Jeśli jakaś grupa społeczna mogłaby o sobie mówić, że jest niewidzialna dla państwa, to są to osoby transpłciowe i niebinarne. Choć w wielu krajach mają prawo do ochrony czy zawierania związków, w świetle polskiego prawa właściwie nie istnieją. I doświadczają na co dzień potężnego hejtu.

Nie ma oficjalnych dotyczących tego, ile osób osób transpłciowych i niebinarnych mieszka w naszym kraju. W 2021 roku szacowano, że jest to ok. 1,6 proc. dorosłego społeczeństwa. W późniejszych latach pojawiły się wprawdzie pierwsze statystyki, dotyczyły jednak wyłącznie osób zarejestrowanych w ośrodkach terapii zaburzeń identyfikacji płciowej. Przyjmując wskaźnik opracowany przez naukowców (1,6 proc. dorosłego społeczeństwa) można założyć, że w Polsce mieszka ponad 490 tys. dorosłych osób transpłciowych i niebinarnych. Jest ich oczywiście więcej, jeśli doliczymy do tego młodzież. To potężna armia ludzi. Dla przykładu, w wyborach do Sejmu w 2015 roku Partia Razem uzyskała 206 351 głosów.

Ich sytuacja w Polsce jest jednak wręcz tragiczna. Według tzw. Tęczowego Rankingu ILGA-Europe (opracowanego po raz pierwszy w 2009 roku, analizującego poziom ochrony prawnej osób LGBT+ w 49 krajach) Polska w 2025 roku znalazła się na 39. miejscu, zaś w biorąc pod uwagę wyłącznie kraje EU, zajmujemy przedostatnie miejsce (dane za TransFuzja), ex aequo z Bułgarią (ostatnie miejsce zajmuje Rumunia). Dodatkowo Polska osiągnęła w tym rankingu zero punktów w trzech najważniejszych obszarach: prawie rodzinnym osób LGBTQIA+, przestępstwie i mowie nienawiści wobec takich osób oraz w ochronie integralności cielesnej.

Rządząca przez wiele lat prawica udawała, że takich osób nie ma. – Prawica chyba nienawidzi o tym dyskutować, tymczasem jest to problem, który musi zostać rozwiązany – mówi „Wyborczej” Krzysztof Śmiszek, były wiceminister sprawiedliwości, który od kilkunastu lat pracuje nad ustawami o ochronie osób LGBTQ. – Przygotowaliśmy ustawy w 2015 roku, propisowski prezydent Andrzej Duda je zawetował, a to była dobra ustawa, proponująca m.in. objęcie ochroną prawną osób LGBTQ. Tak naprawdę jedyna działająca w ich imieniu ustawa to ta sprzed 20 lat, zakazująca dyskryminacji w miejscu pracy, przygotowana za rządów Lewicy. Sądy dziś orzekają na jej podstawie – zauważa Śmiszek.

Przez osiem lat rządów prawicowej partii PiS tematu właściwie nie było. Po wygranych przez Koalicję Obywatelską wyborach Sejm uchwalił (marzec 2025 roku) zmiany w Kodeksie karnym dotyczące rozszerzenia ochrony przed mową nienawiści i przestępstwami z nienawiści. Do nowelizacji wprowadzone zostały trzy poprawki zgłoszone przez Koalicję Obywatelską i Lewicę. Cała prawica głosowała przeciw ustawie, która wprowadzała nowe kary za stosowanie przemocy, bezprawnej groźby, nawoływanie do nienawiści czy znieważenie. Nie przeszły też poprawki m.in. Partii Razem, by dodać do chronionego przepisami katalogu tożsamość płciową, stan zdrowia psychicznego i fizycznego, stopień sprawności i wady rozwojowe.

Ustawa trafiła do prezydenta Dudy, który odesłał ją do sprzyjającemu prawicy Trybunału Konstytucyjnego. Ten uznał ją za niezgodną z Konstytucją. Jeszcze przed orzeczeniem TK wniosek i argumentację prezydenta Andrzeja Dudy podtrzymał na posiedzeniu z dnia 30 września szef Kancelarii nowego prezydenta Karola Nawrockiego, również wywodzącego się z prawicy.

Brak odpowiedniego prawa sprawia, że w Polsce dochodzi do prawnych absurdów. Na przykład brak przepisów metrykalnych dotyczących osób dokonujących tranzycji powoduje, że osoba chcąca zmienić dane musi pozwać własnych rodziców. Wynika z to faktu, iż nie istnieje administracyjna procedura korekty płci metrykalnej. W przypadku, gdy rodzice nie akceptują nowej tożsamości swojego dziecka, zdarza się, że próbują wpłynąć na negatywny dla niego wyrok sądu. Ponadto, ze względu na brak odpowiednich przepisów, udział rodziców jest wymagany niezależnie od wieku osoby transpłciowej. 

Więcej w Gazecie Wyborczej