Czwartkowe wydarzenia izraelska policja, która aresztowała już siedmioro prawdopodobnych uczestników w wieku 13-19 lat, w tym dwie dziewczyny, słusznie nazywa linczem. Świadkowie mówią, że banda żydowskich nastolatków włóczyła się po okolicy, szukając Arabów do pobicia. Katując ofiary, wrzeszczeli: „Śmierć Arabom”. Świadków jest sporo, w okolicy było kilkaset osób. Nikt nie interweniował.

To nie pierwszy taki incydent w izraelskiej stolicy. W lutym horda kibiców Beitaru napadła na centrum handlowe Malha, bijąc arabskich pracowników. Tam też były setki ludzi i też nikt nie interweniował. Mało tego: do tej pory nikt za udział w tym pogromie nie został aresztowany, choć policja ponoć prowadzi śledztwo.

Tego samego dnia, kiedy w zachodniej Jerozolimie doszło do linczu, we wschodniej części miasta nieznani sprawcy rzucili butelkę z benzyną na palestyńską taksówkę: kierowca i podróżująca z nim pięcioosobowa palestyńska rodzina tylko cudem nie spłonęli żywcem. Policja podejrzewa żydowskich ekstremistów. Wicepremier Mosze Yaalon bardzo słusznie nazwał zamach aktem rasizmu i terroryzmu, potępiając przy okazji także napaści na Palestyńczyków, jakich dopuszczają się osadnicy na Zachodnim Brzegu.

Kilka dni wcześniej Departament Stanu USA, również słusznie, także i te napaści uznał za terroryzm. Wcześniej kilkakrotnie udawało się aresztować i skazywać członków żydowskich grup terrorystycznych napadających na Palestyńczyków. Można mieć nadzieję, że wobec sprawców tych ataków będzie podobnie.

Nadzieję – ale nie pewność. Brak aresztowań za pogrom w Malha budzi zdumienie: istnieją w końcu nagrania video, a środowisko kibiców Beitaru też nie jest anonimowe. Policja zachowuje się w tym przypadku jak świadkowie wydarzeń: obserwuje, ale nie interweniuje. Dla arabskich obywateli Izraela, jak i dla Palestyńczyków, przesłanie jest jasne: na policję nie licz. Podobnie jak nie możesz liczyć na sąsiadów, którzy będą się przyglądali, gdy biją cię bandyci. „Nie chcę tam wracać; dostałem nauczkę” – powiedział jeden z pobitych arabskich chłopców. Ofiara żydowskiego linczu mówi tak, jak mówiły kiedyś żydowskie ofiary.

Tym razem jednak sprawcy zostali aresztowani i będzie proces – skandal jest zbyt wielki. Do szpitala Hadassa, gdzie leży najciężej pobity, przychodzą jerozolimczycy złożyć wyrazy współczucia. Jest im wstyd.

Sprawcy, choć – jeszcze? – nie mogą liczyć na wyrozumiałość opinii publicznej, będą jednak zapewne mogli liczyć na wyrozumiałość sądu. Izraelski żołnierz, który podczas operacji w Gazie w 2009 r. zastrzelił dwie kobiety idące pod białą flagą, dopiero co został skazany na zaledwie 45 dni więzienia – za „bezprawne użycie broni”. Podobne wyroki zapadały też wcześniej.

To dobrze, że państwo izraelskie – choć nie zawsze – potępia zbrodnie, jakich dopuszczają się niektórzy jego obywatele. Ale ci obywatele nie tylko słuchają tego, co państwo mówi, ale także obserwują, co robi. W sprawie Malhy – żadnych aresztowań. W sprawie mordu w Gazie – 45 dni. Czyli można.

Codzienna przemoc konfliktu z Palestyńczykami przenika głęboko do tkanki społeczeństwa izraelskiego, zyskuje sobie prawo obywatelstwa. I co z tego, że w konflikcie tym obie strony stosują przemoc, a terroryzm palestyński, choć w ostatnich latach stłumiony, nie jest od żydowskiego lepszy? Dziś cenę banalizacji zła płacą głównie Palestyńczycy oraz arabscy obywatele Izraela, ale jego żydowscy obywatele niesłusznie nie czują się zagrożeni: nikt nie jest bezpieczny, jeśli bezpieczni nie są wszyscy.

Ci Żydzi, którzy myślą, że żydowscy bandyci zagrażają tylko Arabom, nie im, więc nie trzeba im się przeciwstawiać, nie tylko hańbią własne zasady moralne, ale także po prostu się mylą. Śmiertelnie.

Źródło: Gazeta Wyborcza

Więcej… http://wyborcza.pl/1,76842,12342040,Lincz.html#ixzz24SKwiExf