Liyę zaatakowano w metrze na Dworcu Wileńskim. Ochroniarz odwrócił wzrok, policja nie przyjęła zawiadomienia. – Boję się chodzić po ulicach – zwierza się Indonezyjka.

Liya żyje w Polsce od niecałych dwóch lat. Mieszka na Woli, pracuje w restauracji na Pradze. Znajomi uczulali ją, że najbezpieczniejszym środkiem transportu jest metro i to nim jeździła do pracy. Do czwartku (24.10), gdy właśnie w metrze została napadnięta.

Liya wracała po swoje zmianie o godz. 23.30 do domu. Tuż przed bramkami zastąpiła jej drogę młoda dziewczyna. – Zaczęła mnie bić pięściami, odpychać. Starałam się ją uspokoić, ale to nic nie dawało – opowiada Liya. Próbowała też apelować do mężczyzny, z którym była napastniczka. Ten nawet próbował ją uspokoić, ale w końcu poszedł przed siebie.

Kobieta nie ustawała w biciu, do uderzeń rękami doszło też kopanie po nogach. Liya w bezradności zaczęła wreszcie krzyczeć. – Nie pomógł mi nikt z osób wchodzących do metra czy siedzących na peronie. Nawet człowiek z obsługi metra odwrócił się i udawał, że nic nie widzi – opowiada.

Napastniczka wreszcie odpuściła. Liya dojechała do domu, choć przez obolałe nogi miała problemy z chodzeniem przez kilka dni. Nazajutrz ze znajomym poszła zgłosić sprawę na policję. W komendzie na Woli odprawiono ją z kwitkiem. Usłyszała, że musi jechać na Pragę, gdzie doszło do zdarzenia. Z kolei w komendzie na Jagiellońskiej policjanci nie przyjęli od niej zgłoszenia. – Usłyszałam, że oni takimi sprawami się nie zajmują. Gdybym miała coś złamanego, to wtedy tak – opowiada.

Przez to wydarzenia nie ma nawet w policyjnych statystykach. – Na podstawie informacji przesłanych w korespondencji nie potwierdzam, aby policjanci przeprowadzali interwencję z udziałem kobiety o imieniu Liya, jak również nie potwierdzam, by taka osoba złożyła zawiadomienia w naszej jednostce – informuje nadkom. Paulina Onyszko, oficer prasowa KRP Warszawa VI.

Więcej w Wyborczej