W sobotę (28 czerwca) prorosyjscy nacjonaliści z „Kamractwa” zorganizowali antyunijny i antysemicki wiec w Gnieźnie. Urząd Miasta nie wydał zakazu zgromadzenia. Mimo wielokrotnego naruszenia prawa przez jej uczestników nie doszło do przerwania imprezy.

Około godz. 14. pod pomnikiem Bolesława Chrobrego w Gnieźnie, przy ul. Jana Łaskiego zebrało się około 200 członków i sympatyków założonego w Bydgoszczy przez Wojciecha Olszańskiego ps. „Jaszczur” i Marcina Osadowskiego ps. „Ludwiczek” Stowarzyszenia Kamraci Rodacy.

Zjechali się z różnych stron Polski. Oficjalny cel podany gnieźnieńskiemu ratuszowi? „Uczczenie 1000-lecia Państwa Polskiego oraz Traktatu Wersalskiego i jego sygnatariuszy”. Podczas wiecu podeptali flagę Unii Europejskiej, wznosili antysemickie okrzyki, padały zniewagi i groźby pod adresem członków rządu, pracowników Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych, prokuratora generalnego i innych osób.

Było też antyunijnie i antyukraińsko. Za to padały ciepłe słowa w stronę Rosji. Wiele razy rozlegały się okrzyki „Śmierć wrogom ojczyzny!”. Z sugestią, że wrogami są Żydzi, Ukraińcy i przeciwnicy polityczni, w tym członkowie obecnego rządu. Kamraci byli wulgarni, mimo że na miejscu zgromadzenia obecne były też dzieci. 

Nikt z Urzędu Miasta w Gnieźnie nie zareagował i nie rozwiązał zgromadzenia. Nie interweniowała również policja.

Zgromadzenie, pod nieobecność obu liderów, aktualnie przebywających w areszcie, prowadził  Bartłomiej Kurzeja, pochodzący z Nowego Targu działacz nacjonalistyczny, politycznie związany ze środowiskami narodowymi, który jest współtwórcą Telewizji Narodowej.

Kurzeja w przeszłości skazywany był za czyny antysemickie, między innymi m.in. planował wykopanie z grobu Bronisława Geremka, deklarując, że jest niegodny, by spoczywać na Cmentarzu Powązkowskim, topił marzanny w kształcie Mirosława Drzewieckiego, a w 2017 tzw.  „b’żyduli”, co sam określił jako „antysemiting”. Za antysemicki charakter ostatniego z wymienionych happeningów w 2020 Kurzeja został prawomocnie skazany na karę pół roku ograniczenia wolności.

Więcej w Wyborczej