Michał Bilewicz – psycholog społeczny, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Wydziale Psychologii UW.

Michał Łuczewski – socjolog, metodolog, psycholog, redaktor magazynu „44/Czterdzieści i Cztery”, absolwent Leadership Academy for Poland

Z Michałem Bilewiczem i Michałem Łuczewskim rozmawia Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki: Dlaczego boicie się uchodźców?

Michał Łuczewski: My?

Tak. Nie dlaczego boi się ich tak wielu Polaków, tylko dlaczego wy się boicie?

– Mogę to wziąć na klatę pierwszy. Tak, jest we mnie lęk. Że mi tu przyjdą i zmienią tę Polskę, która jest taka bezpieczna, i już, zaraz, wszystko będzie zupełnie inaczej. To coś, do czego jestem nieprzygotowany i do czego nie jest przygotowane nasze państwo. Ja oczywiście umiem sobie ten lęk na różne sposoby zracjonalizować. Mogę ci nawet podać odpowiednią teorię socjologiczną. Ale czy to coś zmienia?

Bardzo mnie ciekawi, czy ten lęk istnieje też po tej stronie, która pomaga, ale we mnie on jest na pewno. Nie chcę go od razu racjonalizować i nie chcę mu zaprzeczać.

Czy nie ma tu konfliktu z twoją wiarą, z byciem chrześcijaninem?

– Jest. Po jednej stronie mamy religię prawa – że po prostu trzeba chronić granicę, a każde naruszenie granicy powoduje jakiś niepokój. Ale moją religią jest religia miłości, więc chciałbym umieć docenić i to, jak ważne są granice, i to, jak ważne jest przyjmowanie uchodźców. Więc oprócz lęku jest we mnie bezradność.

No dobrze, ale od kiedy jesteśmy w Unii, nasze granice na zachodzie czy na południu są dość mocno umowne. Jedziesz, nikt cię nie zatrzymuje…

– W sierpniu zatrzymali nas Litwini. Polska wydawała się wtedy chroniona. A my byliśmy na Łotwie i tam już się coraz głośniej mówiło, że codziennie przechodzą przez granicę uchodźcy. Jak podjeżdżałem do granicy, już z daleka czułem, że coś jest nie tak. Było coś w ich spojrzeniu, lornetki, porozumiewawcze, nerwowe gesty, kiedy nas zobaczyli. Wtedy jeszcze nie umiałem tych faktów połączyć. Że sprawdzają nas jako uchodźców. Zrozumiałem, że wyglądamy trochę jak taka rodzina śniadych, jeździmy starym samochodem, który jest napakowany po sam dach, z tyłu czwórka dzieci… No i halt! Spociłem się. Dobrze, że mieliśmy dowody dla dzieci. Odebraliśmy je dzień przed wyjazdem.

Teoretycznie już w minionym roku Litwa i Łotwa miały zamknięte granice, ale wtedy przejechaliśmy w obie strony bez najmniejszego problemu. Więc nawet COVID tych granic nie pozamykał, dopiero teraz naprawdę się zamykają. I we mnie też jest coś takiego, że kiedy już do Polski wjechałem, myślę sobie – kurczę, a może byłoby lepiej, gdybyśmy się tak pozamykali z każdej strony?

Cała rozmowa w Gazecie Wyborczej