Elżbieta Janicka burzy nam spokój sumienia–  takie wzięła na siebie zadanie, podyktowane przez poczucie wspólnoty z poniżonymi, odartymi z odzieży i ze czci,  zamordowanymi.

Jerzy Jedlicki

Podtytuł części pierwszej: „Raport z oblężonego miasta”. A ciut dalej: „Spacerkiem po Warszawie”. Trochę to dziwne, bo po oblężonym mieście trudno  spacerować. Ale tu wszystko będzie dziwne. Warszawa dziwna. Ulice dziwne. Janicka miesiącami, latami spaceruje po okolicach dawnego getta przystając, uważnie czytając napisy, kojarząc i przypominając, co się już wie o tym miejscu. Fotografuje – z bliska i z oddali, z dołu i z wysoka. I wyszukuje po archiwach fotografie tych samych miejsc:  przedwojenne, wojenne, powojenne. Spaceruje po powierzchni ziemi, z lekka tylko pofałdowanej, a podglebne warstwy historyczne wypiętrzają się, przepychają jedna przez drugą, mieszają, skłócone, wzajemnie sobie obce. Każda chce opowiedzieć swoje dzieje, dzieje tego jedynego, własnego, a przecież z kimś jeszcze dzielonego miejsca.

Dziwne Nalewki

 W tym mieście trzykroć burzonym, skrwawionym przez walki obronne i powstańcze, przez egzekucje uliczne, pełno jest miejsc upamiętniających zdarzenia nie tak dawne, ale należące do różnych historii.

Uwaznemu spacerowiczowi miasto „objawia się w poprzek i wbrew”. Tak też będą spisywane spostrzeżenia autorki. Rozbiegane, podobnie jak nazwy daremnie szukające swoich ulic. Mieszkaniec Warszawy od urodzenia, dopiero od Janickiej dowiedziałem się, że jest tu – dzisiaj! – ulica Nalewki: mała uliczka, nawet nie stykająca się z linią dawnych Nalewek, kręgosłupem dzielnicy żydowskiej i gwarną scenerią jej opowieści. Śladem cząstki prawdziwych Nalewek biegnie natomiast dzisiaj ulica Bohaterów Getta, której ani kawałek nie mieści się w granicach getta. Ulica ta gubi się w chaszczach Ogrodu Krasińskich, północną część Nalewek oddała najpierw towarzyszowi Nowotce, a po nim generałowi Andersowi. A w niej, w samym środku stolicy, martwa cisza.

Przy tej to ulicy Bohaterów Getta stoi – jakżeby! – pomnik bitwy o Monte Cassino. Kto z tak baczną uwagą, jak Elżbieta Janicka, czyta miasto, ten co krok odkrywa dziwne poplątanie materii. Miejsce na ulicy Chłodnej (dziś Elektoralnej), gdzie w czasie Wielkiej Akcji latem 1942 roku rój szmalcowników czyhał na wymykające się z getta dzieci, otrzymał nazwę Skwer Sybiraków, a nieopodal, z obudowy kościoła, przygląda się temu placykowi święty Jan Kapistran, franciszkański wędrowny kaznodzieja z XV wieku, wsławiony podżeganiem do palenia na stosie Żydów w krajach europejskich.

Dwie pamięci stale osobne

Ale przecież nie chodzi autorce, jeśli dobrze rozumiem, o rywalizację – w kamieniu – pamięci polskiej i żydowskiej i o wypieranie drugiej przez pierwszą. Takiej tezy nie można wszak bronić omijając pomnik Bohaterów Getta i obecne jego otoczenie. Rzecz w tym jednak, że życie żydowskie i Zagłada są wciąż odseparowane od polskiej historii – nie tylko wtedy, kiedy się ona działa, ale także wtedy, kiedy się jej stawia pomniki, zapala znicze i wmurowuje tablice. Te dwie pamięci są stale osobne. Rozmyślnie czy bezmyślnie?

Elżbieta Janicka przygląda się edukacji patriotycznej, jakiej przyświadczają kamienie Warszawy. Żywo obchodzą ją „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, na którego nie pada cień podejrzenia o uprzedzenia rasowe.  A przecież w tej książce, na której uczą się kolejne pokolenia młodzieży polskiej, bohaterska Warszawa 1942 i 43 roku jest „miastem bez getta”, okupowana Polska zaś – „krajem bez Żydów”. W potocznej historii okupacyjnej Warszawy z trudem jakoś daje się pomieścić fakt, że to Żydzi – tak się złożyło – pierwsi podnieśli zbrojne powstanie przeciw niemieckiemu terrorowi. Ofiary Zagłady – obywatele Rzeczypospolitej oraz innych krajów europejskich, których do Auschwitz zwożono, aby ich tutaj zagazować – ginęli  samotni, a w polskiej pamięci też pozostali osobni.

Nawet w wojsku Andersa, a nierzadko i u Berlinga – Żydzi byli wyłączani z żołnierskiej wspólnoty, na co jest niemało pamiętnikarskich poświadczeń. Jeszcze ich więcej, gdy się zajrzy na skrywaną stronę legend partyzanckich, przypomni akowskie echa leśne i wspominki z powstańczych kwater.

Patersonia occidentalis na Muranowie

Elżbieta Janicka z gorzką ironią odtwarza zarys tego nurtu patriotycznej tradycji, który od Nocy Listopadowej poprzez „Testament mój” Słowackiego, piosenki legionowe i kulty piłsudczykowskich bohaterów wiódł aż do śpiewów i pomników Powstania Warszawskiego – z romantyką ofiarnej śmierci „chłopców”, „warszawskich dzieci”, „małych powstańców”, a bez pytania o pożytek z tej krwawej ofiary. Pieszczotliwie tak zwana „wojenka”, na której i zginąć nie żal, była  nieodłącznym motywem żołnierskich pieśni,  a wraz z nią to szczególne pojęcie „honoru”, który objawia się tylko w etosie bitewnym.

Książka Janickiej składa się w połowie z fotografii, wartość dokumentacyjną łączących z artystyczną. Są one przeważnie dziełem autorki, a zamieszczone po zakończeniu każdej z dwóch części, tworzą  jak gdyby osobną, kolorową książkę. W tekście nie ma  odsyłaczy do zdjęć, jest natomiast wiele przypisów pod tekstem, obszernych, wprowadzających liczne dalsze wątki i świadectwa.  Sprawia to, że lektura  książki wymaga uwagi, bo dopiero czytelnik, śledząc zwroty opowieści i literackie skojarzenia, ma powiązać ze sobą wszystkie dowody.

Styl autorki, często inspirowany Białoszewskim, jest cięty, precyzyjny, raz po raz zmienia tempo i ton. Janicka jest przy tym po akademicku wręcz dokładna.  Także wtedy, gdy pojawiają się zdjęcia kwiatów: „Patersonia occidentalis”  z rodziny irysowatych, i inne. Ale co tu robią kwiatki? Na osiedlu Muranów – opowiada autorka – spędziła lato pracując nad pewnym fotograficznym projektem i uderzał ją  kontrast piękna przyrody oraz życia na osiedlu wśród zieleni i ciszy – z wiedzą, co zostało zagrzebane w bunkrach tego miasta-cmentarza.

Pomniki i tablice upamiętniające krew przez kogoś przelaną mijamy co dzień obojętnie spiesząc w swoich sprawach albo spacerując w spokoju.  Elżbieta Janicka spokój miejsca i spokój sumienia nam burzy –  takie wzięła na siebie zadanie, podyktowane przez  poczucie wspólnoty z poniżonymi, odartymi z odzieży i ze czci, zamordowanymi. Jest to jej wspólnota z wyboru, podkreślonego tytułem części II: „Moje Nalewki” (w ślad za zapomnianą dziś opowieścią Bernarda Singera – Regnisa).

Po co militarne metafory?

 Wybór zasługuje na szacunek, ale niekiedy prowadzi autorkę  na oślep. Tak, to prawda, że 13 kwietnia, ustanowiony przez Sejm Dniem Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej, to dzień, w którym (w roku 1943) prasa gadzinowa w GG ogłosiła wiadomość o odkopaniu pod Smoleńskiem zbiorowych grobów polskich oficerów zamordowanych przez NKWD.  Wybór tej akurat daty na uroczystości Dnia Pamięci uznać można za niefortunny. Wszelako zbrodnia katyńska ciągnęła się długo i każdy wybór daty byłby arbitralny. Jeśli więc Janicka pisze o uroczystościach na Placu Krasińskich 13 kwietnia 2008 roku, że „w łopocie biało-czerwonych sztandarów uczczono 65. rocznicę wydarzenia medialnego wyreżyserowanego przez hitlerowców” , to posuwa się o krok za daleko. A jeszcze pisze  dalej na tejże stronie: „III Rzesza ze swoją antybolsszewicką krucjatą przeciwko wszystkim Żydom dawno upadła. A tu nagle jakby bronił się jakiś ostatni jej przyczółek: Festung Warschau.” (93)

A więc mamy uzasadnienie tytułu książki. Są to jednak skojarzenia chybione. Militarne metafory nie ułatwiają zrozumienia myśli, a rocznica katyńska, w ten dzień obchodzona czy w inny, nic nie ma wspólnego z dziedzictwem III Rzeszy, Bardziej drastycznym przykładem, zauważonym przez Janicką, był 19 kwietnia 2009 roku, kiedy to, w rocznicę wybuchu powstania w getcie, na Skwerze Matki Sybiraczki odegrano symboliczną rekonstrukcję egzekucji katyńskiej.

Na ignorancję i nietakty nie należy jednak reagować z emocjonalną nadwyżką,  bo to może tylko ułatwiać odrzucenie rzetelnej wiedzy. Walka o edukację historyczną w Polsce, o znajomość faktów i o ich zrozumienie, zapowiada się na długo. Piękna i odważna książka Elżbiety Janickiej odda tej walce cenną usługę, jeżeli stanie się zaczynem poważnej i rzeczowej dyskusji. Nie warto – sądzę – zbaczać z głównego traktu w koleiny tak ulubionych u nas sporów o symbole.

Elżbieta Janicka, Festung Warschau, Przedmowa: Bożena Keff. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.

Pierwotne źródło tekstu: (Gazeta Wyborcza (DGW RP) nr 61, wydanie z dnia 13/03/2012 Kultura, str. 14)