Oddać rzeczy Polakowi i dać się wywieźć do Treblinki – oto powinność „grzecznego” Żyda. Majątek rósł, a sumienie czyste, bo wina niemiecka. Wraz z nowym wydaniem „Spowiedzi” Calka Perechodnika wracają niemiłe pytania o postępowanie Polaków w czasie Zagłady.

Oddać rzeczy Polakowi i dać się wywieźć do Treblinki – oto powinność „grzecznego” Żyda. Majątek rósł, a sumienie czyste, bo wina niemiecka. Wraz z nowym wydaniem „Spowiedzi” Calka Perechodnika wracają niemiłe pytania o postępowanie Polaków w czasie Zagłady.

Niewiele wiadomo o granicy, która w czasie drugiej wojny dzieliła Polskę na getto i „aryjską stronę”. Polacy przypominają zwykle Sprawiedliwych, ich żydowscy współobywatele z reguły wolą milczeć. Calek Perechodnik jest wśród tych ostatnich postacią wyjątkową. We wznowionej właśnie przez Ośrodek Karta wstrząsającej opowieści „Spowiedź” podejmuje próbę nazwania tego, czego doświadczył ze strony polskiej kultury i „aryjskiej” większości.

Perechodnik pochodził z Otwocka. Urodził się we w miarę zamożnej, zasymilowanej rodzinie. Sam określał się jako „typ przeciętnego inteligentnego Żyda”. Należał do młodzieżowej organizacji syjonistycznej, ale – jak pisał – „nie przeszkadzało mi to, bynajmniej, czuć się dobrym patriotą polskim. Uwielbiałem poezję polską ( ), zwłaszcza Mickiewicza”.

Jego przywiązanie do Polski okazało się nieodwzajemnione. Na studia musiał wyjechać do Francji, gdzie uzyskał tytuł inżyniera agronoma. Po powrocie ożenił się i otworzył skład materiałów budowlanych, bo jako Żyd nie mógł myśleć o państwowej posadzie. Żona prowadziła kino.

Kiedy wybuchła wojna i Niemcy utworzyli getto w Otwocku, Perechodnik wstąpił do żydowskiej policji. W czasie akcji wysiedleńczej ukrył żonę i dziecko. W chaosie i strachu – wokoło ginęli ludzie – pod presją gróźb, że każda próba ukrywania się będzie karana śmiercią, wyprowadził najbliższych ze schronu, zwiedziony obietnicą życia dla rodzin funkcjonariuszy. Gdy okazało się, że ładują ich do wagonów, nie wyszedł z szeregu. Pozostał, czego nie mógł sobie wybaczyć aż do końca.

W kryjówce na Pańskiej udało mu się przeżyć do Powstania Warszawskiego. Tam spisał „Spowiedź”. Do 5 września 1944 r. był żołnierzem Zgrupowania „Chrobry II”. Zwolniono go, kiedy zachorował na tyfus. Po zakończeniu walk pozostał w Warszawie, choć mógł się ratować. Zginął odkryty przez współpracujących z Niemcami szabrowników. Z napisanego po wojnie listu jego bliskiej przyjaciółki, z którą ukrywał się po „aryjskiej stronie”, do mieszkającego w Palestynie Pejsacha Perechodnika, brata Calka, wynika, że nie chciał przeżyć.

Pierwsze wydanie „Spowiedzi” zatytułowane „Czy ja jestem mordercą?” (1993) wywołało sensację. W Perechodniku widziano przede wszystkim żydowskiego policjanta, niemal zabójcę własnej żony i dziecka. Zwracano uwagę na „antypolską wymowę” tekstu, zarazem dyskredytując autora zarzutami nihilizmu, patologicznego immoralizmu i nienawiści, wreszcie wyzucia z człowieczeństwa. W 1999 r. wyszło na jaw, że książka została przygotowana na podstawie ocenzurowanego maszynopisu. Także sensacyjny tytuł pochodził od wydawcy i wykrzywiał wymowę tekstu. Sprawa winy Perechodnika nie była aż tak prosta, a oskarżenia – niesprawiedliwe i przedwczesne.

Maria Janion przedstawia „Spowiedź” jako dzieło żałobne, pomnik nagrobny dla zmarłej żony. Z nakreślonego przez nią portretu Perechodnika wyłania się człowiek przesiąknięty lekturami romantyków i głęboko zakorzeniony w polskiej kulturze.

Przy okazji dyskusji o „obrzeżach Zagłady” pora zapytać, co ktoś taki ma do powiedzenia o polskim społeczeństwie czasów okupacji. I skonfrontować się z tym głosem.

Rytuał zdemaskowany

Perechodnik zaczyna swą „Spowiedź” ukłonem w stronę polskiego czytelnika. Pisze o doświadczeniach z lat międzywojennych: „z praktycznym antysemityzmem ja osobiście nie miałem okazji się spotkać, wprawdzie nie mogłem studiować na Uniwersytecie Warszawskim, ale za to miałem możność wyjazdu na wyższe studia do Francji”.

Osobliwe zdanie. Studia za granicą były bezpośrednią konsekwencją dyskryminacji Żydów na polskich uczelniach. O zajściach na UW (i nie tylko), getcie ławkowym, numerus clausus i numerus nullus wiedzieli wszyscy, Perechodnik też.

Czytelnik zdziwi się jeszcze bardziej, gdy na następnej stronie przeczyta: „dostałem kategorię »A «, ale ponieważ Polska była na tyle silnym mocarstwem, miała taką potężną armię, tylu wykształconych i dyplomowanych inżynierów-oficerów, moja osoba okazała się zbyteczną. Zresztą, co tu owijać w bawełnę, dano mi »nadliczbówkę « – mnie, mojemu bratu, również inżynierowi, moim wszystkim kolegom Żydom z wykształceniem średnim i wyższym – a to dlatego, że nie chciano mieć oficerów Żydów w Armii Polskiej”. I dalej: „Co do mnie, byłem przekonany, że mógłbym zrobić jeszcze dziesięć dyplomów i mimo to nie dostałbym posady rządowej w Polsce”. Podobnych fragmentów jest więcej.

Perechodnik spotkał się z antysemityzmem nieraz, choć zapewnia, że było inaczej. Rytualnie uspokaja polską publiczność, ale robi to ostentacyjnie jawnie, wikła się więc w sprzeczności i w efekcie demaskuje sam rytuał.

Wygląda on tak: dyskryminowani z reguły unikają oskarżeń pod adresem większości. W ich relacjach przemoc dotyka zwykle kogoś innego. Zło panoszy się z dala od osobistego doświadczenia, a winnych trudno utożsamiać z grupą dominującą. Choć pytanie o antysemityzm powoduje rytualne uniki, kiedy presja się zmniejsza, mimochodem daje o sobie znać nieocenzurowane doświadczenie. Perechodnik zdaje się respektować narzucony mniejszości sposób mówienia: stwarza rzekomą enklawę, w której jakoby nie było antysemityzmu, i ustanawia fantazmatyczne „zdrowe jądro narodu”, które nie ma jakoby związku ze złem. Rozgrzesza polskiego rozmówcę, bo skoro opowiadający swoją historię polski Żyd nigdy nie spotkał się z antysemityzmem, to sprawa nie dotyczy tych, do których mówi. A jednak ironiczny temperament bierze w „Spowiedzi” górę.

Po opisie likwidacji getta w Otwocku Perechodnik poświęca kilka stron „nastawieniu Polaków do Żydów i w ogóle do akcji wytępienia Żydów”. Podsumowuje dotychczasowe doświadczenia, z których wynika, że Zagłada jest dla polskiej ludności okazją do rabunku na masową skalę. W jego relacji pojawia się jednak niespotykany gdzie indziej motyw: polskiego poczucia niewinności oraz sposobów, za pomocą których tworzy się je i utrzymuje. Zestawmy ich krótki katalog.

1. To nie my, to Niemcy

„Niższe sfery ludności miejskiej oraz chłopi – czytamy w „Spowiedzi” – z miejsca zorientowali się, skąd wiatr wieje. ( ) Wolno rabować, kraść, zabijać ludzi, i to zupełnie bezkarnie. Wznoszą ręce ku niebu, dziękując za tę łaskę, że dożyli takich dobrych czasów i każdy z hasłem na ustach »teraz albo nigdy « zabiera się do roboty. W naiwności ducha uważają, że kara ich za to nigdy nie spotka, wszak jest, znajduje się »redaktor odpowiedzialny «. Niemcy, w razie czego wszystko i tak pójdzie na karb Niemców”.

Perechodnik mówi cudzym głosem i demaskuje go jako głos hipokrytów. Sens ironii staje się jednak jasny dopiero po ujawnieniu kontekstu, w którym osadza polskie „wszystko i tak pójdzie na karb Niemców”. Są nim polowania na Żydów opisane w następnym akapicie: „W każdym mieście, kiedy odbywała się akcja, całe getto bywało otoczone przez motłoch, który urządzał formalne polowanie na Żydów ( ). Ilu Żydów w ten sposób zginęło? Niezliczona ilość, bo w najlepszym wypadku zabierali Żydom pieniądze i nie doprowadzali do żandarmerii, ale przecież to i tak było równoznaczne z wyrokiem śmierci. Co ma zrobić Żyd bez pieniędzy? Co najwyżej samemu dojść do żandarma i poprosić o kulę”. Żeby nie było wątpliwości, Perechodnik dodaje: „Tłum, bezimienny tłum solidarnie w ten sposób postępował”.

Niemcy jako „redaktor odpowiedzialny” mają wziąć na siebie nie tylko przywłaszczenie rzeczy. W ujęciu Perechodnika między okupantem a polską ludnością istnieje ciche porozumienie: rabunek – jeśli nie „doprowadzenie do żandarmerii” – uniemożliwia Żydom ucieczkę do polskich dzielnic i walnie przyczynia się do powodzenia niemieckiego planu eksterminacji. W zamian naziści pozwalają bogacić się kosztem Żydów i zapewniają, że nikt z obrabowanych nie upomni się o swój majątek, niezależnie od wyniku wojny. Dopiero to milczące porozumienie jest celem ironii. Perechodnik wydobywa je na jaw i zrywa pakt milczenia. Pokazuje, że w figurze „to nie my, to Niemcy” chodzi o polski udział w Zagładzie i o to, żeby nie stał się on przedmiotem dyskursu.

 

2. Niewinni spadkobiercy

Żeby zachować poczucie niewinności, należało ukryć fakt współpracy przy eksterminacji, zwłaszcza w przypadku ludzi o delikatniejszych sumieniach i wyższej kulturze. Perechodnik ma niejedno do powiedzenia o polskich inteligentach, z którymi stykał się ze względu na własne wykształcenie i pozycję.

„Wszak każdy Polak – pisze – miał choć jednego przyjaciela Żyda, który go prosił ze łzami w oczach o łaskę ulokowania rzeczy u niego. Wspaniałomyślnie zgadzano się, a jeśli Żyd okazał się grzecznym, to wyjechał do Treblinki i sprawa była wyjaśniona. Majątek się powiększał, sumienie czyste, tout va tres bien. Gorzej bywało, jeśli Żyd okazał się natrętnym, chciał żyć nadal i upominał się o swoje rzeczy. Zrozumiała rzecz, że nie warto oddać, wszak Żyd i tak wojny nie przeżyje; ani nie będzie mógł odwdzięczyć się po wojnie, ani też nie będzie mógł skarżyć ich przed sądem i rzucić jakiegokolwiek cienia na ich nieskazitelne imię. Więc powiedzcie sami, ludzie, nie warto oddać, po prostu grzech przed Bogiem, my mu oddamy, przyjdą inni i zabiorą”.

Odmowa wydania przechowywanych pieniędzy lub przedmiotów oznaczała wyrok. Ważniejsze jest jednak żądanie skierowane do samych Żydów: ci mają „grzecznie” odegrać przypisaną im rolę, i to w sposób, który nie będzie niepokoił polskiego sumienia. Powinni zniknąć, dyskretnie pozostawiając rzeczy polskim „przyjaciołom”, a winę Niemcom.

Karykaturalnym przykładem „grzecznego” przywłaszczenia jest panna Lusia. Perechodnik wyjątkowo zjadliwie pisze o jej niespełnionych obietnicach pomocy – przyrzekała ukryć ciotkę Perechodnika – i o tym, jak trudno było wydobyć od niej pozostawione na przechowanie przedmioty i pieniądze: „Na pewno przyjechałaby, a że w międzyczasie wywieziono Żydów z Kołbieli do Treblinki, to już trudno, widocznie było przeznaczone pannie Lusi otrzymać wyprawę gratisową od mojej ciotki. Po sześciu tygodniach, jak jej zakomunikowałem o śmierci ciotki, biedaczka aż się rozpłakała. Polały się jej łzy, krokodyle łzy, ona tak chciała pomóc Czernie, zły los uprzedził ją ( ). I tym razem w milczeniu wysłuchałem jej płaczów. Ot, zwykła moralna kurwa, ale z manią udawania porządnego człowieka”.

Zatrzymajmy się na tym poczuciu niewinności. Panna Lusia przejmuje rzeczy jako przyjaciółka i – świadomie czy nie – aranżuje sytuację w sposób, który pozwala jej zachować ów status. Sprawstwo zostaje przeniesione na niesprecyzowany los, z którym nie ma się nic wspólnego, przy czym prawo do dziedziczenia zasadza się na przyjaźni, dobrych stosunkach i braku innych spadkobierców. Panna Lusia czuje się uprawniona do przyjęcia rzeczy Czernej ze względu na życzliwość, jaką jej okazała.

Mechanizm ten występuje w modelowej postaci w innym fragmencie: „Znam Polaka, naszego lokatora Bujalskiego, który się uważa na sto procent za patriotę i porządnego człowieka. I rzeczywiście, jest porządnym człowiekiem, człowiekiem, któremu można bezwzględnie ufać i który prawdopodobnie jest jedynym lokatorem na terenie całej Polski, który w 1943 r. płaci część komornego swojemu gospodarzowi Żydowi. Otóż w rozmowie z moim ojcem odezwał się Bujalski w następujący sposób: »Tyle lat handlowałem z tym Żydem i pomyśl pan, nic do mnie nie wniósł na przechowanie. Zabrali go do Treblinki i co miał z tego? Tak to by mnie choć zostawił swoje towary, znaliśmy się tyle lat przecież «. Śliczne podzwonne, co?” – kończy Perechodnik.

Bujalski najwyraźniej uważa, że jego przyzwoitość to coś wyjątkowego. Wyprowadza stad wniosek: Żyd ma dług do spłacenia i powinien być wdzięczny. Dyskryminacja okazuje się milcząco zakładaną normą, od której ktoś wspaniałomyślnie odstąpił. Nie ma miejsca na refleksję nad związkiem owej normy z niemiecką machiną Zagłady, śmierć Żydów nie wprowadza też żadnej poprawki ani w normę, ani w sposób jej widzenia i egzekwowania. Uczynienie wyjątku jest czymś tak istotnym, że zaniedbanie materialnych wyrazów wdzięczności okazuje się co najmniej nietaktem, nawet jeśli Żyd dopuścił się go w obliczu śmierci.

3. Nie wolno uogólniać

W polskiej świadomości zbiorowej Żydów traktuje się jako grupę właściwie monolityczną. Polacy to także naród, ale mówi się o nim inaczej. Czyny, które mącą obraz wspólnoty, są marginesem, a zła dopuszczają się ludzie, których nie wolno identyfikować z polskością. Stąd powtarzające się roztrząsania, czy zbrodnie Polaków wobec żydowskich współobywateli obciążają naród, czy też nie. Koronny argument w tych sporach to figura „nie wolno uogólniać”, która sugeruje, że przypadki indywidualne nie dają podstaw do wyrokowania o narodzie (czymkolwiek by on był).

Perechodnik zna ten mechanizm i kwituje go ironicznym komentarzem. Po opisie rabunków i wyłapywania uciekinierów z getta stwierdza: „Czy należy stąd wyciągać wniosek co do ogółu? Czy należy wykonać statystykę dobrych uczynków w porównaniu ze złymi? Nie, to nie jest ważne. Toć sam Najwyższy Bóg zajął stanowisko w Starym Testamencie, że jeśli w mieście okaże się dziesięciu sprawiedliwych, to miasta nie zburzy. Prawdopodobnie i w Warszawie znajdzie się również dziesięciu sprawiedliwych (…), tak że ludność polska może spokojnie spać po nocach, nic im nie grozi, a ten, co zrabował, to ma i będzie mieć nadal”.

Ironiczny przeskok od rozważań moralnych do spraw merkantylnych ujawnia rolę zakazu uogólnień: rabunek ma pozostać w cieniu, poza możliwością wypowiedzenia. Istnienie „sprawiedliwych” kończy namysł, zanim ktokolwiek zdąży postawić pierwsze pytanie. Gdyby fakty ujrzały światło dzienne, „sprawiedliwi” okazaliby się cudowną bronią wspólnoty. Naród ma się z kim fantazmatycznie utożsamić i za kim schować. Na oskarżenia zareaguje moralnym oburzeniem.

Ujęcie Zagłady w kategoriach „moralnej postawy narodu” nie pozwala postawić pytań o reguły społecznych zachowań, a więc o charakterystyczne cechy polskiej kultury. Perechodnik nie używa określenia „wzór kultury” w sensie, jaki nadały mu XX-wieczne nauki społeczne. Mówi jednak o „warunkach klimatycznych”. Chodzi najpewniej o kalkę francuskiego zwrotu l’air du pays, który oznacza klimat, ale i kulturową atmosferę kraju. „Warunki klimatyczne” – zakorzenione w kulturze reguły życia społecznego – sprawiają zdaniem Perechodnika, że nazistom udało się przeprowadzić w Polsce to, co wydawało się nie do pomyślenia.

Komentarz do „Spowiedzi” dopisało życie, a właściwie dynamika polskiego dyskursu o Zagładzie. Zakaz uogólniania zyskał sankcję prawną. Art. 55a ustawy z 18 października 2006 r. o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-90 oraz treści tych dokumentów głosi: „Kto publicznie pomawia Naród Polski o udział, organizowanie lub odpowiedzialność za zbrodnie komunistyczne lub nazistowskie, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

4. Nauczyłem się milczeć

W „Spowiedzi” wielokrotnie powraca fraza: „nauczyłem się milczeć”. Tak Perechodnik kwituje wypowiedzi, które realizują polskie schematy postrzegania Zagłady. Milczenie jest częścią rytuału. Oznacza podwójną zgodę: na to, co się dzieje, i na to, jak się o tym mówi. Potwierdza uczestnictwo w grze, której zasady narzuciła większość.

Weźmy taki obrazek: „Pani Lidia, jako stara nasza lokatorka, poznawała doskonale rzeczy mojej siostry i w miarę możności docinała pomocnicy swojej, pannie Stańczakównie, która na zewnątrz mocno się rumieniła, ale w duchu śmiała się pewno z nas. Wy mówcie, śmiejcie się ze mnie – prawdopodobnie tak myślała w duchu – ale ja wiem, że jestem elegancko i ładnie ubrana, a że te rzeczy są zrabowane po Żydach, kto by się dzisiaj takimi rzeczami przejmował, właściciele i tak z grobu nie powstaną, a ci, co jeszcze żyją, muszą milczeć”.

Dyskursywne rytuały tworzą wspólnotę milczenia. Docinki pani Lidii nie były aż tak dotkliwe, żeby panna Stańczakówna nie nosiła skradzionych rzeczy. Zakaz nazwania wydarzeń i ujawnienia stosunku do nich sprawia, że fakty zostają zagospodarowane przez obowiązujący sposób mówienia o Żydach i Zagładzie. Właśnie pani Lidia wyjaśniła Perechodnikowi śmierć jego siostry „słuszną karą Bożą” za świadectwo, które tamta złożyła przeciw niej w sądzie przy okazji zatargu o komorne.

Wspólnota zgody na reguły gier językowych jest dla ich „aryjskich” uczestników niewidoczna. Inaczej dla Żydów. Konieczność milczenia, a więc de facto deklaracja: „jestem jednym z was, należymy do jednego świata, który akceptuję”, to dla Perechodnika tortura. Jeśli odmówi posłuszeństwa, postawi się poza polską wspólnotą (która i tak w większości uważa go za obcego), a to jest równoznaczne z wyrokiem albo ze zmniejszeniem szans przeżycia. Jeśli się dostosuje, musi zdradzić samego siebie, sprzeniewierzyć się własnemu doświadczeniu i pamięci o zabitych najbliższych.

Nieznośny fałsz sytuacji zostaje nazwany we fragmencie o urzędniku magistratu, który zabiera bibliotekę Perechodników. Jest to człowiek kulturalny, wdaje się więc w dyskusję o literaturze. „Boję się go obrazić, ale chętnie wyrzuciłbym go za drzwi ( ). Przez długie cztery godziny znoszę jak najgorsze tortury jego obecność ( ). Chciałbym się jeszcze kiedyś z nim zobaczyć i policzyć się, chociaż w jego pojęciu on mi najmniejszej krzywdy nie wyrządził. Wprost przeciwnie – uznał mnie za inteligentnego człowieka, z którym chętnie chciał podyskutować, i to na tak ważny temat, jak literatura w życiu człowieka. A że na dworze padają strzały, to cóż z tego? Wszak to się tylko Żydów zabija, nie jest to ważne”.

Ze względu na dyskursywne rytuały Perechodnik musi w polskim towarzystwie zakładać maskę. Udaje, że nie pamięta o piętnie, którym jest naznaczony. Jednocześnie uczestniczy w grach, które nieustannie przypominają, że jest napiętnowany i że wykluczenie związane z piętnem żydostwa pozostaje normą zawieszoną tylko na chwilę w drodze wyjątku. Wyjątku będącego rodzajem próby.

Żyd czuje na sobie wzrok polskich rozmówców sprawdzających, czy dostosuje się do reguł rytuału. Warunkowe przyzwolenie na wspólnotę jest nieustannym egzaminem z podporządkowania. Nie wolno mu mówić własnym głosem ani wypowiedzieć tego, co przeżywa. Ma pozostać doskonałym potwierdzeniem obrazu, który wytworzyła na jego temat grupa dominująca. Perechodnik odczuwa konieczność mimikry jako jeszcze jeden rodzaj przemocy. Tym razem przemocy specyficznie polskiej.

W figurze „nauczyłem się milczeć” idzie o widzialność. Depersonifikującej perfidii nazistowskiego planu eksterminacji towarzyszą wzory kultury polskiej, które także – choć w inny sposób i na innych zasadach – pozbawiają ofiary twarzy i spychają ich doświadczenie w sferę niewidzialności.

Perechodnik rozpoznaje te mechanizmy i jest w stanie przeciwstawić się im. Ironia wydobywa na jaw przemoc symboliczną. Już nie Polacy patrzą na Żyda, żeby dzięki jego podporządkowaniu zobaczyć go takim, jakim chcą go widzieć, i samemu przejrzeć się w obrazie, który jest dla nich wygodny. Teraz oni są przedmiotem oglądu. Muszą skonfrontować się z prawdą o sobie wypowiedzianą z perspektywy nieobjętej władzą polskiego kolektywu.

Perechodnik z bezwolnego narzędzia służącego grupie dominującej do utwierdzania się w poczuciu niewinności, z „żywego trupa”, który „nic nie mówi, nikomu nie przeszkadza i nikomu się nie przyśni”, staje się partnerem. Wchodzi w spór z polską kulturą jako jej równoprawny uczestnik.

*Tomasz Żukowski zajmuje się literaturą drugiej połowy XX wieku, pracuje w Instytucie Badań Literackich PAN. Jest też redaktorem kwartalnika kulturalno-politycznego „Bez Dogmatu”

*** Calek Perechodnik „Spowiedź”, Fundacja Ośrodka Karta, Warszawa 2011

 

Źródło: Gazeta Wyborcza

Artykuł publikujemy za zgodą Autora.

 

Tekst pierwotnie ukazał się w Gazecie Wyborczej pt. „Obrzeża Zagłady: Grzeczny Polak, grzeczny Żyd”