Boli. Książka Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć” chwyta czytelnika za gardło i w żelaznym uścisku prowadzi do ostatniej strony – pisze Magdalena Grochowska.„Radujemy się, że ominęło nas nieszczęście/ Krajów, o których czytamy ”. Czesław Miłosz

Boli. Książka Wojciecha Tochmana „Dzisiaj narysujemy śmierć” chwyta czytelnika za gardło i w żelaznym uścisku prowadzi do ostatniej strony. Nie odwracaj oczu, patrz, taki jest człowiek.

Wystarczy pozamieniać nazwy. Niech olej eukaliptusowy, którym pachniała matka Leonarda, nazywa się mleko. Maniok, pataty i sorgo – buraki, ziemniaki i owies. Cabaret, rwandyjski bar – niech to będzie po prostu bar. Ten za rogiem.

Wystarczy skorygować akcesoria – zamiast maczety kij. I pomieszać czasy: Kigali ’94; Jedwabne ’41; wzgórze Rutondo ’94; Srebrenica ’95 i tak dalej.

„Ten idzie i nie wie” – pisze Miłosz w cyklu „Sześć wykładów wierszem”. „Ciała wyznaczone dla ran, miasta dla zniszczenia,/ Ból nieobjętej liczby, każdy inny,/ ( ) Mordercy wylosowani – ty i ty, i ty”.

Jesteś w Rwandzie; jesteś w Polsce. Gdziekolwiek jesteś, nie unikniesz swego losu – świadka, ofiary, kata.

Jak opisać to, co człowiek zdolny jest uczynić drugiemu? Jak narysować śmierć? Pisze Miłosz: „Kto może, niech unika/ Współczucia, tego bólu wyobraźni./ Więc nie będę dokładny. Ledwo urywki, zarys”.

Tochman: „Dzieci, zanim ginęły, musiały patrzeć, jak gwałcono ich matki…”. Choć szczegół jest budulcem reportażu, pióro Tochmana zachowuje powściągliwość; opis w detalach byłby powtórną zbrodnią.

Ale uogólnienie – przestrzega poeta – to „prawdziwy wróg człowieka”. Ludobójstwo w Rwandzie – tę liczbę mnogą – Tochman rozdziela uważnie na cieniutkie nitki pojedynczych istnień i odtwarza to, co w nich indywidualne. Żabot. Odstające uszy. Typ intelektualisty. „Lubiła pływać, jeść jajka, chipsy i pić fantę tropical. Ścięta”.

Śmierć ma wymiar indywidualny. Techniki, obrazy, odgłosy i stężenie grozy są powtarzalne. ” Trzask rozłupywanej maczetą głowy brzmi jak trzask rozłupywanej kapusty”. Nitki krwi łączą się w strumienie, w rwącą rzekę cierpienia, która wylewa się z rwandyjskich wzgórz i płynie poprzez Historię. „Biedna ludzkość ” – konstatuje Miłosz. „A milczą, którzy ( )/ Przypadali do grudy, żeby uchroniła,/ I ci, których wywożono z domu o świcie,/ I ci, którzy wypełzli spod krwawiących ciał”.

Kolegę Leonarda ocalił stos krwawiących ciał. „Leżałem pod nimi chyba tydzień. (…) Piłem sok, który z nich wypływał”.

Autor jest czujny. „Gdzie jest granica między mówieniem prawdy a epatowaniem?”. „Po co pytać ofiarę o jej wstyd?”. Nieustannie sprawdza własne intencje. „Czemu jeszcze chcę się tu przyjrzeć, jakiego tabu dotknąć? Jakiego lęku doświadczyć? I po co?”.

Przecież Tochmanowi nie chodzi o opis. Więc o co?

Autor wie, że czytelnik będzie się bronił: ” tego, co opowiadasz, nie potrafię przyjąć, (…) brzuch mnie boli „.

Boli mnie brzuch od zanurzenia w świecie, w którym – jak powiada rwandyjski psychiatra – „wszystko, co bliskie, zostało unicestwione”. A więc taki jest człowiek? Zabijanie jest prostą czynnością z użyciem narzędzia lub – w innym miejscu świata – innych środków, a postęp moralny wyraża się w tym, że pieniek zastąpiono sterylnym łóżkiem z metalową rynną na ludzkie nieczystości? Kiedy zaczyna się zbrodnia? Gdzie jest granica człowieczeństwa?

Boli mnie brzuch; szukam podparcia. Mobilizuję moich bohaterów, których opisywałam w ostatniej dekadzie. Oni też stawali oko w oko ze złem. Niech teraz zaświadczą o lepszej wersji człowieka.

Józef Czapski cudem uniknął śmierci w Katyniu. Rosję widział jako splot koszmaru i geniuszu, okrucieństwa i miłosierdzia, kultury i barbarzyństwa. Tak też widział człowieka.

Gustaw Herling-Grudziński doświadczył w Gułagu dna upodlenia. Potem pisał o upadku człowieka, ale swych bohaterów literackich nigdy nie potępił. W dzienniku powracał do listu Kafki: „Kiedy stoisz przede mną i patrzysz na mnie, co wiesz o moich bólach i co ja wiem o twoich? (…) Już dlatego my, ludzie, powinniśmy stać naprzeciw siebie tak zamyśleni i współczujący, jak przed wejściem do piekła”.

W czasie wojny Maria Ossowska napisała do męża: „Nie wierzę w przyszłość rodu ludzkiego”. (Ale w jej żoliborskim mieszkaniu Żydzi znajdowali przystań). Stanisław Ossowski odpisał, że w jego poglądach na człowieka też zaszły zmiany. Wiara w doskonalenie się obyczajów i sumień wydaje się dziś naiwnością. „Odpowiadałaby mi teoria manichejska o dwoistości natury ludzkiej: ze światła i z ciemności. ( ) Myślę, że ze względu na owe pierwiastki »powstałe ze światła « warto żyć”.

Szlachetni i piękni bohaterowie, którzy potrafiliście znaleźć uzasadnienie moralności – laickie czy boskie – którzy dawaliście przykład dobroci serca, którzy narażaliście życie dla drugiego, bądźcie mi teraz tarczą przed książką Tochmana.

Spod zgęstniałego kożucha zła wyłuskuję w niej ziarenka dobra. Józefina ukryła w komórce trzech mężczyzn Tutsi. Maria i jej mąż udzielili schronienia prześladowanym. Sąsiedzi rodziców Leonarda przygarnęli jego ciężarną matkę. Ale wydobyte akty bohaterstwa zaraz tracą przejrzystość. Mąż Marii siedzi dziś w więzieniu; za co? A dobroczyńcy matki Leonarda wkrótce uciekli ze wsi i nigdy już nie powrócili; dlaczego? Pisze Tochman: „A może mają powody bać się powrotu. Może dobry sąsiad, który pozwolił matce Leonarda urodzić syna i potem go ocalił, na drugim końcu wsi mordował innych Tutsi. Może szczególnie gorliwie. Żeby odciągnąć od siebie wszelkie podejrzenia”.

„Jeżeli Bóg jest wszechmocny, może na to pozwalać,/ tylko jeżeli założymy, że dobry nie jest” – pisze Miłosz w „Traktacie teologicznym”.

Można by pytać, gdzie był wtedy Bóg. Ale te rozważania Tochman zostawia teologom. Pyta: gdzie był wtedy człowiek? Co świadek uczynił dla ofiary? A zwłaszcza świadek duszpasterz, który „każdej niedzieli w tym kościele mówił ludziom, co jest dobre, a co złe”.

„Ten” kościół to parafia ojców palotynów – nazywana polską – na Gikondo, w dzielnicy Kigali. Pierwsza rzeź odbyła się tam u wejścia do świątyni 9 kwietnia 1994 r. Druga trzy dni później w kaplicy na terenie misji.

Polscy świadkowie mówią o tych wydarzeniach lakonicznie lub odmawiają autorowi rozmowy. Mozolna rekonstrukcja, jakiej dokonuje, okazuje się rekonstrukcją zaniechania.

” nie należy się wtrącać. To nie nasza sprawa, nie nasz biznes” – ktoś relacjonuje atmosferę w misji przed zbrodnią. Ksiądz palotyn: „W kościele był wystawiony Najświętszy Sakrament, więc ludzi wyprowadzono na zewnątrz”.

Tochman: „Więc chodziło o to, by zabijać nie przed Najświętszym Sakramentem, ale po drugiej stronie drzwi? Tam tego Chrystus nie widział? Ktoś to z mordercami wytargował?”.

„My, biali, uciekliśmy” – przyznaje jeden z braci. Inny, odmawiając rozmowy: ” nie ma się czym chwalić”.

Dociekając prawdy, autor formułuje przejmujące pytania. Czytam je jak elementarz człowieczeństwa.

” czy anonimowość zamordowanych zwalnia z odpowiedzialności za bezczynne patrzenie na ich śmierć? czy brak działania był przyzwoleniem na zabijanie? na zło? (…) czy tamtego kwietnia można było zachować się inaczej? czy Kościół zachował się przyzwoicie?”.

Jedenaście podobnych pytań Tochman zadał arcybiskupowi Henrykowi Hoserowi, palotynowi, który spędził w Rwandzie 21 lat. Autor chciał się także dowiedzieć, co hierarcha wie o ukrywaniu przez Watykan duchownych ludobójców i czy pomagał w ich ewakuacji z Rwandy.

„Eminencja odpowiadał przez 25 minut”. Nie pozwolił wykorzystać rozmowy. Z rachunku wynika, że poświęcił każdemu zagadnieniu średnio dwie minuty.

Z nieporównanie większą uwagą dostojnik odniósł się niedawno do problematyki embrionów ludzkich, gdy jako szef zespołu ekspertów Episkopatu do spraw bioetycznych ogłosił, że posłom katolikom popierającym metodę sztucznego zapłodnienia grozi ekskomunika.

Tochman stwierdza: ” niektórzy księża zachowywali się wtedy jak ludzie. Ale niektórzy jak diabły”. Ale wystrzega się roli sędziego cudzych sumień. Daje też innym prawo wglądu w jego sumienie. Jak zachowałby się wtedy w Rwandzie? Sam siebie nie jest pewny. Swą deliryczną wędrówkę pośród mumii ofiar kończy dramatycznym wyznaniem: „A jeśli nie wybiegam z domu umarłych, to tylko z lęku, że uciekając, zobaczę w swych dłoniach maczetę”.

Wybucha: ” moje notatki pełne są poobcinanych kończyn, pełne są krwi, zakażonej spermy, ( ) zabity tak, zabity siak, moje notesy są spuchnięte jak trupy w wodzie, wszystkie te ciała są przy mnie, martwe, ale i żywe, ( ) moje notesy cuchną, wszystko, co w nich mam, podchodzi mi teraz do gardła”.

Nie zazna spokoju, dopóki nie opowie. Ale przecież nie o opis mu chodzi, tylko o rekonstrukcję sensu. Składa kawałki rozbitego świata. Kadłuby, fotografie, obcięte kończyny i strzępy pamięci wpycha ponownie w ramy człowieczeństwa. Bo nie zgadza się na diabelskie panowanie. Ten z tamtym; kat ze swoją ofiarą; martwi i żywi – niech mówią, płaczą, złorzeczą lub niech świadczą choćby milczeniem. Niech Leonard wypluje knebel i wydobędzie z siebie słowo „mama”.

W opowieści znów się stają. Zaludniają myśli czytelnika. Lub tylko patrzą nań z niemym pytaniem w oczach: a ty?

A ja? Do każdego po latach przyjdzie jakiś autor i zapyta: czy wtedy można było zachować się inaczej?

Pisze Miłosz: „Odpowiedzialny będzie każdy, kto oddychał”.

Magdalena Grochowska

Wojciech Tochman „Dzisiaj narysujemy śmierć”, wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010

Źródło: Gazeta Wyborcza