Elementem anarchizującym proces odbudowy polskiej państwowości byli nie Żydzi, tylko narodowcy. Żydzi w Polsce międzywojennej „trzymali” z rządem pisze Jan Tomasz Gross.

Spędziłem tego lata sześć tygodni w Krakowie z grupą amerykańskich studentów. Prowadziłem seminarium na temat historii polskich Żydów „przed, w trakcie i po okresie Zagłady”. A ponieważ jako tako znam tylko drobny wycinek tego zagadnienia, pomagali mi w zajęciach koledzy i koleżanki z Polski i z Ameryki. Między innymi w trakcie trzech spotkań seminaryjnych świetna znawczyni tematu przedstawiła panoramę życia społeczno-politycznego Żydów w Polsce międzywojennej. I kiedy wychodziliśmy z sali po ostatnich zajęciach, złapała się nagle za głowę, mówiąc: „Ojej, Janku, zupełnie zapomniałam powiedzieć czegokolwiek na temat komunistów”.

No bo taka jest prawda, że chociaż Żydzi w Polsce stworzyli cały asortyment partii politycznych, prasy codziennej i czasopism oraz prowadzili nieustające spory światopoglądowe (szczególnie młode pokolenie Żydów było rozpolitykowane), to komunizm w tej bogatej i urozmaiconej panoramie ideowej zajmował miejsce marginesowe. Oczywiście marksizm, socjalizm, stosunek do ZSRR i wszystko, co się z tym wiązało, to były ważne tematy, ale zagospodarowane jeśli chodzi o polskich Żydów albo przez Bund (którego komuniści nie znosili, z wzajemnością zresztą), albo przez lewicowe młodzieżowe organizacje syjonistyczne takie jak Poalej Syjon Lewica czy Haszomer Hacair. A o stosunku komunistów do syjonizmu tym z nas, którzy choćby fragment dorosłego życia spędzili w PRL-u, nie trzeba przypominać.

Komunizm, partia komunistyczna, przynależność do organizacji komunistycznej to jest zjawisko zewnętrzne w stosunku do społeczności żydowskiej w Polsce międzywojennej. I to zarówno pod względem światopoglądowym, jak i organizacyjno-praktycznym. Na dowód przytoczę cytat z klasyka „żydokomunizmu” (jeśli taka bestia kiedykolwiek istniała): „Przestań zawracać mi głowę wyjątkowością żydowskiej niedoli – pisała Róża Luksemburg w liście z więzienia do przyjaciółki. – Czuję się tak samo dotknięta nieszczęściem niewolników z plantacji gumy w Putumayo albo Murzynów w Afryce… Nie mam w sercu specjalnego kącika dla żydowskiego getta”. Adresatem i polem działania partii komunistycznej była, jeśli tak można powiedzieć, cała Polska (czy też klasa robotnicza, proletariat międzynarodowy – albo jedno, drugie i trzecie). Optowanie na rzecz partii komunistycznej to był dla Żyda mieszkającego w Polsce przed wojną sposób asymilacji: jeden ze scenariuszy, podług którego próbował wówczas żyć jak ktoś, kogo nie określa jego żydostwo.

***

Przed wojną w Polsce mieszka prawie 3,5 mln Żydów. Żydów, którzy są komunistami, jest wtedy w całym kraju 7, może 8 tys. Domniemanie zatem, że „każdy” Żyd to potencjalnie komunista – ważna część składowa pojęcia „żydokomuny” – to najczystszy nonsens, twierdzenie, które w ogóle nie ma nic wspólnego z materią życia społeczności żydowskiej. Ale nawet pomijając tego rodzaju wyliczenia, kłamliwość przyczepianej Żydom łatki „żydokomuna” nie była natury arytmetycznej, tylko merytorycznej. Elementem anarchizującym proces odbudowy polskiej państwowości – co stanowiło treść stawianego Żydom zarzutu o „żydokomunę” – byli nie Żydzi, tylko narodowcy. I to od początku – od zamordowania prezydenta Narutowicza aż do samego końca dwudziestolecia, kiedy na prawicy dojrzewały już sympatie otwarcie totalitarne.
***
W leksykonie epoki można znaleźć termin, którym od biedy da się całościowo scharakteryzować rolę polityczną odgrywaną przez Żydów w Polsce – ale nie będzie nim określenie „żydokomuna”, tylko biurokratycznie brzmiąca zbitka słowna: „element państwowotwórczy”. Bo Żydzi, jakkolwiek by się to wydawało zaskakujące, w Polsce międzywojennej „trzymali” przede wszystkim z rządem. Najbardziej niezawodnym statystycznie wskaźnikiem sukcesu wyborczego list BBWR-u był procent ludności żydowskiej w okręgu wyborczym: im więcej Żydów, tym poparcie dla sanacji silniejsze. Przypomnę, że oprócz środowiska legionowego nigdzie bardziej nie opłakiwano śmierci marszałka Piłsudskiego niż na tzw. żydowskiej ulicy. Innymi słowy – mówię to również w obronie reputacji mojej koleżanki po fachu, która zapomniała opowiedzieć studentom o Żydach i komunizmie na seminarium tego lata – zagadnienie pt. „Żydzi i komunizm” to nie jest „problem żydowski”. To nie jest nawet marginalny wątek historii politycznej społeczności żydowskiej w Polsce międzywojennej. Zaś fakt, że było to naczelne ksenofobiczne hasło dwudziestolecia lansowane przez polski nacjonalizm i katolicyzm zarazem, tylko potwierdza, że „żydokomuna” to polski problem. I materiał empiryczny do opracowania tego tematu znajdziemy w świecie wyobrażeń i fantasmagorii katoendeckiego umysłu, nie zaś w opisie takiego lub innego postępowania Żydów.
***
Doświadczenie historyczne, które użytkownicy pojęcia „żydokomuny” najchętniej przytaczają na dowód zdradliwej natury narodu żydowskiego, to tzw. kolaboracja Żydów z reżimem sowieckim na Kresach w latach 1939-41. O tym, że Żydzi entuzjastycznie witali wchodzące we wrześniu 1939 roku do Polski oddziały Armii Czerwonej i że później wysługiwali się komunistycznej administracji na terenach okupowanych przez ZSRR, było ogólnie wiadomo jeszcze w okresie okupacji. Obszernie informowały o tym gazetki konspiracyjne. Historycy i publicyści, którzy pisali na ten temat po wojnie, też na ogół podzielali te oceny. Mamy więc w tym przypadku do czynienia z rzadko spotykanym zjawiskiem, kiedy to świadomość potoczna ukształtowana na bieżąco i wiedza historyczna – na temat, bądź co bądź, skomplikowany i budzący silne emocje – dokładnie pokrywają się ze sobą. Najwyraźniej społeczeństwo polskie, pomimo grozy okupacyjnych doświadczeń, zachowało w tej materii trzeźwy osąd, skoro utrzymały go w mocy późniejsze werdykty historyków.
Tyle tylko, że to jest nieprawda.
***
W latach 80. ubiegłego stulecia zajmowałem się historią okupacji sowieckiej wschodnich terenów Polski. Napisałem na ten temat dużą książkę i wydałem wraz z Ireną Grudzińską-Gross dwa tomy dokumentów. Znam wszystkie najważniejsze archiwalia dotyczące tego zagadnienia, które były dostępne do 1989 roku (tzn. zanim otwarto sowieckie archiwa państwowe). Na temat postawy i losów społeczności żydowskiej w zaborze sowieckim napisałem osobny esej pod tytułem zaczerpniętym ze wspomnień pewnego mleczarza z Łucka o nazwisku Mendel Srul, który lapidarnie wyraził, co sobie prości Żydzi myśleli na temat zaprowadzonych przez Sowietów porządków. Cytuję: „Ja za takie oswobodzenie im dziękuję i proszę ich, żeby to był ostatni raz”.

W arsenale represji, którym dysponowała władza radziecka, jedną z najbardziej drastycznych była wywózka. Nie bez powodu w pamięci zbiorowej o tym okresie tragizm polskich doświadczeń zakodowany jest przez dwa symbole, dwa hasła wywoławcze – Katyń i wywózkę, paradygmatyczne w polskiej historii „zesłanie na Sybir”. W epoce stalinowskiej posługiwano się wywózką, aby niszczyć całe kategorie ludności, które władza uważała za antysowieckie. Pod okupacją sowiecką mieszkańców Kresów dotknęły cztery fale wywózek. Ta z czerwca 1940 roku objęła przede wszystkim uciekinierów z Polski zachodniej i centralnej. Przeważającą większość wówczas wywiezionych stanowili Żydzi, którzy kilka miesięcy wcześniej starali się o prawo powrotu do domu, czyli, już wtedy, do Generalnej Guberni.

Otóż według statystyk skompilowanych w 1944 roku przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych (londyńskiego rządu RP) na podstawie 120 tys. fiszek osobowych Polskiego Czerwonego Krzyża w Teheranie okazuje się, że wśród obywateli polskich przymusowo zesłanych do Rosji w latach 1939-41 52 proc. stanowili Polacy z pochodzenia, 30 proc. Żydzi, a 18 proc. Ukraińcy i Białorusini. Innymi słowy procent Żydów wśród populacji zesłańców był prawie trzykrotnie wyższy niż ich udział w populacji mieszkańców okupowanej przez Sowietów Polski. Wedle tej miary władze radzieckie represjonowały Żydów surowiej niż Polaków, bowiem procent Polaków wśród zesłańców był tylko niespełna dwukrotnie wyższy niż wśród ludności terenów zajętych przez bolszewików. I choć statystyki, na których opieram porównanie, są szacunkowe, to nie ulega wątpliwości, że twierdzenie o tym, iżby Żydzi byli w jakiś szczególny sposób uprzywilejowani, wyróżnieni i lepiej traktowani przez Sowietów, jest po prostu fałszywe.

Jeszcze jedna glosa do tematu uprzywilejowania Żydów w kontekście polsko-sowieckich stosunków podczas II wojny światowej: Kiedy już polscy Żydzi znaleźli się w Rosji, nie mogli się później stamtąd wydostać – wbrew swej woli i usiłowaniom, bo zostanie w Rosji wiązało się z perspektywą śmierci głodowej i prześladowań. Pośród mniej więcej 130 tys. obywateli polskich, których rząd Sikorskiego w ramach umowy Sikorski – Majski wyciągnął z ZSRR (mówię o ewakuacji przez Iran tzw. armii Andersa, dzieci z sierocińców i rodzin wojskowych), było tylko około 8 tys. Żydów. Tak więc wśród zesłańców Żydzi stanowili 30 proc., a wśród szczęśliwie ewakuowanych na wolność do Persji i do Palestyny zaledwie 6 proc. I na deser jeszcze dodajmy, że tuż po wojnie I sekretarz PPR Władysław Gomułka prosił Stalina, aby w ramach umowy repatriacyjnej w związku ze zmianą granic nie pozwolił Żydom, obywatelom polskim, wracać do kraju (której to prośbie Stalin delikatnie odmówił).
***
Skąd zatem powszechna wśród Polaków pamięć o „kolaboracji” Żydów, skoro Sowieci dobrali się Żydom do skóry tak samo albo nawet bardziej niż innym grupom narodowościowym? Sądzę, że była to przede wszystkim konsekwencja postrzegania sowieckiej „urawniłowki” przez ludność miejscową, która nagle zaczęła się stykać z Żydami w rolach tradycyjnie obdarzonych społecznym autorytetem. Nie dlatego, że Żydzi byli przez Sowietów uprzywilejowani, tylko dlatego, że Sowieci, nie zważając na narodowość, dopuszczali ludzi do posad państwowych i na równi wszystkie grupy narodowościowe sowietyzowali (tzn. represjonowali). Religia – w kościelnej, cerkiewnej czy synagogalnej wersji – była na równi tępiona; przedwojenne niezależne pisma w języku polskim, żydowskim i ukraińskim tak samo pozamykane; partie polityczne czy organizacje społeczne – polskie, żydowskie czy ukraińskie – tak samo porozwiązywane, zaś ich przywódcy, jeśli nie zdołali w porę uciec, wyaresztowani; prywatne przedsiębiorstwa, niezależnie od wyznania właściciela – znacjonalizowane. I tak dalej.

Ale zwykły Żyd (czy Ukrainiec) mógł teraz, obok Polaka, być urzędnikiem na poczcie albo w administracji miejskiej, majstrem w fabryce, magazynierem, kierownikiem spółdzielni pracy, członkiem komisji wyborczej, inżynierem w przedsiębiorstwie państwowym, kontrolerem technicznym, poborcą w urzędzie podatkowym, nauczycielem, a także – ostatecznie to też jest posada państwowa – milicjantem. A tymczasem przed wojną Żydów do posad w sektorze państwowym nie dopuszczano. I ponieważ Sowieci upaństwowili, co się dało, i przyjmowali do pracy, nie dyskryminując ze względu na pochodzenie narodowościowe, to polska społeczność traktująca dotychczasową de facto dyskryminację mniejszości narodowych (które, notabene, na tych obszarach kraju były zdecydowaną większością) jako naturalny stan rzeczy, postrzegała nową sytuację jako uprzywilejowanie Żydów (a także Ukraińców czy Białorusinów).

Zaś powszechnie odnotowany widok Żydów radośnie witających wkraczające oddziały Armii Czerwonej czy rzeczywiście musiał oznaczać, że Żydzi odsłonili w ten sposób publicznie swoją nielojalność w stosunku do Polski? Przecież jesienią 1939 roku alternatywą dla sowieckiej władzy na Kresach nie była polska władza państwowa, tylko okupacja niemiecka. A Niemców Żydzi się bali. I nie ma co się specjalnie dziwić tym z nich, którzy woleli we wrześniu 1939 rosyjską okupację od niemieckiej i dawali temu wyraz.

Sytuacja powtórzy się na tych terenach 20 miesięcy później z Polakami w roli Żydów. Z takich samych względów jak właśnie podane przeze mnie wiwatująca latem 1941 roku na cześć wkraczającego Wehrmachtu polska ludność kresowych miast i wsi to nie były tłumy zdrajców ani zaprzańców. Ustanowienie polskiej władzy państwowej było tam jeszcze wtedy w ogóle nie do pomyślenia. Natomiast wejście Niemców oznaczało wypędzenie bolszewików, co Polakom wydawało się po niespełna dwóch latach sowieckiej okupacji zmianą na lepsze i wystarczającym powodem do radości.
***
Przypomnę wreszcie, że społeczność polska na Kresach, tak samo jak i wszędzie indziej w kraju, była w przeważającej części nastawiona antysemicko. I kiedy sięgniemy po pierwszy z brzegu podręcznik metodologii nauk społecznych pouczający studentów, że „z tego, co Jaś mówi o Piotrusiu, więcej się można dowiedzieć o Jasiu niż o Piotrusiu”, zrozumiemy, skąd się wzięła snuta przez Polaków opowieść o kolaboracji Żydów z Sowietami: otóż jest to przede wszystkim uzewnętrznienie antysemickiego stereotypu „żydokomuny”, który mieli zakodowany w głowach, a nie sprawozdanie z tego, jak się zachowywali albo czego doświadczyli Żydzi pod sowieckim zaborem.

Przeszło połowa polskich Żydów, którzy przeżyli wojnę, tzw. ocaleńcy czy, jak ktoś powiedział o nich, przeżytki – to byli mieszkańcy zachodniej i centralnej części kraju, którzy w czasie kampanii wrześniowej albo uciekali przed postępującą ofensywą niemiecką, albo zostali przez Niemców wypędzeni z przygranicznych miejscowości i jeszcze jesienią 1939 roku znaleźli się pod okupacją sowiecką. Po czym, jak już mówiłem, głównie w czerwcu 1940 roku, Sowieci wywieźli ich w głąb ZSRR na przymusowe osiedlenie do tzw. posiołków. Wśród ocaleńców byli też Żydzi wypuszczeni z obozów, gdzie odsiadywali wyroki za „antysowiecką” działalność (nielegalne przechodzenie granicy na przykład, tzw. spekulację, za przedwojenną przynależność do Bundu itd.), i którzy zostali zwolnieni, podobnie jak i zesłańcy z posiołków, na mocy amnestii po podpisaniu umowy między rządem londyńskim i ZSRR.

Ta informacja jest istotna dla nas z kilku powodów. Po pierwsze, dowiadujemy się z niej, że Żydzi, którzy po wojnie znaleźli się w Polsce, to są w większości – według nomenklatury znanej z patriotycznej wykładni historii Polski – tzw. sybiracy. Czyli, mówiąc innymi słowy, polscy obywatele, którzy doświadczyli paradygmatycznego, zaświadczonego przez ponadstuletnią tradycję zmagań z Rosją patriotycznego, polskiego losu. Po drugie, okazuje się, że ta oczywista, zdawałoby się, wykładnia – czym jest dla Polaków zesłanie „na Syberię” przez rosyjskie władze – wedle opiniotwórczych środowisk do polskich Żydów się nie stosuje. Wracających ze wschodu gazetki antykomunistycznego podziemia i opinia kościelna traktowały jako zagrożenie nie tylko ze względu na „niedobre” pochodzenie, ale również dlatego, że uważano ich za „element” pobytem w Rosji zbolszewizowany. W odróżnieniu, naturalnie, od repatriantów narodowości polskiej, którzy wracali z tych samych obozów i posiołków jako ofiary ciężko doświadczone przez komunizm a więc, ipso facto, antykomuniści.

Ten drobny epizod z tużpowojennej historii – radykalnie różne miary przykładane do tego samego doświadczenia historycznego Żydów i Polaków – pokazuje na kolejnym przykładzie, że „żydokomuna” to zjawisko, które istnieje apriorycznie w polskiej świadomości. Przez okulary antysemityzmu wszystko, co robią Żydzi i co się z nimi dzieje, świadczy zawsze o tym samym – że są zagrożeniem dla Polski.
***
Znane sformułowanie Jean-Paula Sartre’a, że to antysemici tworzą Żydów, jest zapewne tylko częściowo prawdziwe, ale lekko sparafrazowane precyzyjnie ujmuje dyskutowane przez nas zagadnienie – bo „żydokomunę” rzeczywiście tworzą antysemici. I nie dlatego, że jest po prostu częścią składową katoendeckiej wyobraźni. W kwestii „żydokomuny” antysemityzm odpowiedzialny jest nie tylko za stan umysłów, ale również za stan faktyczny.

W powojennej Polsce ćwierć miliona Żydów, którzy pozostali przy życiu, znalazło się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Stwierdzenie to nie jest żadną metaforą, a jego najbardziej wymownym dowodem jest nie tyle pogrom kielecki, co fakt, że ocaleni wracający do rodzinnych sztetli i miasteczek musieli stamtąd natychmiast uciekać, bo im groziła śmierć z rąk sąsiadów lub szczątkowych oddziałów konspiracji postakowsko-NSZ-owskiej, które działały jeszcze i po wyzwoleniu. Dramatyczną korespondencję komitetów żydowskich na ten temat można znaleźć w archiwach ŻIH-u.

Dla bezpieczeństwa Żydzi skupili się po wojnie w kilku dużych ośrodkach miejskich oraz na poniemieckich terenach Dolnego Śląska. Po czym w ciągu kilkunastu miesięcy, do końca 1947 roku, 150 tys. ocalonych uciekło z Polski w poszukiwaniu schronienia… do Niemiec. Bo tam było bezpieczniej. I w obozach dla przesiedleńców, tzw. dipisów, czekali na wizę emigracyjną do Ameryki albo do Kanady, nielegalny transport do Palestyny albo na zmiłowanie boskie – zajmując się w międzyczasie szmuglem i prokreacją (przyrost naturalny wśród obozowiczów osiągnął rekordowe wyniki). Oczywiście żydowscy komuniści nie uciekali jeszcze wtedy z Polski na Zachód.

Konsekwencja tego stanu rzeczy daje się łatwo opisać – im bardziej Żydzi uciekali z Polski zagrożeni morderczym (nie wiem, jakim innym przymiotnikiem można by go lepiej scharakteryzować) antysemityzmem części polskiej ludności, tym więcej było komunistów wśród Żydów, którzy w Polsce pozostali. Procentowo, a nie w liczbach bezwzględnych. No ale właśnie na tym polega zauroczenie „żydokomuną”, że ludzie z przekonaniem posługujący się tym terminem w każdym Żydzie upatrują komunisty. I w ten sposób antysemici swoją obsesję powoli zamieniali w rzeczywistość.

No i na koniec – w kwestii „żydokomuny” – warto jeszcze rzucić okiem na mapę polityczną nowo powstałego w 1948 roku państwa Izrael. Na początku życia parlamentarnego w Izraelu, kiedy w Knesecie dochodziło do intensywnych sporów (czyli bez przerwy), posłowie przechodzili w zacietrzewieniu z języka hebrajskiego na polski. Bo Izrael, w ostatecznym rachunku, jest tworem politycznym polskich Żydów. Zaś komuniści w Izraelu – gdzie Żydzi (polscy Żydzi) urządzili sobie państwo według własnego widzimisię – nigdy nie mieli nic do gadania. Co ilustruje po raz kolejny, ile „żydokomuna” – jako charakterystyka polskiego żydostwa – ma wspólnego z rzeczywistością.

Artykuł wydrukowany w Gazecie Wyborczej z 1 grudnia 2012 roku pt. Żydokomuna, publikujemy za zgoda Autora.