Prawie sześć godzin zeznawal przed śródmiejskim sądem Jan B., kierowca furgonetki fundacji Pro – Prawo do Życia, która została zaatakowana przez grupę osób w czerwcu 2020 r. Tak długie zeznanie to ewenement. Na ogół nawet oskarżeni w procesach o zabójstwo nie zeznają tak długo.

W piątek 9 grudnia przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia odbyła się kolejna rozprawa w związku ze zniszczeniem furgonetki fundacji Pro – Prawo do Życia z 27 czerwca 2020 r. Na plandece tzw. homofobusa – jak określają furgonetkę działacze LGBT+ – znajdowały się homofobiczne hasła zrównujące homoseksualność z pedofilią.

Zniszczeń miały dokonać trzy osoby: Małgorzata S., znana jako Margot, Zuzanna M., znana jako Łania, oraz Paweł S. Cała trójka jest oskarżona o czynny udział w zbiegowisku, którego celem był „gwałtowny zamach na mienie oraz zdrowie pracowników fundacji”. Według prokuratury zniszczenia przekroczyły kwotę 6 tys. zł.

W piątek przed sędzią Aleksandrą Smyk stawił się oskarżyciel posiłkowy i świadek – Jan B., kierowca ciężarówki. – Bałem się, że ja i wolontariusz mogliśmy zginąć – przekonywał sędzię. 

W sądzie stawili się pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych, prokurator, a także oskarżeni i ich obrońcy. Kilka minut po godz. 9 Jan B., który ze względu na chorobę nie mógł się stawić na ostatniej rozprawie, stanął przed sądem i zeznawał prawie sześć godzin. Tak długie zeznania świadka są ewenementem, bo tyle czasu nie mają nawet strony w procesach o zabójstwo. 

Więcej w Wyborczej