– Bardzo mnie to niepokoi. Badałam historię faszyzmu. Wiele z tego, co teraz obserwuję, przypomina to, co działo się 90 lat temu – mówi Madeleine Albright pytana przez Jacka Żakowskiego, czy naprawdę wierzy, że faszyzm powraca. Była sekretarz stanu USA jest autorką książki „Faszyzm. Ostrzeżenie”. Jak zwraca uwagę, „pozornie żyjemy w zupełnie innym świecie”, ale „wielu ludzi odczuwa teraz podobne emocje i szuka podobnych recept na swoje obawy”.

Zdaniem Albright „wielu ludzi gotowych jest zaufać tym politykom, którzy z dużą pewnością siebie oferują proste, zrozumiałe recepty i obiecują jakąś świetlaną przyszłość tym, którzy im dadzą władzę – tak jak to robili Mussolini i Hitler”. Jak zaznacza, obydwaj doszli do władzy, bo ludzie głosowali na „miłe obietnice”, a „nie na katastrofalne skutki faszystowskich rządów w postaci zbrodniczej dyktatury, o której nikt nie mówił”. Żakowski zwraca uwagę, że trudno wrzucać do jednego „protofaszystowskiego worka” prezydentów Duterte, Erdogana, Bolsonaro z premierem Orbanem i prezesem Kaczyńskim, bo ideologicznie bardzo mało ich łączy. – Faszystów też wiele różniło. W odróżnieniu np. od komunizmu faszyzm jest zawsze lokalny i nie jest ideologią. Faszyzm to proces zdobywania autorytarnej władzy – zauważa.

Albright niepokoją: brak poszanowania trójpodziału władz czy walka z wolną prasą. – Atak na wolne media jest ważnym symptomem idącego po władzę faszyzmu. Nie każdy atak na media prowadzi do faszyzmu, ale każdy rodzący się faszyzm atakuje media, bo każdy faszysta chce niepodzielnie rządzić umysłami ludzi – stwierdza. Uważa też, że faszystom potrzebne są „różne grupy ludzi wykluczanych, odrzucanych, pozbawianych praw we własnych krajach”, na których przerzuca się winy za wszystkie nieszczęścia i niepowodzenia.

Tekst w Gazecie Wyborczej
Wywiad w Polityce