– Zagłada nie została przeżyta ani przepracowana w polskiej świadomości zbiorowej, nie została też włączona do naszej historii narodowej: jej dokumenty, relacje i upamiętnienia do niedawnego czasu pozostawały oddzielne, nie przyswojone przez patriotyczny kult pamięci – mówił Profesor Jerzy Jedlicki na zebraniu rocznego seminarium o stosunkach polsko-żydowskich w XX wieku.

Poniższy tekst Profesor Jerzy Jedlicki przedstawił 31 marca 2009 w Żydowskim Instytucie Historycznym na ostatnim zebraniu rocznego seminarium o stosunkach polsko-żydowskich w XX wieku, prowadzonego przez dra Piotra Weisera. W wersji bez przypisów artykuł ukazał się w Gazecie Wyborczej 27 czerwca b.r.

 

Bezradność

 

Ostatnie dwudziestolecie przyniosło obfity plon badań historycznych i antropologicznych poświęconych kulturze, wierze, prawom, doli i niedoli Żydów w Polsce przez wieki, a wraz z tym polskim i katolickim postawom wobec Żydów i ich losów.

 

 

Niepodobieństwem jest ogarnąć w całości to bogactwo dokumentacji, wydanych tomów źródeł, świadectw i wspomnień, lokalnych przyczynków, przeglądowych artykułów, monografii i ambitnych syntez. Tematyka żydowsko-polska przyciągać zaczęła, obok uznanych mistrzów, rosnącą z każdym rokiem rzeszę ich uczniów z całego niemal kraju, a także badaczy z niejednej uczelni zagranicznej. W tych ramach naczelne miejsce zajmują dociekania dotyczące jeszcze nie ostygłej przeszłości: lat międzywojennych, Zagłady i jej następstw. Jakby się chciało odrobić długie lata zaniedbań, zakłamania, cenzury i stronienia badaczy od podejmowania tematów najbardziej bolesnych i konfliktowych.

 

 

Nowe prace – te, które spełniają warunki warsztatu krytycznego – nie unikają już na ogół tematów drastycznych, poprzednio raczej nie dopuszczanych do świadomości publicznej, a nieraz nawet do świadomości samych historyków. Dopiero w minionym dwudziestoleciu pojawiły się wydania materiałów źródłowych oraz studia o prasie i publicystyce antysemickiej lat przedwojennych, wojennych i powojennych, o poniżaniu studentów żydowskich na polskich uczelniach, o pogromach i samosądach lat 1918-19, 1940-41 i 1945-46, o szantażystach i donosach do Gestapo, o zabijaniu Żydów, którym udało się przeżyć, o paszkwilach, czystkach i wypędzeniach 1968 roku i o innych sprawach do niedawna przemilczanych lub dotykanych z lękiem i nadzwyczaj oględnie. Są wśród nich także teksty źródłowe i opracowania dotyczące stosunku różnych agend Państwa Podziemnego i AK do Zagłady, oraz ewolucji stanowiska Kościoła i duchowieństwa w tych materiach.

 

 

Wiedza i fantazmaty

 

Ten poznawczy przełom jest zjawiskiem nie mającym precedensu we wcześniejszej historiografii, kiedy temat żydowski był w znacznej mierze wydzielony i kultywowany przede wszystkim przez tych badaczy, których to dotyczyło najbardziej osobiście. W obecnie wezbranej fali studiów utrwaliła się natomiast praktyka, ledwie zapoczątkowana w latach PRLu, iż nie trzeba mieć żydowskich przodków ani doświadczeń, aby za swoje powołanie uznać powinność odtwarzania zasypanych śladów życia i zagłady społeczności wymazywanej z pamięci pokoleń.

 

 

Im więcej jednak i im rzetelniej możemy się, jeśli tylko chcemy, dowiedzieć o zdarzeniach minionego stulecia, tym bardziej bezradni czujemy się w obliczu tej wiedzy.

 

 

Nauczyliśmy się, powściągając uczucie zgrozy, mówić o zdarzeniach, które wstrząsają nami jako ludźmi, jako Europejczykami, jako Polakami albo jako mieszkańcami tej oto okolicy, naszego miasteczka lub wsi. Umiemy przywoływać okoliczności i dociekać motywów, które w tym lub innym narodzie potrafiły uruchomić kolejną serię morderczej nienawiści lub wyrachowanej polityki, ale pozostajemy bezradni wobec fantazmatów, które na przemian to nasilając się, to przycichając, przetrwały dwa tysiące lat jako nieusuwalny składnik chrześcijańskiej cywilizacji. Jesteśmy świadomi ich religijnej genezy, którą badało wielu uczonych. W liturgicznej modlitwie o nawrócenie podstępnych Żydów, o którą ostatnio spór się toczył w Kościele, przetrwał zamierzchły ślad rozczarowania mesjańskiej sekty, która odnosząc apostolskie, misyjne i polityczne sukcesy w krajach kultur politeistycznych, przekształciła się w potężny Kościół, ale została wzgardliwie odrzucona przez wyznawców jedynego Boga, spomiędzy których wyszła i których zrazu przede wszystkim chciała przekonać i nawrócić.

 

 

Ten dotkliwy zawód może tłumaczyć zaciekłość wczesnych traktatów chrześcijańskich przeciwko Żydom, wrogość teologiczną, zresztą wzajemną, ale czy służy mu moc wyjaśniania późniejszej dziedziczności przesądów, magicznych lęków i krwawych fantazmatów, których trwałość tak plastycznie pokazało ostatnio wielkie dzieło Joanny Tokarskiej-Bakir?[1] Badania antropologiczne i historyczne upewniają nas w jednym: że uporczywa wrogość europejskich chrześcijan wszelakiego wyznania wobec Żydów nie była, jak się nieraz sądzi, po prostu jednym z tych niezliczonych uprzedzeń „swoich” względem „obcych”, jakimi nasycona jest historia i współczesność naszego kręgu cywilizacyjnego.

 

 

Antyjudaizm – staroczesny czy nowoczesny bez różnicy – jest zjawiskiem gatunkowo swoistym, gdyż są w nim niezbywalnie obecne składniki, jakich nie odnajduje się w takim stężeniu w innych, najbardziej nawet skrwawionych antagonizmach plemiennych, narodowych lub wyznaniowych. Składniki demoniczne, których nie ima się żadna próba wyjaśnienia w kategoriach racjonalizujących, takich jak konflikt interesów ekonomicznych albo efekt obcości obyczajowej czy językowej. „Antysemityzm – pisze trafnie Elżbieta Janicka – to struktura myślowa porządkująca świat”[2], która zawiera w sobie potencjalnie przyzwolenie „ostatecznego rozwiązania”.[3] Nie opuszcza nas wszelako uczucie, że jest w tej strukturze jakiś rdzeń, którego nie potrafimy wyjaśnić: jej nieczułość na działanie czasu, zmian cywilizacyjnych i doświadczenia.

 

 

Zauważmy, że w Europie XIX i pierwszej połowy XX wieku żadna z rywalizujących ze sobą strategii afiliacyjnych nie pozwoliła Żydom zmazać stygmatu pogardzanej i wykluczającej odmienności: ani izolacja, ani emancypacja; ani ortodoksja, ani chrzest; ani najszczerszy patriotyzm kraju osiedlenia, ani syjonizm; ani konserwatyzm, ani rewolucyjność; ani bogacenie się, ani pogarda dla dóbr doczesnych; ani kultywowanie żydowskiego idiomu kulturalnego, ani jego zaparcie się – żaden wybór nie niweczył podziału i wyodrębnienia i nie wprowadzał w pełni do wspólnoty obywatelskiej. Tak też było i w Polsce, gdzie sprawa nabrzmiewała zwłaszcza od połowy XIX wieku. Prace Aliny Całej[4], Heleny Datner[5], Agnieszki Jagodzińskiej[6], Anny Landau-Czajki[7], Moniki Natkowskiej[8] i in. przekonywająco dowiodły, że nawet tym, którzy najgoręcej starali się wtopić w polską inteligencję, przeważnie nie udawało się pokonać niewidzialnej bariery i przynajmniej przed 1939 rokiem pozostali oni narodem „pomiędzy”, obcym dla obydwu stron.

 

 

Norma kulturowa i okoliczności

 

W świetle najnowszych badań (zwracało na to uwagę wielu badaczy) rozróżnienie pradawnego wyznaniowego antyjudaizmu i nowoczesnego rasistowskiego antysemityzmu traci przydawane mu znaczenie, ponieważ jest raczej zmianą uzasadnień niż samej postawy wykluczającej.[9] Antysemicki rasizm – w Niemczech widać to było szczególnie plastycznie – stawiał nową nieprzekraczalną barierę rzekomo biologiczną, skoro bariery kulturowe i obstrukcje prawne zostały przełamane przez skwapliwie germanizujących się Żydów. W krajach Europy wschodniej było to o tyle mniej konieczne, że barierę języka, obyczaju i oddzielnej osiadłości, a cóż dopiero wyznania, przekraczała znikoma mniejszość licznej żydowskiej populacji. Nie zmienia to faktu, że popularność rasizmu była i tutaj odpowiedzią na tendencję emancypacyjną i asymilatorską, w obliczu której tradycyjne zasady dyskryminacji traciły swoją zaporową skuteczność.

 

 

Czy jednak Żydom odmawiano równych praw i równego z innymi szacunku dlatego, że byli zabójcami Chrystusa, czy dlatego, że mieli konszachty z diabłem, że zatruwali studnie, porywali i wykrwawiali niewinne dzieci, profanowali hostię, czy że zapuszczali pejsy, szwargotali żargonem, rozpijali chłopów, handlowali i pożyczali na procent, czy dlatego, że się izolowali albo – przeciwnie – wszędzie się wpychali, że nienawidzili chrześcijan, a zwłaszcza Polaków, że byli obcy rasowo, zdeprawowani naukami Talmudu i Szulchan Aruchu, siedzieli na workach złota, śmierdzieli cebulą, deprawowali kulturę niemiecką, polską, rosyjską, węgierską, rumuńską, zażydzali postęp, podminowywali ład społeczny, szpiegowali, tworzyli tajne spiski, aby zdobyć władzę nad światem – jakież to ma znaczenie? Wszystko to były drugorzędne, wymienne racjonalizacje, a wiek dwudziesty miał przynieść jeszcze większą ich obfitość. Jedne będą się nakładały na drugie i doprawdy nie były i do dziś nie są jasno rozdzielone kryteria uzasadnień tradycyjnych i nowoczesnych, wyznaniowych i rasistowskich, bo wszystkie one równie łatwo prowadziły – w sprzyjających okolicznościach – do zbiorowych aktów agresji, pogromu, wygnania lub eksterminacji.

 

 

Okoliczności historycznych z pewnością lekceważyć nie należy, bowiem Żydów od Średniowiecza zabija się z reguły wtedy, kiedy ich zabijać wolno, a nawet należy, kiedy nie ma za to kary, a jak się postarać, to można dostać nagrodę. Rzezie i pogromy wybuchały przeważnie w momentach osłabienia władzy państwowej albo jej przechodzenia z rąk do rąk, kiedy ład społeczny jest rozchwiany i pozbawiony sankcji. W tle sprawy Jedwabnego albo Kielc jest to właśnie, że wolno zabijać, a przynajmniej tak się wydaje, że wolno, chociaż czasami można się było przeliczyć. Dlatego zgadzam się z Elżbietą Janicką, gdy we wnikliwym sporze ze „Strachem” Jana Tomasza Grossa pomniejsza znaczenie innych uwarunkowań, takich jak zdeprawowanie przez hitlerowców, powojenna „zapaść moralna”, pragnienie wyeliminowania konkurencji albo zwykła chęć rabunku. One w poszczególnych wypadkach mogły oczywiście odegrać pobudzającą rolę, ale tylko dlatego, że dopuszczalność „mordu rytualnego” na Żydach była od wieków mocno osadzoną normą kulturową, zaś w cieniu hitlerowskiej Zagłady (to jest w jej trakcie i wkrótce po niej) wolno sobie było pofolgować.[10]

 

 

Amerykański historyk Michael C. Steinlauf tłumaczył powojenne akty agresji przeciw ocalałym Żydom w Polsce stłumionym poczuciem winy „biernych świadków Zagłady”.[11] To wyrafinowane psychoanalityczne wyjaśnienie w świetle dzisiejszego stanu wiedzy wydaje się pozorne albo dałoby się przypisać niewielkiej liczbie ludzi źle znoszących etyczną ambiwalencję. Za bardziej przekonywające uznałbym przypuszczenie, że większa część ludności kraju – z wyłączeniem niektórych tylko inteligenckich środowisk oraz wszędzie obecnych i rozproszonych ludzi o wysokiej świadomości etycznej – wcale nie przeżyła traumy związanej z dziejącą się na ich oczach Zagładą. Dość było własnych cierpień i ofiar, tamte nie były własne.

 

 

Hanna Świda-Ziemba przytacza świadectwa, że nawet w inteligenckich rodzinach po wojnie rozmawiało się o Żydach tak, jakby nic się nie stało, „jakby świat cofnął się do czasów przedwojennych, a Holocaust nigdy nie miał miejsca”.[12] Na rzecz takiego przekonania można by przytoczyć bez liku potocznych spostrzeżeń i socjologicznych sondaży.

 

Zagłada – sądzę – nie została przeżyta ani przepracowana w polskiej świadomości zbiorowej, nie została też włączona do naszej historii narodowej: jej dokumenty, relacje i upamiętnienia do niedawnego czasu pozostawały oddzielne, nie przyswojone przez patriotyczny kult pamięci. Dopiero ostatnio mają miejsce spóźnione próby ich integracji, które odsłaniają samotność ginących, wcześniej w poezji poświadczoną niż w historiografii, wcześniej w historiografii niż w podręcznikach szkolnych, wcześniej w podręcznikach niż w sercach.

 

 

Kurtyna

 

Co się tyczy dzisiejszego obrazu uprzedzeń i związanych z nimi emocji, to socjologowie i ich sondaże przekonywają nas, iż najwyżej połowa ludności – z pewnymi odchyleniami w górę i w dół – zdaje się żywić niechętne Żydom stereotypy.[13] Te procentowe wskaźniki, jeśli czego dowodzą, to chyba raz jeszcze tego, jak mało efektywna jest w tej materii edukacja racjonalna, i to nawet wśród warstw wykształconych. Nieporadna, co więcej, okazuje się także naukowa wiedza o człowieku i społeczeństwie. Wobec fenomenu antysemityzmu jako nieustępliwej, to recesywnej, to znów groźnie aktualizującej się normy kultury europejskiej, a w tym w niemałej mierze i polskiej, pozostajemy – powtarzam – intelektualnie bezradni, choć z nieprzebranym zasobem wiedzy.

 

 

Z tym wszystkim doraźne znaczenie antyżydowskich uprzedzeń, to jest ich wpływ na realne zachowania, zdaje się słabnąć, jako że ich hodowcy utracili widoczny przedmiot swoich obsesji i zwracają się coraz raźniej przeciw gejom albo przybyszom o innym pigmencie skóry, co jest samo w sobie problemem wielkiej wagi, lecz wymaga odrębnego potraktowania. Niegasnącym polem konfliktów polsko-polskich pozostaje natomiast przeszłość. Nie znaczy to bynajmniej, że jest u nas żarliwe zainteresowanie historią. Przeciwnie, od zgromadzonej wiedzy uczonych publiczność odgradza się dość szczelną kurtyną obojętności, w której media z rzadka tylko wiercą jakieś prześwity. Potężne tomy dokumentów i studiów, o których była tu na wstępie mowa, w tym cztery, jak dotąd, woluminy znakomitego rocznika „Zagłada Żydów”[14], tom „Prowincja noc”[15], tom „Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką”[16] i szereg innych, ani towarzyszące im monografie nie wywołały szerszego zainteresowania i nie przyciągnęły uwagi gorliwych obrońców godności narodu. Są to dla nich zapewne zbyt trudne do spożycia lektury.

 

 

Przez kurtynę do szerokiego obiegu przebiły się natomiast dwie książki Grossa: „Sąsiedzi”, rzeczywiście odsłaniający ponury epizod, wcześniej przez historyków nie opisany, i „Strach”, który na tle obfitego piśmiennictwa o pogromie kieleckim wyróżniał się większą pisarską swadą i pewną dozą moralistyki. Pamiętamy burzę emocji, jaką książki te wywołały.[17] Zarówno subiektywne obserwacje, jak socjologiczne pomiary zdają się wskazywać, iż jedynym widocznym skutkiem tych sporów jest wyraźniejsza polaryzacja opinii w przedmiocie tak znamiennym dla światopoglądu badanych: to znaczy, że obydwie strony sporu wzrosły w liczbę i utwierdziły się w swych przekonaniach, osłabł zaś niezdecydowany środek. Jakoż Polska coraz wyraźniej i głębiej zdaje się dzielić na dwie części: narodowo-klerykalną i liberalno-lewicową, czy jak tam je zwać. Ich wzajemne proporcje zależą od tego, jakie pytanie się zadaje. Komunikacja między nimi (jeśli nie brać pod uwagę obelg) stała się praktycznie niemożliwa.

 

Bez znieczulenia

 

Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że sugestywne książki Grossa, Anny Bikont[18] i inne podobne, wiarygodne narracje historyczne wiele osób o tradycyjnych patriotycznych przekonaniach odczuwa jako zagrożenie ich sfery uświęconej, ich poczucia tożsamości zbiorowej, a więc pośrednio własnej wartości. Atak taki sprawia ból i uruchamia reakcje obronne, tym bardziej, jeśli informacje lub sądy dochodzą z zewnątrz, spoza kraju. Odpowiedzią bywa odmowa przyjęcia do wiadomości faktów niespójnych z patriotyczną legendą, a więc także scalających je drastycznych opowieści, w których upatruje się celową deprecjację narodowych wartości, dyktowaną podejrzanymi motywami.[19]

 

 

Takich reakcji, nawet jeśli w ich zapisach dopatrzymy się nieprzyjemnych podtekstów, nie powinniśmy lekką ręką odsyłać do matecznika antysemickich uprzedzeń, to bowiem idzie tylko na rękę eksploatującym je szarlatanom. Ludzie strzegący przyswojonej, wyidealizowanej wizji historii zdają sobie przecież sprawę z tego, jak bardzo pod wpływem Zagłady zmieniła się europejska wrażliwość i obowiązujące normy przyzwoitości i do nich odruchowo starają się dopasować swoje opowieści, a przynajmniej używane słownictwo, co nie zawsze im się udaje. Uzgadnianie odziedziczonych przekonań z wiedzą źródłową jest z reguły procesem dotkliwym i rzadko konsekwentnym, a brutalne uświadamianie jest zazwyczaj mniej skuteczne niż operacje bardziej delikatne i stopniowe. Jeżeli naszym celem jest przezwyciężenie zakrzepłej, na pożywce antysemickich uprzedzeń wyhodowanej niechęci, to psychologowie podpowiadają nam chytre strategie okrężne, mające złagodzić uraz spowodowany konfrontacją udokumentowanej wiedzy z heroicznym kanonem dziedzicznej polskiej nobilitatis.[20]

 

 

Jeżeli jednak celem, jaki mamy przed oczyma, jest bezlitosna prawda dziejowa i pogodzenie się Polaków-katolików z plamami własnej historii narodowej i wyznaniowej, to zadania tego nie da się wykonać w znieczuleniu. Po tak długim okresie nawarstwiania się legend przywracanie właściwych proporcji i podważanie popularnych przekonań musi wywoływać ból i opór i trzeba się godzić z tym, że edukacja taka będzie – przynajmniej przejściowo – wzmagać podejrzenia o nieczyste, najlepiej rasowe i interesowne motywy historyków bądź antropologów, polskich czy zagranicznych. Co za tym idzie, edukacja będzie zrazu zaostrzać, nie łagodzić, postawy nieufne, nieprzyjazne, zastygłe.

 

 

Wobec takiego splotu jesteśmy bezradni. Za późno już na to, aby powrócić do krainy lękliwych przemilczeń i eufemizmów, kiedy to męstwo Sprawiedliwych i szlachetna solidarność współczujących miały przesłaniać i odkupić wszystko inne, także ich własny, jakże zasadny strach przed donosem sąsiada i przed opinią środowiska. Historycy będą pisać i mówić to, co wiedzą i sądzą, ze świadomością ceny, jaką płaci się za prawdę faktów i orzeczeń sprzeczną z prawdami wiary.

 

 

„Aby pewne rzeczy wypowiedzieć – pisze Joanna Tokarska-Bakir – trzeba przezwyciężyć własny i cudzy odruch cofnięcia się przed bólem. Jest bardzo wiele powodów, aby go przezwyciężać. Można się tylko spierać, co jest lepsze: hipokryzja przeszłości, w której nie było wiadomo, do czego człowiek jest zdolny, czy też smutna wiedza, do czego istotnie zdolny bywa, z którą trzeba potem jakoś dalej żyć”.[21]

 

 

Mimo wszystko nie brak wiadomości pokrzepiających. W dziesiątkach polskich miast i miasteczek są samotnicy, którzy uparcie pracują nad odkrywaniem zaginionego świata i odczytywaniem jego palimpsestów, i stopniowo wokół nich gromadzą się młodzi. Być może praca od podstaw, praca dosłownie nieraz wykopaliskowa, a także lekcje i warsztaty mające uodpornić dzieci i młodzież na toksyny uprzedzeń i fobii – to jest sposób działania, po jakim można zapewne obiecywać sobie dobry skutek, stopniową zmianę mentalności i „normy kulturowej” i gotowość do uczciwej konfrontacji z przeszłością – ale to będzie działało powoli, w długiej skali czasu. Może przez pokolenia.


[1] Legendy o krwi: antropologia przesądu, W.A.B., Warszawa 2008.

[2] Mord rytualny z aryjskiego paragrafu: o książce Jana Tomasza Grossa Strach”, „Kultura i Społeczeństwo” 2008, nr 2, s. 239.

[3] Janicka, op. cit.

[4] Asymilacja Żydów w Królestwie Polskim (1864-1897): postawy, konflikty, stereotypy, PWN: Warszawa 1989.

[5] Ta i tamta strona: żydowska inteligencja Warszawy drugiej połowy XIX wieku, ŻIH: Warszawa 2007.

[6] Pomiędzy: akulturacja Żydów Warszawy w drugiej połowie XIX wieku, Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego: Wrocław 2008.

[7] Syn będzie Lech… Asymilacja Żydów w Polsce międzywojennej, IH PAN i Neriton: Warszawa 2006

[8] Numerus clausus, getto ławkowe, numerus nullus, „paragraf aryjski”: antysemityzm na Uniwersytecie Warszawskim 1931-1939.

[9] Argumenty w tej kwestii ważył niedawno Sławomir Buryła, Antyjudaizm czy antysemityzm? Kilka znaków zapytania, „Studia Judaica” 2004, nr 1(13), s. 95-110. Zob. także J. Tokarska-Bakir, op. cit., s. 59-63.

[10] E. Janicka, Mord rytualny, s. 229-252.

[11] Pamięć nieprzyswojona: polska pamięć Zagłady, przeł. Agata Tomaszewska, Cyklady: Warszawa 2001.

[12] Urwany lot: pokolenie inteligenckiej młodzieży powojennej w świetle listów i pamiętników z lat 1945-1948, Wyd. Literackie, Kraków 2003, s. 92-94.

[13] Ireneusz Krzemiński (red.), Antysemityzm w Polsce i na Ukrainie: raport z badań, Scholar: Warszawa 2004, s. 29-31.

[14] Zagłada Żydów: studia i materiały, t. 1 – 4, red. Dariusz Libionka i in., wyd. Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów: Warszawa 2005-2008.

[15] Prowincja noc: Życie i zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim, red. Barbara Engelking, Jacek Leociak i Dariusz Libionka, wyd. IFiS PAN: Warszawa 2007.

[16] Polacy i Żydzi pod okupacją niemiecką 1939-1945: studia i materiały, red. Andrzej Żbikowski, wyd. Instytut Pamięci Narodowej: Warszawa 2006.

[17] Daleko niepełne zbiory wypowiedzi: Thou shalt not kill: Poles on Jedwabne, tłum. różni, wyd. Więź: Warszawa 2001; Wokół „Strachu”: dyskusja o książce Jana T. Grossa, red. Mariusz Gądek, wyd. Znak: Kraków 2008. Zob. też Jan T. Gross, Wokół „Sąsiadów’: polemiki i wyjaśnienia, Pogranicze: Sejny 2003.

[18] My z Jedwabnego: Prószyński i S-ka: Warszawa 2004.

[19] Pisałem o tym w artykule Wiedza jako źródło cierpień „Tygodnik Powszechny” 2004, 22 sierpnia, i w paru innych.

[20] Michał Bilewicz, „Jak przekazywać historię Zagłady?”, odczyt w Centrum Badań nad Zagładą Żydów (Instytut Filozofii i Socjologii PAN), 26 marca 2009.

[21] Strach w Polsce, w cyt. tomie WokółStrachu”, s. 179.