Niniejszy tekst jest rozwiniętą wersją mowy prof. Marcina Kuli wygłoszonej z okazji 5. rocznicy śmierci Jerzego Jedlickiego na spotkaniu zorganizowanym 27 lutego 2023 roku przez Otwartą Rzeczpospolitą oraz PEN Club. Spotkanie było połączone z promocją zbioru rozproszonych tekstów Jerzego Jedlickiego wydanych w Bibliotece „Więzi” [Jerzy Jedlicki, „Historia a świat wartości”, wstęp Maciej Janowski, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2022].

Dziękujemy Autorowi i Redakcji za zgodę na publikację tekstu.

Opinia żyje w przekonaniu, że trzeba ustalić prawdę historyczną, która jest jedna. Otóż odważę się powiedzieć, że w rozumowaniach historycznych fałsz jest znacznie bardziej jednoznaczny od prawdy. W bardzo wielu sprawach przeszłość nie będzie czarno-biała, a obraz będzie dyskutowany, dopóki ludzie nie przestaną się nim interesować.

Pięć lat temu zmarł Jerzy Jedlicki. W rocznicę porozmawiajmy więc o Jego i naszym podejściu do historii. Rozmowę ułatwia ukazanie się ostatnio wyboru rozproszonych prac tego badacza [1].

Z pewnej konferencji zapamiętałem opinię Jedlickiego o potrzebie uczynienia historii nauką użyteczną. „Jeżeli nie pokażemy młodemu pokoleniu historii jako wiedzy o cywilizacjach, w sumie jeżeli nie pokażemy ludziom historii jako wiedzy o nich samych, to przegramy” [2]. Niedawno, po blisko trzydziestu latach, od dwojga historyków usłyszałem, że naszą dyscyplinę trzeba ratować, gdyż jest źle. Wyrażali oni zaniepokojenie o miejsce historii wśród innych dziedzin humanistyki i nauk społecznych (niech już będzie to głupie rozróżnienie…). Sam nieraz mówiłem o produkcji przez nas cegieł dla innych budowniczych.

Jednocześnie, choćby rozejrzenie się wokół wskazuje, że zainteresowanie historią jest duże. Spory o przeszłość potrafią wzbudzać namiętności. Zdarzają się procesy sądowe – pozornie w sprawach indywidualnych, ale w gruncie rzeczy rozprawy toczą się wokół obrazu przeszłości. Niektóre ustawy są faktycznie osądem historii (dezubekizacja). Widoczne jest dążenie do zmiany symboliki przestrzeni publicznej (dekomunizacja, nowe pomniki, fala murali). W sporach politycznych, w odniesieniu do kierunków bądź konkretnych ludzi, pojawiają się wątki historyczne. Są one obecne w polityce zagranicznej – zwłaszcza wobec Niemiec i Rosji. W sprawie narodowości śląskiej czy dziejów Gdańska – podobnie. Dyskusje wokół książek Jana Tomasza Grossa, rozprawa z opracowaną przez zespół Pawła Machcewicza koncepcją Muzeum II Wojny Światowej, budowa różnych muzeów… są wyrazami żywotności treści historycznych.

Historia jest obecna w przekonywaniu ludzi co jest dobre, a co jest złe (vide zajęcia lekcyjne Historia i Tożsamość, w skrócie HiT, do którego podręcznik sprzedaje nawet Poczta Polska, czyniąc go wykładnią państwowej wizji przeszłości!). Co nie najmniej ważne, historia bywa narzędziem dowartościowania narodu, państwa i dowolnej grupy.

Zaniepokojony spadkiem roli historii jako wiedzy i nauki Jerzy Jedlicki pozornie nie miał zatem racji. Rzecz jednak w tym, że nie takiej użyteczności historii Jedlicki pożądał. To, co obserwujemy, nie jest historią traktowaną jako narzędzie poznania, ale jako laska do wspierania się lub wywyższania, jeśli nie do bicia.

*

Jakiej historii chce opinia publiczna – a przynajmniej jej najgłośniejsza część? Chce historii narodowej. Trudno zanegować, że historia bywała dźwignią tworzenia lub umacniania narodów – jak w Polsce w XIX wieku oraz (z dyskusyjnymi aspektami) w dwudziestoleciu, także w wielu innych krajach. Czy dziś jednak grozi rozpadnięcie się Polski? Czy naprawdę trzeba negować specyfikę śląskości i wyprostowywać historię Gdańska? Zresztą doświadczenie Kanady, USA, wielu krajów Ameryki Łacińskiej, także Australii i Nowej Zelandii, przekonują, że to raczej uznanie specyfiki pewnych grup zwiększa spójność społeczeństwa. Można mieć rozszerzoną, a nawet podwójną tożsamość.

Opinia żyje w przekonaniu, że trzeba ustalić prawdę historyczną, która jest jedna (historycy ustalili, historycy ustalą…). Otóż odważę się powiedzieć, że w rozumowaniach historycznych fałsz jest znacznie bardziej jednoznaczny od prawdy. W bardzo wielu sprawach przeszłość nie będzie czarno-biała, a obraz będzie dyskutowany dopóki ludzie nie przestaną się nim interesować.

Opinia interesuje się faktami oraz ich biegiem, ewentualnie chronologiczną zależnością przyczynową, a nie zjawiskami. Opinia myśli w kategoriach epokowych. Rzadko porównuje. Tymczasem sam widzę sprawy jako porównywalne już nie tylko między epokami, nie tylko w dziejach, powiedzmy, Polski oraz Irlandii, ale nawet Polski i Brazylii (to moje ulubione porównanie, choć wiem, że nam przyświeca Gwiazda Północna, a im Krzyż Południa!). Takie zestawienia są potrzebne dla analizy przeszłości jako zespołu zjawisk. Żałuję, że tak mało ludzi myśli o zjawiskach. Nawet gdy myśli o nich, to na ogół nie bierze pod uwagę ich dawniejszych oraz geograficznie odległych przejawów. Opinia bardziej oczekuje od nas szukania w archiwach niż koncepcyjnego myślenia. W sumie oczekuje się od nas tworzenia historiografii bardzo tradycyjnej.

Ludzie są chyba podatni na proponowane obecnie podejście do historii. Lubią słyszeć dobre słowa o narodowej przeszłości. Każdy lubi, gdy się go dowartościowuje. Przyjemniej słyszeć, że „warto być Polakiem” oraz że to Polacy obalili komunizm, niż zdania, że zachowanie Polaków wobec Żydów podczas okupacji bywało różne. Chce się lepszego zakorzenienia w przeszłości w dobie bardzo szybkich zmian i kwestionowania wszystkiego co się da. Odczuwa się także potrzebę umocnienia tożsamości wobec globalizacji, czy w sytuacji, gdy każdy może mówić na każdy temat i to nie tylko w Hyde Parku, a fale opinii rozchodzą się jak sztorm, zaś wiele zjawisk zagraża wielostronnie rozumianej wspólnocie ludzi. Nawet w środowisku naukowym poczucie wspólnoty jest zagrożone (konkurencja, punkty, zmiany miejsc, zdobywanie środków – a nie tradycyjna wspólnota z jej dobrymi i negatywnymi cechami). Te zjawiska nie są specyficznie polskie, wszędzie też wpływają na odnoszenie się do historii. Można powołać choćby Izrael jako aż zaskakująco bliski w rozważanych sprawach. By przenieść niniejszą dyskusję na lżejszy poziom, wspomnę pojawienie się w sprzedaży w obydwu krajach ciastek w barwach narodowych [3]. Ktoś chce takiego ich wystroju, ktoś je kupuje (inaczej by ich nie było!). Prawda, że mogą być kupowane dla smaku, a niepodległościowa treść nadaje się do poparcia, najpewniej nie ma zresztą wpływu na smak. Może trzeba je zresztą potraktować jako wyraz mniej zaciętego, lżejszego, a więc pożądanego przeze mnie podejścia do historii – czy ja wiem?

Wracając od ciastek do spraw poważnych: w życiu politycznym warto pokazać się jako walczący o „polski punkt widzenia”, w ogóle o dobre imię narodu. Wiedzieli o tym Mussolini, Hitler, Stalin, teraz wie Putin. Wiedziała także elita PRL. W końcu w propagandzie mówiło się wówczas w kółko o patriotyzmie, nawet jeśli dodając „socjalistyczny” (jak Polska była „Rzeczpospolitą” – ale „Ludową”) [4]. Taka postawa nie zawsze musiała być nawet cyniczna. „Oni” bywali naprawdę przekonani do swoich racji, także do własnej motywacji patriotycznej (choć z czasem urzędnicy/działacze już pewno sobie tym nie zaprzątali głowy, będąc już raczej przeciętnymi oportunistami). Nie przyrównując, podobną drogę widzimy obecnie. Przecież postulowana obecnie przez władze państwa historia jest instrumentem politycznym – nawet jeśli ich przedstawiciele podchodzą do niej z przekonaniem.

*

Jerzy Jedlicki patrzył w zniuansowany sposób. Chyba mało rzeczy widział jako bezapelacyjnie dobre i bezapelacyjnie złe. Zresztą w ogóle dla historyka ważniejsze jest, by zrozumieć, wytłumaczyć, niż to, by ocenić. „Zrozumieć” nie znaczy pochwalić – mimo francuskiego powiedzenia , że „wszystko zrozumieć, to wszystko wybaczyć”. Powinniśmy pokazywać przesłanki wyborów, zastanawiać się nad obecnością przeszłości w naszym myśleniu, pytać, a nie przesądzać. W wypadku powojennej partyzantki antykomunistycznej można wskazać zarówno zjawiska godne szacunku, jak i odwrotnie [5]. Powstanie Warszawskie można zrozumieć i schylić głowę, pamiętając o ofiarach, a jednocześnie widzieć te ofiary i dramatyczną dyskusyjność decyzji o wybuchu… O tym, co się rozumie przez patriotyzm, też można dyskutować. Jedlicki w stosowaniu tego terminu kładł nacisk na zakorzenienie i współodpowiedzialność [6]. Patriotyzm różni się od ksenofobii oraz nacjonalizmu (pamiętam, jak Jedlicki zareagował, gdy przy jakiejś okazji nie podkreśliłem tej różnicy ze szkodą dla rozumienia patriotyzmu!). Opinia publiczna traktuje to wszystko jako nadmiernie oczywiste, mające znaki dodatnie lub ujemne.

Jedlicki sporo przemyśliwał o funkcjonowaniu wiedzy o historii w społeczeństwie. Nie ma wiele sensu zastanawianie się, jaki stosunek do toczących się dyskusji miałby człowiek, który od nas odszedł pięć lat temu. Zaryzykuję jednak supozycję, że akceptowałby stanowisko Pawła Machcewicza, iż do myślenia o historii kraju wchodzi zarówno Westerplatte, jak i Jedwabne [7]. Uznawał, że do tradycji wchodzi zarówno prawica, jak lewica. Że ludzie mają prawo kultywować swoje wspomnienia i dzieje przodków – nawet jeśli bał się skutków kultywowania przesłanek wzajemnych nienawiści (wojny w Jugosławii!). Usiłował zrozumieć bieg dziejów, myślał o zjawiskach – czy to gdy analizował wysiłki budowania przemysłu w Królestwie Polskim, czy analizując schyłek szlachectwa jako kategorii hierarchii społecznej, czy dyskusje o drogach modernizacji Polski, czy gdy pisał o sprawie umowy społecznej w kontekście ruchu „Solidarność”, czy, w końcu, gdy zorganizował, a częściowo sam napisał wielką pracę o dziejach polskiej inteligencji. Głęboko, także wykonując najbardziej podstawową prace faktograficzną, pracował nad XIX wiekiem – ale uniknął częstych wśród historyków negatywów specjalizacji epokowej. Dużo wiedział o różnych krajach. Sprawiło mi przyjemność, gdy moja Matka napisała do mnie, do Paryża w 1964 roku, że „Jurek Jedlicki bardzo się ucieszył, gdy się dowiedział, że zajmujesz się Brazylią, bo podobno on ma słabość do tego kraju, gromadzi różne wycinki – cieszy się z waszego wspólnego zainteresowania” (prywatnie i zawodowo Rodzice dobrze znali Jerzego Jedlickiego).

Jerzy Jedlicki miał szerokie pole refleksji, był oczytany w rożnych dziedzinach, jeździł na zjazdy socjologiczne, rozwinął kontakty z Instytutem Badań Literackich PAN, interesował się związkami historiografii oraz literatury pięknej, Pamiętam, jak podczas spotkania w PEN Clubie z Amosem Ozem w 1997 roku, gdy siedząc wokół stołu, kolejno przedstawialiśmy się, powiedział, że jest „historykiem i eseistą”. Był historykiem – ale nie tylko faktografem, lecz także myślicielem – o ludziach, społeczeństwie, cywilizacji.

Przypisy:

[1] Jerzy Jedlicki, „Historia a świat wartości”, wstęp Maciej Janowski, Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2022.
[2] Zanotowany fragment wypowiedzi Jerzego Jedlickiego podczas konferencji „Tożsamość narodowa i pamięć historii. Porównania między Polską a Włochami”, 16–18 czerwca 1994.
[3] Dziękuję za fotografie ciastek izraelskich p. Daniemu Traczowi. Żałuję, że same ciastka jest trudniej przesłać.

[4] Ostatnio Tomasz Leszkowicz ogłosił znakomitą pracę o Ludowym Wojsku Polskim jako narzędziu rozprzestrzeniania pożądanej wizji historii: Tomasz Leszkowicz, „Spadkobiercy Mieszka, Kościuszki i Świerczewskiego. Ludowe Wojsko Polskie jako instytucja polityki pamięci historycznej”, IPN, Warszawa 2022.
[5] Mariusz Mazur, „Antykomunistycznego podziemia portret zbiorowy. 1945–1956. Aspekty mentalno-psychologiczne”, Bellona, UMCS, Warszawa, Lublin 2019.

[6] Maciej Janowski mówił o tym aspekcie myślenia Jedlickiego („Empatia Jerzego Jedlickiego. Z Maciejem Janowskim rozmawia Jakub Halcewicz-Pleskaczewski”, „Więź”. Podkasty nieoczywiste [2023]).
[7] Paweł Machcewicz, „I Westerplatte, i Jedwabne”, „Rzeczpospolita”, 9 sierpnia 2001.