Krzysztof Charchuła z Izabelina stanął po mszy przed kościołem i zbierał pieniądze do puszki.

Ks. Mieczysław Puzewicz z Lublina zorganizował miejsce dla 50 uchodźców w lubelskich klasztorach.

Maria i Wojciech Radwańscy z warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej pojechali na granicę, by szukać w lasach głodnych i zziębniętych, bo tak – według nich – zachowują się chrześcijanie.

Marta, wolontariuszka z KIK-u: – W ciemnym lesie czołgałam się do kryjówek uchodźców, by dać im ciepłą herbatę, suche ubranie. To byłam ja – Kościół.

Maria i Wojciech Radwańscy przy granicy stanu wyjątkowego koordynują punkt interwencji kryzysowej dla uchodźców zorganizowany przez warszawski KIK.

– Prezes klubu zwołał w październiku spotkanie w Warszawie. Padło pytanie, kto mógłby zająć się prowadzeniem punktu. Obydwoje normalnie pracujemy i mamy trójkę dzieci, ale zdecydowaliśmy się zgłosić, bo nie mogliśmy znieść tego, co się dzieje na granicy – mówi Wojciech, fotograf.

Domu, w którym działa punkt, użyczyła osoba prywatna, niezwiązana z KIK-iem. Prowadzenie punktu polega na koordynowaniu pobytów wolontariuszy. Przyjeżdżają ekonomiści, graficy, kulturoznawcy, historycy, informatycy, artyści, studenci. Najmłodszy miał 18 lat, najstarszy 63. Większość jest z Warszawy, należeli, bądź nadal należą, do KIK-u. W domu cały czas są dwie grupy, każda złożona z czterech osób, ich dyżur trwa od czterech do siedmiu dni. Tyle, bo to dni na pełnych obrotach.

Wojciech: – Dostajemy sygnał, że ktoś potrzebuje pomocy, i jedziemy w las. Pisał do nas nawet Kubańczyk z Hawany, że jego siostra jest w lesie. Jedno wyjście trwa około pięciu godzin. Spakowanie rzeczy, podgrzanie zupy i herbaty, dojazd, odszukanie, przekazanie rzeczy, opatrzenie ran, skontaktowanie się z lekarzem, poinformowanie o prawach, powrót do domu.

Wojciech: – Spotkałem sporo rodzin. Pamiętam trzypokoleniową rodzinę z Kurdystanu. Z pięciomiesięcznym dzieckiem, dziadkiem i babcią, którą musieliśmy wnieść do karetki, bo ledwo chodziła.

Maria: – Jedna z naszych grup spotkała dziewięć kobiet z Afryki, które szły w klapkach.

Wojciech: – Szedł inżynier od czystych energii, korespondent „The Washington Post”, prawnik, sędzia. Owszem, były też grupy młodych mężczyzn, demonizowane przez prawicę.

Cały reportaż w Gazecie Wyborczej