. Ale jeśli tak, to co właściwie znaczy Porozumienie 11 Listopada? Kto się z kim porozumiał i o czym? Wiecie ponadto doskonale, że jeżeli na ulice miasta wyjdą tysiące ubranych ludzi, a wśród nich jeden goły, to wszystkie telewizje pokażą tego gołego. Jeżeli będzie porządny pochód, a na jego czele albo skraju grupy zamaskowanych zadymiarzy, to wszyscy operatorzy ich właśnie będą pokazywali. Takie jest zbójeckie prawo mediów na całym świecie, a one to, niestety, bardziej niż sami uczestnicy kształtują publiczny wizerunek wydarzenia.

Czyżbyście nie wiedzieli, jaka jest siła ruchów, które wyrzekają się używania przemocy, nawet odpowiadania na przemoc? Jaka była siła Gandhiego, ruchów „sit-in”, Martina Luthera Kinga, dysydenckiej „siły bezsilnych”? Czy nie rozumiecie, że takie porozumienie, taka umowa, taki styl zachowania da wam wielokrotnie większą siłę oddziaływania niż obrzucanie neofaszystów albo neopatriotów epitetami, jeżeli nie czym więcej? Lepszy dalibyście światu znak i wzór niż ci, co nadużywając symboli, przyszli na plac Zamkowy w obozowych pasiakach.

A jeżeli policjanci mimo wszystko otrzymają rozkaz, aby was usunąć z drogi, którą w imię wolności zgromadzeń ma przejść legalny pochód czcicieli Dmowskiego, to niech was wyciągają siedzących na bruku jedną po drugiej i jednego po drugim i niech to pokażą (a pokażą!) wszystkie telewizje.

Wtedy dopiero przyłączą się do was naprawdę tysiące mieszkańców Warszawy (a mnie będzie gorzko, że przyjść nie mogę). Wtedy święto narodowe będzie godne, a nie da okazji do bijatyki lub ganiania się po ulicach Warszawy. Wtedy bez zastrzeżeń poprze was ten „salon”, tak wyszydzany z prawa i z lewa. Ja jestem z tego „salonu”. Niech będzie, że to „salon Michnika i Blumsztajna”, salon z KOR-u i TKN-u, z Białołęki i Jaworza, z „Gazety” i z Uniwersytetu, salon pisarzy i filmowców. Nie podoba się wam? Nic bez niego nie osiągnięcie. A kiedy „salon” się przyłączy do sprzeciwu wobec „postendeckiego porządku świata”, to wtedy poprosimy – publicznie! – naszą panią prezydentkę Warszawy, żeby wzięła przykład z prezydenta Wrocławia i innych miast europejskich i stanęła śmiało w pierwszym szeregu blokujących pochód, któremu zapobiec nie mogła lub nie umiała.

Niechaj jednak cele waszej akcji pozostaną wyraźne. Każdy może w Polsce protestować przeciw islamofobii i przeciw polityce Izraela, przeciw tajnym więzieniom CIA i przeciw czemu kto chce. Ale może nie wszystko razem i jednocześnie? Nadmiar celów powoduje kakofonię i raczej rozprasza, niż łączy, raczej osłabia, niż wzmacnia głos protestu.

I na ostatek: dobrze by było, żeby każdy wasz apel i manifest, każda koalicja i każde „porozumienie” miało twarz i podpis, żeby wiadome było, kto jest kim, kto jest z kim i kto w jakiej występuje sprawie. Do naszej Polski, tej co jest, można mieć tysiąc żalów i pretensji, ale zapewniam, że nic wam nie grozi, jeżeli pod waszymi przekonaniami pojawią się nazwy wyznających je organizacji i wasze nazwiska. Nie zawsze tak było. Doceńcie, proszę, tę wolność.

Jerzy Jedlicki