Modlitewne czuwanie, pieśni, cierpliwe oczekiwanie na kondukt i na przejście przed katafalkiem, zapalanie zniczy daje milionom ludzi poczucie uczestnictwa w narodowym misterium i tak, z przerażającej i bezsensownej katastrofy rodzi się i trwa bezsenny wielki tydzień Polaków. A tu już czyha nadwyżka symboliczna, licytacja wzniosłości – pisze prof. Jerzy Jedlicki, przewodniczący Rady Programowej OR.Marii Janion

 

Jakże to? Naprawdę opuściły nas nasze romantyczne paradygmaty, nasze misteria, nasze legendy? Czymże więc są te rzędy trumien spowitych biało-czerwonymi flagami, ci żołnierze prezentujący broń przed naszymi umarłymi, te żałobne kondukty przejeżdżające przez miasto, te tłumy ludzi przybyłych z całego kraju, czekających dniem i nocą, aby przyklęknąć przed dwiema trumnami, czym są te modlitwy i pieśni, dzwony i werble, chorągwie okryte kirem?

Wszystko cośmy znali, co wciąż pamiętamy, my pomału już odchodzący, zdaje się ożywać na nowo: ojczyzna zaklęta w swoich symbolach i uświęconych znakach, stacje męki polskiej, kult ofiary, znicze, groby, łzy. Nie ma przypadków, każde wydarzenie coś znaczy, katastrofa mieści się w długim symbolicznym porządku dziejów i przeznaczeń. Smoleńsk 2010 jest dopełnieniem Katynia 1940, ponadto przywołuje w pamięci katastrofę Liberatora, którym z Gibraltaru wystartował generał Sikorski, śmierć prezydenta Narutowicza, zamach na papieża. Oprawa jest nowoczesna: samoloty (niestety czasem zawodne), helikoptery, migające światła eskortujących motocykli, obrazy na telewizorze, komentarze na forach internetowych, wszystko to, co nas nawet przykutych do łóżek wciąga do uczestnictwa w obrzędzie, ale sam obrzęd odprawia się wedle wzorów archetypowych, przechowanych w zakamarkach narodowej i liturgicznej pamięci. W Polsce te wzory są zawsze sakralno-romantyczne, w duchu Mszy za Ojczyznę odprawianej przez księdza Popiełuszkę, z nieodłączną wtedy pieśnią-lamentem: Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana, Jakże wielka jest dziś Twoja rana, jakże długo cierpienie Twe trwa, Ojczyzno ma! „Ujawnia się tu fakt – pisała parę lat temu, w innym kontekście, Maria Janion – że zbiór romantycznych stereotypów uznawany jest za fundament polskości”.

W tym pietystycznym tłumie są też ci młodzi postromantyczni i postnowocześni, podobno egocentryczni, letni, nie znoszący wielkich słów i nonszalancko mylący daty, miejsca i postacie, czytający internetowe bryki i blogi zamiast nudnej literatury, ci, dla których tam ojczyzna, gdzie im lepiej – słowem bohaterowie naszych gazetowych pamfletów na pokolenie przechodniów, bez dziedzictwa i bez idei. Otóż wzięło i ich, jakby w nich piorun uderzył i obudził uśpiony nerw. Mają teraz swoje przeżycie pokoleniowe, może przelotne, niezapracowane, ale przecież takie, które ich włącza w ofiarny rytuał.

Modlitewne czuwanie, pieśni, cierpliwe oczekiwanie na kondukt i na przejście przed katafalkiem, zapalanie zniczy daje milionom ludzi poczucie uczestnictwa w narodowym misterium i tak, z przerażającej i bezsensownej katastrofy rodzi się i trwa bezsenny wielki tydzień Polaków. A tu już czyha nadwyżka symboliczna, licytacja wzniosłości. Aleja Zasłużonych za mało, podziemia Katedry św. Jana za mało, Świątynia Opatrzności to nie dość. Wawel, pochód na Wawel, krypta pod wieżą Srebrnych Dzwonów, sarkofag obok grobowca Marszałka, pośród rozgwaru duchów i szkieletów Korony Polskiej i Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Z godziny na godzinę zmarmurza się biografia i czyny poważnego, acz kontrowersyjnego polityka, męża stanu, który za życia, jak każdy, budził i dobre, i złe emocje i poddawany był spornym osądom.

Romantyczna egzaltacja i język mesjański okazały się raz jeszcze niezastąpione w swojej funkcji pocieszycielskiej i sakralizującej doświadczenie przytłaczające swoim losowym okrucieństwem. Na stos rzuciliśmy swój życia los, na stos, na stos! Wszystko się wyjaśnia, wszystko się ze sobą wiąże, stroi się narodowa scena, gra się nowy dramat w starych, dobrze znanych dekoracjach.

A kto nie chce historii przemienionej w legendę, spisywanej na klęczkach, ten nie jest prawdziwym patriotą. Prawdziwy patriota czuje bowiem wielkość historycznej chwili i wzbiera w nim gniew na tych, co do niej nie dorośli. A nie dorośli jego zdaniem ci, którzy swój ból i smutek przeżywają w ciszy, na osobności i nie potrzebują do tego patetycznej retoryki i nieustającego telewizyjnego nabożeństwa. Prawdziwy patriota mierzy szczerość cudzych uczuć i gestów i wydaje lub cofa moralne zezwolenia na udział w żałobie osobom i państwom, które uważa za niegodne i splamione. Czyniąc to, odreagowuje swoje nienawistne resentymenty, a wraz ze śliną jego elokwencji tryska trucizna podejrzeń, insynuacji i potwarzy.

Wkrótce skończą się pogrzeby (choć, gdy to piszę, jeszcze nie wiadomo, czy wszystkie), pogasną światła, zamilkną megafony, fala uczuć opadnie i normalną koleją rzeczy życie zacznie powracać w stare wytarte koleiny. Zwyczajny dzień i jego sprawy, a wśród nich walka o pozycję, władzę i honory, o podsłuchy i komisje śledcze zajmie znów pierwsze strony dzienników.

I tak będzie do chwili, gdy znowu piorun uderzy z jasnego nieba.

 

 

Tygodnik Powszechny Nr 17 (25 kwietnia 2010), s. 10.