Latem 2017 roku Piotr Roszkowski wracał rowerem do domu. Kiedy mijał szpital im. Orłowskiego na Powiślu, zauważył furgonetkę obwieszoną antyaborcyjnymi banerami. Postanowił je zdjąć. Ale aktywiści pro-life zatrzymali go i wezwali policję. Sprawa skończyła się w sądzie. Antyaborcyjne furgonetki to specjalność Fundacji Pro- Prawo do życia. Są na nich banery rzekomo przedstawiające zakrwawione płody. Parkują przed szpitalami i szkołami, jeżdżą po ulicach. Z głośników płyną niezgodne z prawdą hasła, zrównujące aborcję z morderstwem.

Sądy pierwszej i drugiej instancji (ten wyrok zapadł w styczniu) uniewinniły Roszkowskiego w sprawie karnej. Skład orzekający zwrócił uwagę, że jego działanie nie było społecznie szkodliwe. Stwierdził też, że to fundacja mogła popełnić wykroczenie. – Sąd wskazał, że środki przeze mnie podjęte były adekwatne do tej sytuacji i nie wykraczały poza dopuszczalne w życiu społecznym ramy. Inaczej byłoby w sytuacji dewastacji samochodu i plandeki albo naruszenia nietykalności cielesnej któregoś z mężczyzn – mówi Roszkowski.

Inaczej było w sprawie o wykroczenie. W sierpniu ubiegłego roku Roszkowski przegrał. Według warszawskiego sądu rejonowego banery na furgonetkach są ogłoszeniami. Roszkowski złożył apelację i właśnie został uniewinniony.

Więcej w Wyborczej