To on krzyknął. Niski, w marynarce w zielone kwadraciki. Ostry głos dosłownie przenikał do kości, do trzewi. Zamarliśmy.
Pamiętam, gdy pierwszy raz dostałem w twarz za bycie pedałem. Miałem wtedy, jeśli dobrze liczę, 16 lat i jechałem autobusem do szkoły na rozpoczęcie roku szkolnego. Pierwsza klasa liceum.
Pamiętam, jak upadłem, jak oprawca krzyknął: „Za bycie pedałem!” i wybiegł na przystanku, na którym autobus się akurat zatrzymał.
Pamiętam, jak leżałem na podłodze i jak nikt mi nie pomógł wstać, nikt nawet na mnie nie spojrzał, kierowca ruszył, jakby nic się nie stało. Pamiętam także złość, która mi towarzyszyła, gdy obiecałem sobie, że tej sprawy nie zostawię, że zrobię wszystko, żeby nie zostać ofiarą, że się postawię, że doprowadzę do rozprawy, że D. zostanie ukarany.
Płonne były moje nadzieje. Pamiętam bowiem także to, jak później policjanci patrzyli na mnie spode łba, gdy składałem wyjaśnienia na komisariacie, i jeszcze to, że po kilku tygodniach otrzymałem informację, że sprawa umorzona, bo sprawca nie został wykryty. A wyraźnie podałem jego imię i nazwisko. Był to – jak w języku polskim określa się kogoś, kogo się niezbyt dobrze, ale zna – „kolega” ze szkolnego korytarza.
Od tamtego czasu wielokrotnie zdarzało mi się być pośrednią bądź bezpośrednią ofiarą homofobii, ale wydawało się, że zasadniczo idziemy w kierunku dużo jaśniejszym niż wskaźniki empatii moich współpasażerów z tamtego autobusu. Nie musieliśmy już szeptać swoich pragnień, miłości i lęków. W pewnym momencie tęczowe flagi zaczęły odważnie pojawiać się w przestrzeni publicznej, a my poczuliśmy, że nie musimy się wstydzić. Mogliśmy zacząć mówić o swoich miłosnych wyborach jawnie: rodzinom, przyjaciołom, nierzadko nauczycielom czy przełożonym.
Ze swoim partnerem chodziłem za rękę zawsze z podniesioną głową. Niekiedy ktoś puścił nam oko, ktoś się uśmiechnął, kilka razy zdarzyło się nam usłyszeć od nieznajomych w metrze: „Ej, chłopaki, piękna z was para”. Takie słowa budowały w nas przekonanie, że niezależnie od tego, co dzieje się w głowie i kompasie moralnym Ustawodawcy, jesteśmy u siebie i otaczający nas ludzie dają nam o tym znać. Jesteśmy u siebie.
Mimo to starsi przyjaciele sugerowali nam, że „powinniśmy się zastanowić nad wyjazdem, bo Polska nie jest miejscem dla nas”. Stawałem wtedy okoniem, unosiłem się i mówiłem, że „a właśnie, że jest, basta, zostajemy, na przekór i bo tak”. Przecież się tu urodziłem, znam tu ludzi, miejsca, język. Nie z pobudek ideowo-patriotycznych, ale bardziej lokalnych i sąsiedzkich.
STOWARZYSZENIE
OTWARTA RZECZPOSPOLITA
Biuro czynne dla interesantów:
poniedziałek-piątek: 10.00 - 14.00
Chcesz być na bieżąco?