To pogwałcenie naszej godności. Rząd obiecał nam ochronę, a znów proponuje zgniły kompromis – alarmują przedstawiciele społeczności LGBT.

– Będziemy musieli udowadniać w sądzie, że jesteśmy gejami – obawiają się reprezentanci środowiska LGBT. Chodzi o rządowy projekt „ustawy o mowie nienawiści”, czyli nowelizację kodeksu karnego, która poszerza katalog przesłanek przestępstw motywowanych nienawiścią o cztery nowe: płeć, wiek, niepełnosprawność i orientację seksualną. Byłyby ścigane z urzędu tak, jak są dziś ze względu na m.in. przynależność narodową, etniczną, rasową czy wyznaniową. Środowisko LGBT zabiegało o taką ochronę, a rząd obiecał, że ją zapewni. Projekt przygotowało Ministerstwo Sprawiedliwości. 

Teraz sprawa rozbija się o niuans, choć bardzo istotny w praktyce. Sejmowa komisja ds. zmian w kodyfikacjach przyjęła poprawkę Koalicji Obywatelskiej, aby sformułowanie „w związku z przynależnością” zastąpić „w związku z jej przynależnością”. To zawęża grono poszkodowanych. Przestępstwem z nienawiści nie będzie bowiem obrażenie kogoś, kto nie należy do grupy objętej ochroną. Nie będzie traktowane w tych kategoriach, jeśli jego ofiarą padnie sojusznik społeczności LGBT, a nie jej przedstawiciel.

Aktywiści na rzecz praw osób LGBT uważają, że to zła i niebezpieczna zmiana, bo może doprowadzić do obowiązku udowadniania w sądzie, że jest się gejem. Ponadto odwraca uwagę od sensu nowelizacji, w której to przecież motyw ataku jest kluczowy. Pytają: czy jak ktoś wyrwie tęczową torebkę komuś, kto nie jest gejem, to oznacza, że nie kierował się uprzedzeniami do tej społeczności? 

Są zaskoczeni, bo jeszcze kilkanaście dni wcześniej podczas obrad komisji ds. dzieci i młodzieży, wiceminister sprawiedliwości Arkadiusz Myrcha przekonywał, że jego resort pozostanie przy wersji gwarantującej ochronę szerszej grupie. 

To wrzutka, która pojawiła się nagle – mówi Bart Staszewski, aktywista na rzecz społeczności LGBT, założyciel fundacji Basta. Podejrzewa, że to efekt kolejnego kompromisu, ustalonego w politycznych kuluarach. To może być, jego zdaniem, odpowiedź na liczne obawy polityków w tonie „teraz każdego będzie można oskarżyć o mowę nienawiści”. 

Staszewski uważa, że źle się stało. Zmianę uznaje za szkodliwą i niebezpieczną. W praktyce to już się dzieje: prokuratorzy czy policjanci często oczekują od pokrzywdzonych takich dowodów. – Nieraz musiałem brać na świadka mojego chłopaka albo prezentować swoją aktywność na rzecz społeczności LGBT, by udowodnić, że jestem jej członkiem – podkreśla Staszewski. Obawia się, że po zmianie ta niechlubna praktyka przybierze na sile. 

Więcej w Wyborczej