Nie czekajmy, aż prezydent podpisze nowelizację kodeksu karnego i sprawcy dostaną drakońskie kary za agresję werbalną. Reagujmy. Gdy pojawi się oddolny opór ze strony społeczeństwa, hejterzy się cofną – mówi PAP dr hab. Michał Bilewicz, badacz mowy nienawiści i agresji międzygrupowej.
PAP: W ostatnich dniach kandydat na prezydenta i europoseł zaatakował lekarkę w Oleśnicy, a w trakcie debaty telewizyjnej używał języka powszechnie odbieranego jako mowa nienawiści. W Krakowie pacjent zabił lekarza. Czy można łączyć te wydarzenia?
Michał Bilewicz: Niektóre na pewno. Psychologia zna zjawisko modelowania agresji, a szczególnie wzbudzania agresji przez konkretne sygnały wywoławcze. Amerykański psycholog Leonard Berkowitz zauważył, że gdy dochodzi do aktu przemocy, ludzie, którzy doznają frustracji i niepowodzeń, stają się bardziej agresywni. Dociera do nich sygnał, że przy użyciu przemocy można radzić sobie z problemami. Nie chcę szczegółowo komentować wydarzeń w szpitalu w Krakowie, ale nieprzypadkowo miały miejsce po tym, gdy medialnie nagłośniono sytuację ataku na lekarkę ze strony polityka w Oleśnicy.
Człowiek, może niezadowolony z wyniku swojego leczenia, prawdopodobnie doznaje wielu frustracji w codziennym życiu, bo praca w Służbie Więziennej jest bardzo wymagająca i często łączy się z wieloma frustracjami. Na nieświadomym poziomie zaś odbiera sygnał, że przemoc może być sposobem, w jaki reaguje się na rzeczywistość. Że tak znajdzie rozwiązanie swoich problemów.
Dlatego tak duża odpowiedzialność spoczywa na politykach i innych osobach publicznych, których agresywne zachowania stają się swego rodzaju wzorem dla reszty populacji. Gdy w trakcie kampanii w 2015 roku politycy używali mowy nienawiści wobec uchodźców i imigrantów, przełożyła się ona na przestępstwa skierowane przeciwko tym osobom. Było to widoczne w statystykach w kolejnych miesiącach. Obserwowaliśmy duże nasilenie napaści nie tylko na osoby czarnoskóre czy Arabów, ale także na innych obcokrajowców, np. poturbowany został Chilijczyk. Dlatego tak ważne jest, jak politycy mówią i jak się zachowują.
PAP: Czy to oznacza, że politykom wolno mniej? A może zachowują się w ten sposób, bo takie zachowania przynoszą im korzyść?
M.B.: Politycy powinni zdawać sobie sprawę, że ich zachowania będą nagłaśniane i mogą mieć konsekwencje społeczne. Ale politycy odgrywają też własny teatr. Ich słowa nie muszą być odzwierciedleniem osobistych przekonań. Nie muszą mówić tego samego, gdy zgasną światła jupiterów. Politycy mówią określone rzeczy w celu zdobyciu poklasku, zbudowania elektoratu – starają się odpowiedzieć na potrzeby i emocje wyborców.
PAP: Skąd bierze się nienawiść wobec różnych grup?
M.B.: Uprzedzenia czy zwykła gotowość do agresji leżą w naturze człowieka jako istoty społecznej. Politycy odpowiadają na niektóre potrzeby elektoratu, które bywają niewyartykułowane. Ludzie nie wypowiadają różnych przekonań, bo boją się dezaprobaty i ostracyzmu.
Badania pokazują, że ok. 40 proc. osób w Polsce uważa, że Żydzi są grupą, która potajemnie działa na niekorzyść Polski. Ci ludzie w codziennych sytuacjach tego nie mówią, bo wiedzą, że to niegrzeczne, że tak nie wypada. Ale gdy wypowie to polityk, odczują ulgę, że oni teraz również mogą mówić w ten sposób. Poza tym, jak pokazują badania Antoniego Sułka (socjologa z Uniwersytetu Warszawskiego – PAP), kwestie te nie są dla Polaków szczególnie istotne, rzadko zaprzątają ich myśli. Gdy jednak politycy mówią o tym jako o czymś ważnym, to temat siłą rzeczy nabiera znaczenia dla samych wyborców. Człowiek, który podejrzewa istnienie jakiegoś żydowskiego spisku, zyskuje potwierdzenie, że to temat ważny, że warto o tym mówić.
Cały wywiad na stronie Polskiej Agencji Prasowej
STOWARZYSZENIE
OTWARTA RZECZPOSPOLITA
Biuro czynne dla interesantów:
poniedziałek-piątek: 10.00 - 14.00
Chcesz być na bieżąco?