Mało kto mógł się spodziewać, że 80. rocznica powstania w getcie warszawskim stanie się dla władz okazją do kolejnej próby zawłaszczania żydowskiej pamięci Holokaustu. W wystąpieniach notabli, w publicystyce prorządowych mediów, w wypowiedziach parlamentarzystów partii rządzącej naprzemiennie przewijały się dwa wątki: przypominano o ratowaniu Żydów przez Polaków i domagano się odszkodowań za żydowskie ofiary — pisze Michał Bilewicz*.

Nawet w trakcie głównej ceremonii pod pomnikiem bohaterów getta z ust prezydenta padły słowa o Polakach ratujących Żydów, choć przecież żadne miejsce na świecie nie jest chyba tak dojmującym symbolem żydowskiego osamotnienia, jak warszawski Muranów w kwietniu 1943 r. Mamy mnóstwo zapisów tej samotności – z obu stron murów getta. Dobrze znane świadectwa literackie i dokumenty państwa podziemnego, z wierszem Czesława Miłosza „Campo di Fiori” i raportem Jana Karskiego na czele. O gawiedzi szyderczo pokrzykującej na widok płonącego getta, że „żydki się smażą” przeczytamy u polskiego pisarza Andrzeja Szczypiorskiego i w relacjach żydowskiej łączniczki Żegoty, Heleny Merenholc.

Od lat obecne polskie władze próbują mnożyć dowody rzekomo masowej pomocy udzielanej Żydom przez Polaków. Liczba 7 tys. „sprawiedliwych wśród narodów świata”, którą dumnie podał w rocznicę powstania premier Morawiecki, przez niego samego jest kwestionowana, jako zaniżona. Stąd strumienie pieniędzy na dokumentowanie „nieuznanych sprawiedliwych”. Suto wspierany przez rząd projekt Instytutu Pileckiego, oczko w głowie byłej wiceminister rządu PiS Magdaleny Gawin, ma upamiętniać historie Polaków, którzy oddali życie za ratowanie Żydów.