Polska dwukrotnie odmówiła mu ochrony międzynarodowej, a gdy wyjechał do Belgii, nasz kraj upomniał się o niego i na mocy ustawy dublińskiej został stamtąd deportowany. O tym, co usłyszał od polskich pograniczników, nie chce mówić. Te słowa bolą bardziej niż kamienie.

Gdy pod koniec 2020 r. Dino przekraczał granicę polsko-białoruską, muru z drutem kolczastym jeszcze nie było. Mur stanął w połowie 2022 r. Dino jest dziennikarzem ze Sri Lanki, w ojczyźnie należał do mniejszości narodowej i religijnej, Tamilów i katolików. Mało kto wie, co w latach 1983-2009 działo się na wyspie na południowy wschód od Indii, oddalonej od Polski dziesiątki tysięcy kilometrów.

Przez 26 lat trwała tam wojna domowa – rządzący Sri Lanką nie chcieli uznać niepodległości Tamilów, wybili ich dziesiątki tysięcy. Bomba rozerwała wujka Dina, jego brat, który to widział, zabił się. 

W swojej ojczyźnie Dino pracował jako dziennikarz tamilskiej gazety. Pisał pod pseudonimem, ale służbom udało się ustalić jego imię i nazwisko. Przez pół roku ukrywał się w lesie, ale w końcu musiał zostawić wszystko i uciekać. Ze Sri Lanki przyleciał samolotem na Białoruś, a po trzech miesiącach przekroczył granicę z Polską, krajem, w którym katolicy według GUS stanowią 92 proc. populacji.

Biblia uczy, żeby nie krzywdzić, być dobrym człowiekiem, miłować bliźniego. A jak katolicka Polska potraktowała człowieka, który uciekł z kraju przed torturami i więzieniem? 

Urząd ds. Cudzoziemców dwukrotnie odmówił mu ochrony międzynarodowej, a gdy wyjechał do Belgii, Polska upomniała się o niego i na mocy ustawy dublińskiej został stamtąd deportowany. O tym, co usłyszał od polskich pograniczników, nie chce mówić. Te słowa bolą bardziej niż kamienie. 

To, co zrobiła mu Polska, jest dla niego ciosem w serce. Jako katolik dużo słyszał o naszym kraju. Na Sri Lance katolicy są w mniejszości, nie mogą się afiszować ze swoją wiarą. Inaczej już u nas.

Cały tekst Anny Dobiegały w Gazecie Wyborczej