Proponowałem sojusz pokoleń i nurtów w imię wspólnego celu, ale Pana replika wprowadziła w tej mierze pewną konfuzję. Myślałem, że celem jest postawienie tamy neofaszystowskiej propagandzie, która dociera do części młodych dziewczyn i chłopców i zaraża ich – pisze prof. Jerzy Jedlicki.Warszawa, 20 grudnia 2010

Pan
Dr Maciej Karczewski
Białystok

Szanowny Panie Doktorze,

Dziękuję za Pana list z 11 grudnia i przepraszam za zwłokę w odpowiedzi, spowodowaną moją słabością i zarazem spiętrzeniem zobowiązań.  Może to Pana zdziwi, ale Pana polemika z moim drukowanym w „Gazecie Wyborczej”  (9 grudnia p.t. „Drodzy antyfaszyści!”} artykułem w formie listu do młodych manifestantów z 11 listopada sprawiła mi satysfakcję. Nie boję się sporu, chciałem go wywołać. Boję się obojętności, wzruszenia ramion, wzgardliwego odsunięcia na bok.

Pan sądów swoich nie owija w bawełnę, tym lepiej. Zarzuca Pan „salonowi” śmieszne i aroganckie „poczucie własnej wielkości”, a „Otwartej Rzeczpospolitej” odmawia Pan, co przykre, szacunku i autorytetu. Czym jest „salon”, nie wiem dokładnie. Gdym pisał „Drogich antyfaszystów”, ktoś mi podesłał artykuł Dawida Wildsteina z „Rzeczpospolitej”, pełen wzgardy dla „liberalnego salonu” – stąd przepisałem ten termin, zawsze w cudzysłowie. Wydaje mi się, że p. Wildstein jr. ma na myśli środowisko, powiedzmy umownie, skupione wokół „Gazety Wyborczej”. Co w nas salonowego, nie wiem, ale kwalifikację taką, którą słyszę nie pierwszy raz, to z prawa, to z lewa, mogę przyjąć. Nawiasem tylko wspomnę, że jeśli Pan sądzi, ze zostanie po nas ledwie przypis w podręcznikach historii, to się Pan grubo myli i jeszcze zdąży się Pan przekonać o swoim błędzie. Ale nie o tym mamy rozmawiać.

Jest w Pana liście zuchwałość typowa dla wszystkich sporów międzypokoleniowych: poetykę tę, Panie Doktorze Nauk Historycznych, obaj dobrze znamy, jej wzory są we wspomnianych podręcznikach i w monografiach środowisk politycznych i literackich. Odmawia Pan starszym autorytetu? Co zrobić? Mogę tylko wspomnieć, że w naszym stowarzyszeniu jest wielu młodych, proszę to wziąć pod uwagę. Odmawia Pan szacunku? A, to już niedobrze. Nie mogę się z Panem zgodzić, że na szacunek trzeba sobie zasłużyć. Szacunek należy się każdemu, zasłużyć trzeba sobie na odmowę szacunku.

Mój list do „drogich antyfaszystów” pisałem z szacunkiem. Odrzucam Pana przekonanie, że moje wyrazy uznania to tylko „figura retoryczna”.  Nie jest prawdą, że organizatorów manifestacji postawiłem „w negatywnym świetle”.  Czy zaś chciałem „skupiać się na szczegółach i pouczać młodych”? Tak, w pewnej mierze, to zresztą zależy od tego, co kto uważa za szczegóły.  Pouczałem nie moralizując, starałem się tylko pokazać pewną perspektywę, która zostanie przyswojona albo nie. Jest to perspektywa ruchów „non violence”, która – jak Pan wie – polega nie tylko na tym, że my nie zaczniemy pierwsi (ach, na ulicy nigdy nie wiadomo, kto zaczął!), lecz także na tym, że na przemoc nie odpowiemy przemocą.

Dlaczego obstajemy przy tym „szczególe”? Przede wszystkim, proszę Pana, dlatego, że nie chcemy prowokować policji do bicia pałami i strzelania kulami gumowymi, którymi można niechcący zabić. Policje całego świata łatwo tracą nerwy, gdy zaś zdarzy się pierwszy trup, a wystarczy nawet pogłoska o trupie, to wie Pan, co się będzie dalej działo. To co nieraz oglądaliśmy w telewizji: będzie walenie w kotły czy co tam pod ręką, będzie wrzask, palenie opon i samochodów, rozbijanie witryn sklepowych i tak dalej. To będzie na ulicach, to będzie w telewizji i już nikogo nie będzie obchodziło, o co naprawdę poszło. Więc my tego nie chcemy.

Powiada Pan, że twarz owinięta szalikiem jest „wyrazem dbałości o własne bezpieczeństwo”. Zapewne, ale nie z obawy przed faszystami z „Red Watch”, lecz zwyczajnie przed rozpoznaniem i sfotografowaniem przez policję. Pisałem o tym, jaki to wytwarza obraz manifestacji i nie będę powtarzał. Może zbyt pochopnie użyłem w artykule słowa „sekta”. Chyba się jednak nie omylę twierdząc (chociaż nie wiem, czy socjologowie to badali), że organizacje młodzieżowej lewicy są jak dotąd postrzegane w społeczeństwie jako radykalne i marginalne. Nie sposób jednak nie uznać, że one pierwsze zaczęły głośno przestrzegać przed groźbą faszyzmu.

Nam więc nie chodzi o przejęcie „roli przywódczej” w rodzącym się ruchu, ani nikomu w głowie nie postało, aby go formalizować. Proszę porzucić te bajeczki o legitymacjach. Jeśli pisałem, że bez „salonu” niczego nie osiągnięcie, to nie było w tym żadnej arogancji: „Otwarta Rzeczpospolita” jest wprawdzie stowarzyszeniem małolicznym i typowo inteligenckim, ale szerzej pojęte środowisko ma dostęp do mediów, a więc realne instrumenty oddziaływania na opinię publiczną. Powtarzam, że bez tego niczego nie osiągniecie.

Proponowałem sojusz pokoleń i nurtów w imię wspólnego celu, ale Pana replika wprowadziła w tej mierze pewną konfuzję. Myślałem, że celem jest postawienie tamy neofaszystowskiej propagandzie, która dociera do części młodych dziewczyn i chłopców i zaraża ich.  Pochody 11 listopada są częścią tej propagandy.  Ale Pan pisze, dość dla mnie nieoczekiwanie, że celem Porozumienia 11 Listopada jest „spowodowanie zmian społecznych, które doprowadzą do powstania społeczeństwa hołdującego wartościom bliskim również Otwartej Rzeczypospolitej.”  I jeszcze dodaje Pan na samym końcu, że „Otwarta Rzeczpospolita” cel ten straciła z oczu, choć powinna była go wesprzeć swym (a jednak!) autorytetem. Za pozwoleniem: w sprawie „nowego społeczeństwa” żeśmy się nie porozumiewali, ani 11 listopada, ani kiedy indziej.  To zbyt poważna sprawa, aby ją ot tak, mimochodem przemycać.

Mimo wszystko wierzę, że będziemy sojusznikami, nie przeciwnikami.

Proszę przyjąć wyrazy szacunku.

Jerzy Jedlicki
Przewodniczący Rady Programowej
Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii
„Otwarta Rzeczpospolita”