– Teraz wiemy, że to była świeca. Ale w momencie, gdy spod krzeseł zaczął się wydobywać gęsty dym, zgromadzeni na spotkaniu tego nie wiedzieli. To mogło być wszystko – pożar, ładunek wybuchowy. Ludzie wpadli w panikę, obawiali się o swoje zdrowie, życie, było wśród nich dużo osób starszych, była kobieta w ciąży – tak sąd uzasadniał wyrok. – Dlatego Mateusz J. powinien pracą społeczną odkupić swoją winę. Społeczeństwo musi wiedzieć, że takie zachowanie nie popłaca.

14 marca ub.r. w Płocku odbywało się spotkanie z Adamem Michnikiem. Atmosfera była napięta, już wcześniej ktoś okleił miasto plakatami stylizowanymi na listy gończe z wizerunkiem naczelnego „Wyborczej”, a w dniu spotkania w Spółdzielczym Domu Kultury stawiła się zwarta grupa młodych mężczyzn wykrzykujących hasła o wiszących na drzewach komunistach i rzucająca jajkami.

Prokurator żądał dla oskarżonego kary ograniczenia wolności w postaci prac społecznych. – Prace społeczne będą chwilą na przemyślenia, refleksje. Może oskarżony dojdzie do wniosku, że jeśli się z kimś nie zgadza, powinien z nim rozmawiać, a nie rzucać świece dymne – podkreślał.

Obrońca wnioskował o uniewinnienie. Uzasadniał, że nie ma pewności, kto rzucił świecę, poza tym w jego ocenie nieprawidłowa była kwalifikacja prawna czynu. Mówił, że spotkanie z Michnikiem trudno nazwać zgromadzeniem, były wątpliwości co do jego legalności, poza tym do „rozproszenia” nie doszło, bo ludzie zaraz wrócili na salę i wszystko potoczyło się już zgodnie z planem.

W środę sąd ogłosił wyrok. Uznał, że Mateusz J. jest winny. Wskazują na to zarówno zeznania policjantów, jak i film.

Więcej w Wyborczej