Były ksiądz i skazywany za nawoływanie do nienawiści skrajny nacjonalista Jacek Międlar na 11 listopada znów organizuje rajd po Wrocławiu. Tym razem będą go oklaskiwać nie tylko w nacjonalistycznych polskich mediach, ale też putinowskich.

Międlar jest antyukraińsko zafiksowany, to ewidentne. Jeszcze nim Rosja napadła na Ukrainę, organizował antyukraińskie mityngi, na których wrzeszczał, że Wrocław staje się ukraiński, że przybysze z Ukrainy zabierają Polakom pracę i że rzekomo czczą w Polsce banderowców, śmiejąc się w nos potomkom ich ofiar. 

Właściwie nie było chyba nacjonalistycznej imprezy z jego udziałem, na której nie rzuciłby przynajmniej kilku antyukraińskich haseł.    

Także po najeździe Putina na Ukrainę straszył uchodźcami. Niemal na wstępie inwazji wyznał, co go w niej niepokoi: „Atak na Ukrainę to kolejne miliony Ukraińców w Polsce, przekreślenie akcji Wisła, co w powiązaniu z banderyzacją na Ukrainie kreśli ponury scenariusz”.

I codziennie na twitterowym czy facebookowym profilu czasem nawet po kilka razy przypominał o rzezi wołyńskiej i o tym, że jej sprawcami byli Ukraińcy.  

W kwietniu br. Międlar został prawomocnie skazany na rok prac społecznych za nawoływanie do nienawiści wobec osób narodowości ukraińskiej i żydowskiej podczas przemówienia z 11 listopada 2017 roku.

Teraz na 11 listopada znów organizuje imprezę, która nie ma nic wspólnego ze świętowaniem rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, ale która ma być antyukraińską demonstracją. Marsz zatytułowany „Polak w Polsce gospodarzem” mówi już wszystko. Ale żeby nie było wątpliwości, Międlar promuje go także hasłem: „Stop ukrainizacji Polski”.

Oczywiście żadna ukrainizacja Polski bynajmniej nie następuje. Ukrainki i Ukraińcy, którzy uciekli przed wojną do naszego kraju, niczego złego nie powodują, wręcz przeciwnie, ciężko pracują, wydają w Polsce swoje pieniądze i często wypełniają luki na rynku pracy, ratując wiele polskich przedsiębiorstw, którym brakuje rąk do pracy.

Cały tekst Leszka Frelicha w Wyborczej