To był rok ważnych i zaskakujących biografii (…). Ale tylko jedna z nich istotnie przemieniła obraz swojej bohaterki. I do tego zrobiła coś właściwie niemożliwego: rozłożyła na kawałki jej mit, a jednocześnie ocaliła ukrytego w nim człowieka. Bałem się książki Anny Bikont.

Przecież potrzebujemy opowieści o Irenie Sendlerowej ratującej tysiące żydowskich dzieci (kilkoro z nich jest bohaterami książki, to ich oczami przyglądamy się głównej bohaterce), jak punktu oparcia na coraz precyzyjniej zrekonstruowanej, a dzięki temu coraz mniej jednoznacznej mapie Zagłady. Potrzebujemy jej jak alibi. Jak terapeutycznej baśni. A co, jeśli pod jej wygładzoną powierzchnią biografka znalazła skazy, konfabulacje, niejednoznaczności? Paweł Goźliński

1. Jak zachęciłaby pani do przeczytania pani nominowanej książki kogoś, kto jeszcze po nią nie sięgnął?

(…) To książka ponad podziałami: i dla tych, którzy z empatią myślą o wymordowanych na tej ziemi żydowskich współobywatelach, i dla antysemitów, którzy powinni trzymać rękę na pulsie, „co ta Żydowica Bikont napluła na naród polski”.

2. Bez kogo/czego tej książki by nie było?

Bez dzieci zamordowanych w Holocauście. O nich chciałam napisać książkę, ale to okazało się zbyt trudne. Jest o uratowanych, jednak to tamci są jej prawdziwymi bohaterami.

Więcej na: wyborcza.pl