Wyróżnienie specjalne redakcji miesięcznika psychologicznego „Charaktery”

Anna Stefaniak Kontakt czy zagrożenie? Wpływ wyjazdu na stypendium zagraniczne na postawy wobec muzułmanów wśród polskich studentów

Tomasz Żukowski: Gratuluję i zapytam najpierw o uprzedzenia – bo w Pani pracy uprzedzenia to dość skomplikowana sprawa? Jak Pani je klasyfikuje i jak się do tego zabierać?

A.S.: Jak Pan powiedział, to jest skomplikowane, bo istnieje bardzo dużo różnych podejść teoretycznych. Moją definicją uprzedzenia jest negatywne nastawienie do jakiejś osoby lub osób ze względu na grupową przynależność, np. nie lubimy kogoś dlatego, że jest Romem albo ma inny kolor skóry. W teorii czy w pracach badawczych pojawiają się różne typy definicji, ale ta jest dla mnie najtrafniejsza, bo jest bardzo prosta i zrozumiała intuicyjnie – uprzedzenie rodzi negatywne nastawienie.

T.Ż.: Pani prowadziła badania ankietowe – kim byli Pani rozmówcy i o co ich Pani pytała?

A.S.: To byli polscy studenci, którzy w ramach programu Erasmus wyjeżdżali na stypendia, głównie do Niemiec i Francji, i kilka osób, które pojechały do Kenii i Czeczenii. Dwie największe grupy badanych były właśnie w Niemczech i Francji, krajach, które wybrałam ze względu na obecną tam sporą mniejszość muzułmańską.

Ankieta była raczej obszerna – wypełnienie jej zajmowało około 15-20 minut, ale dzięki pomocy pań z biur współpracy z zagranicą na warszawskich uczelniach mogłam wysłać te ankiety do bardzo wielu osób, co pozwoliło zebrać w miarę dużą grupę.

Pytałam głównie o postawy, czyli o to, co osoby badane sądziły o muzułmanach, jakie mają o nich opinie. Część pytań zaczerpnęłam z teorii, które odwoływały się do sformułowanych w nich definicji. Jeżeli uważamy, że np. muzułmanie trzymają się razem, mają jakieś wspólne interesy itd., wówczas ten sąd może się przełożyć na silniejsze uprzedzenia. Natomiast część pytań została stworzona na podstawie lektury różnych forów internetowych. Spędziłam sporo czasu, czytając co osoby bardzo silnie uprzedzone piszą o muzułmanach. Zwracałam uwagę na pojawiające się tam wątki. Również to było podstawą kilku pytań.

T.Ż.: Studenci, którzy jeździli na stypendia, spotykali się z muzułmanami. Czy kiedy wrócili, ten kontakt jakoś wpłynął na ich uprzedzenia? Jakie były hipotezy badawcze i czy się potwierdziły w tym badaniu?

A.S.: W Polsce jest bardzo niewielu muzułmanów, w zasadzie się ich nie widuje. Gówna hipoteza badawcza zakładała, że wyjazd i kontakt z muzułmanami spowoduje, że przestaną być tak zagrażający. W mediach słyszymy ciągle, że terroryści to muzułmanie, a to tworzy bardzo negatywny obraz tej grupy. Założyłam, że pobyt na stypendium w kraju, gdzie muzułmanie żyją jak wszyscy, chodzą po ulicach, zmieni wobec nich postawy polskich studentów i do pewnego stopnia ta hipoteza się potwierdziła. Po powrocie ze stypendium studenci odczuwali mniejszy dystans społeczny wobec muzułmanów. Jednym z poważnych problemów w badaniach nad uprzedzeniami jest to, że nie zawsze osoby pytane wprost chcą ujawnić co naprawdę czują, nie chcą pokazać siebie jako osoby uprzedzonej i dlatego w niektórych badaniach stosuje się tak zwane miary utajone, w których nie mówi się bezpośrednio, o co się pyta. W zadaniach ankietowych tych bardziej utajonych miar nie mogłam zastosować.

T.Ż.: Czy na podstawie tych badań stwierdza pani, że uprzedzenia są silne czy słabe ?

A.S.: W stosunku do muzułmanów uprzedzenia są bardzo silne. Badania CBOS pokazują, że Arabowie, których spostrzega się w Polsce jako muzułmanów, konsekwentnie są jedną z najmniej lubianych grup w Polsce – zamiennie z Romami, w zależności od roku. Dodatkowo w zeszłorocznych badaniach zastosowaliśmy taką miarę stereotypów, która pozwala określić, co myśli osoba badana. Badanymi nie byli studenci, którzy są na ogół raczej mało uprzedzoną grupą, relatywnie otwartą. Do mnie należało spisywanie otwartych odpowiedzi ankiety i tam też konsekwentnie pojawiały się te wątki, które znamy z Internetu – że chcą doprowadzić do zagłady, są agresywni, chcą narzucić Europie swoją religię i swoje zasady, czyli jeśli stworzy się możliwość otwartej odpowiedzi, to pojawiają się bardzo silne uprzedzenia, nieujawniane w ankiecie.

T.Ż.: A jakie są Pani plany na przyszłość? Czy ma Pani także jakieś dalsze plany badawcze?

A.S.: Kończę właśnie pierwszy rok studiów doktoranckich, przede mną kolejne trzy, być może więcej. Kontynuuję studia na Wydziale Psychologii na Uniwersytecie Warszawskim, moją promotorką jest prof. Maria Jadwicka. W pracy doktorskiej chcę się skupić na stosunkach polsko-litewskich w kontekście postrzegania wspólnej historii. Zamierzam przyjrzeć się temu, jak Polacy i Litwini widzą swoją historię, historię tych dwóch krajów, jaki mają wzajemny do siebie stosunek.

T.Ż.: Życzymy w takim razie powodzenia.

Wyróżnienie specjalne

Aleksandra Leyk Sposoby przedstawienia Afryki w World Press Photo. Analiza dyskursu wizualnego na podstawie 55-letniej historii fotografii prasowej

T.Ż.: Gratuluję. Można teraz w dużej mierze korzystać z obrazów, a pani skupiła się głównie na socjologii wizualności. Zacznijmy od tej dziedziny i tego, jak ją pani rozumie?

A.L.: Poprzez obrazy możemy bardzo wiele się dowiedzieć ze względu na to, że to coraz bardziej istotna forma komunikowania się. W związku z rozwojem technologii i globalizacją, nadmiarem informacji, obraz staje się coraz istotniejszą formą przekazu. Cóż, dowiemy się tyle, ile chcemy się dowiedzieć, ile chcemy zobaczyć. Jak przy każdym innym medium (chociaż oczywiście są różnice) pozostaje oczywiście problem, że obraz – bardzo często roszczący sobie prawa do obiektywizmu – jest pewną formą zapośredniczenia. To jest szczególnie zauważalne np. w fotografii prasowej, która jednak zawsze pozostaje jakąś formą ekspresji. Na pewno obrazy powiedzą nam wiele o najbardziej popularnych wyobrażeniach czy pewnym dominującym dyskursie wobec pracy, które raczej wychodzą poza jego ramy i raczej tak łatwo do odbiorców nie trafią.

T.Ż.: 55 lat fotografii, to jest od lat 60., prawda? Wiele powinno się zmienić w tych obrazach, bo mówią głównie o historii Afryki. Natomiast okazuje się, że pewne motywy są powtarzalne. Jakie to są motywy i jak one się wyrażają?

A.L.: Bardzo trudne pytania pan zadaje. Kolonializm był pewną formą zarządzania, a choć jego główne treści uległy przeformułowaniu, nie zmieniły się w sposób zasadniczy. Rzeczywiście, te dyskursy – pozwolę sobie używać tego terminu – między innymi o Afryce, a także szerzej, o Trzecim Świecie, zmieniają się. Natomiast teza mojej pracy brzmi, że nie zmienia się zasadniczy protekcjonalizm czy pewne uprzedmiotowienie w sposobach przedstawiania ludzi innych kultur. W tej chwili dominuje narracja praw człowieka, upodmiotowienia, ale z drugiej strony kamery stoją ci, którzy sprawiają, i o tym piszę w pracy, że mieszkańcy Afryki nadal są przedstawiani jako ludzie, których upodmiotowić musi Europa, którym Europa pomaga wyjść z uprzedmiotowienia. W pełnej dobrych intencji i humanitaryzmu formie także przejawia się protekcjonalizm i myślenie we własnych kategoriach o wolności człowieka i jego szczęściu.

T.Ż.: Pani pisze, że konflikt jest tematem, który w zasadzie od początku stanowi oś narracyjną, prawda?

A.L.: Tak, to prawda, kategoria konfliktu jest wyrazista i dominująca. Fotografia prasowa wyrosła z fotografii konfliktu i wojen, a została spopularyzowana, kiedy w Europie zapanował pokój, kiedy wojny zaczęły się toczyć w innych kulturach czy też kręgach cywilizacyjnych.

T.Ż.: Czyli dowiodła pani tego, że te obrazy mówią dużo o Europie?

A.L.: Tak. Zgodnie z taką myślą, że w obrazie przegląda się przede wszystkim jego odbiorca. Po pierwsze, już mamy swoje widzenie świata, po drugie, odbieramy obraz zgodnie ze swoim punktem percepcji.

T.Ż.: Jakie są Pani plany na przyszłość? Czy będzie Pani pisała jeszcze jakieś prace naukowe?

A.L.: W tej chwili jestem na studiach doktoranckich w Instytucie Socjologii. Zajmuję się studium edukacji i rynku pracy. Praca magisterska miała być zwieńczeniem, zamknięciem moich zainteresowań Afryką i studiów afrykanistycznych, zainteresowań taką właśnie archeologią kolonialną. Ten etap w sensie naukowym już zamknęłam.

Wyróżnienie specjalne im. Joanny Wiszniewicz

Marta Hekselman Gruźlica Franza Kafki. Choroba jako nowoczesne doświadczenie cielesności

T.Ż.: Choroba jako o doświadczaniu cielesności – możemy kilka słów prosić na ten temat?

M.H.: Przede wszystkim, ujęcie choroby w kontekście nowoczesności, postmodernistycznym, służy przyjrzeniu się chorobie, dostrzeżeniu w niej wartości wobec normy, która przestaje być wystarczająca i normy, która staje się zdegenerowana. A w twórcy dostrzegać pewien potencjał przewartościowania cywilizacji i pewne możliwości wyjścia po za to, na czym opierała się do tej pory.

T.Ż.: Korzysta Pani ze szczególnego materiału…

M.H.: Korzystam przed wszystkim z korespondencji i dzienników, również odnoszę się do wspomnień osób, które miały kontakt z Kafką, a w literaturze badam, choć wiem, że nie poświęcam temu dużo miejsca, pewne wątki, gdzie ujawniają się właśnie doświadczenia pisarza.

T.Ż.: Jaki obraz wyłania się z tych materiałów?

M.H.: Trudno syntetycznie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ choroba ewoluuje z upływem czasu i mamy do czynienia z pewnym projektowaniem przez Kafkę własnego życia w chorobie, która faktycznie potem ulega ucieleśnieniu w postaci gruźlicy. Kafka jednocześnie wykorzystuje wiele konceptów gruźlicy w aktualnie obowiązującej modzie, ale też od początku widzi swoje życie w chorobie. Nadaje jej własne znaczenie i za pomocą symptomów chorobowych zapoczątkowuje też pewne spostrzeżenia, informacje. Chorobę wykorzystuje jako pewien język zapisu i ekspresji swojego doświadczenia.

T.Ż.: Zapytam jeszcze o warsztat, bo jednak porusza się pani w obszarze, który nie należy już właściwie do literatury, bardziej do kultury. Jak łączyć te różne narzędzia, jak przygotować warsztat, żeby opisać ten temat?

M.H.: Z wykształcenia nie jestem historykiem literatury. Więc ten aparat badawczy łączy w sobie różne narzędzia, przez to, że nie analizuje literatury sensu stricte tylko dokumenty osobiste, które mają jakieś odniesienie do rzeczywistości i nie analizuje ich jako literatury, tylko jako punkt zapisu jakiegoś doświadczenia. Ten konglomerat obejmuje wiele różnych dokumentów, ale w mniejszym stopniu odnosi się do samej medycyny, a bardziej do holistycznego patrzenia na człowieka i uwzględniania jego pojmowania swego ciała i siebie samego. I w wyzdrowieniu, i w kontakcie lekarza z pacjentem. Tu też mamy do czynienia z pewnym przecięciem własnego doświadczenia i poszukiwań języka opisu tego doświadczenia, które jednak nie zależy od doświadczenia jednoosobowego. Starałam się wykorzystać różne dyscypliny, żeby pokazać, że żadne doświadczenie nie jest możliwe do ujęcia tylko za pomocą jednej kategorii.

T.Ż.: Czym się pani teraz zajmuje? Czy ma pani plany badawcze?

M.H.: Na razie nie.

Wyróżnienie

Ewa Wojciechowska Józefa Ignacego Kraszewskiego koncepcje piszącego podmiotu (na podstawie Poety i świata, Powieści bez tytułu, Pamiętnika Panicza i Dziennika Serafiny).

T.Ż.: Zapewne wszyscy są bardzo zadziwieni pani odwagą, że zabrała się pani za Kraszewskiego, który uchodzi za pisarza już nieco przebrzmiałego. Co w jego powieściach może zainteresować czytelnika w roku 2011?

E.W.: Pomysł pracy opierał się na tym, żeby dwie charakterystyczne, stereotypowe cechy Kraszewskiego, uważane za negatywne, wykorzystać subwersywnie jako cechy, które mogą być inspirujące. Myślę o jego płodności i o miękkości czy też chwiejności jego poglądów. Bardzo często się mówi, że Kraszewski nie posiadał właściwie żadnego własnego zapatrywania ideologicznego, tylko tak się chwiał między jednym a drugim stanowiskiem. To, co było dla mnie ciekawe, to projekt opisania całości ze świadomością, że całości nigdy nie można osiągnąć. Poza tym pod wieloma względami Kraszewski jako filozof, jako antropolog może być bardzo ciekawy.

T.Ż.: Pisze pani, że ujmuje ten temat w kontekście kryzysu nowoczesności…

E.W.: Postrzegam Kraszewskiego jako pisarza nowoczesnego, pisarza, który nowoczesności doświadcza. Nowoczesność oznacza funkcjonowanie w świecie, w którym nie ma żadnych twardych kategorii, w którym nie możemy się na niczym oprzeć i gdzie podmiotowość już nigdy nie będzie spójna, trwała, integralna. Więc trzeba żyć ze świadomością, że moje ja zawsze będzie jakoś pęknięte i w tym pęknięciu oraz w tej naiwności chciałabym ten rodzaj doświadczenia opisać. Mam na myśli doświadczanie Kraszewskiego jako pisarza, który obsługuje metafory społeczne, nowe tożsamości i nowe sposoby działania tożsamości. To rodzina mieszczańska, to role płciowe. Jest tu jeszcze wiele innych płaszczyzn do odnalezienia. Wizja Kraszewskiego jest bardzo romantyczna.

T.Ż.: Zapytam jeszcze o sprawę stosunku Kraszewskiego do Mickiewicza…

E.W.: Według mnie tradycja Kraszewskiego i tradycja wyjściowa musiała zostać uformowana przez tych wielkich, którzy przyszli przed nim. U Kraszewskiego znajdziemy bardzo wiele cytatów na to wskazujących. Dlatego też wydaje mi się, że Mickiewicz był punktem odniesienia dla całych pokoleń, które musiały się z nim konfrontować jak z ojcemi zdać sobie sprawę, że to wszystko, co przedtem powiedział Mickiewicz, trzeba spróbować powiedzieć inaczej.

T.Ż.: Czy rzeczywiście dzisiaj można Kraszewskiego czytać z przyjemnością?

E.W.: Bardzo się boję takich pytań. Czy ludzie dzisiaj czytają Kraszewskiego? Bardzo wielu badaczy to badało i dochodzili do sprzecznych wniosków. Do tej pory ludzie ciągle wypożyczają jego książki, ale nie mam takiej idyllicznej wizji, że można czytać Kraszewskiego tak samo, jak kiedyś. Natomiast mnie osobiście daje przyjemność.

T.Ż.: Czym się pani teraz zajmuje i jakie są pani plany?

E.W.: Chciałabym napisać pacę doktorską o polskiej powieści w okresie powstaniowym.

Wyróżnienie specjalne im. Jacka Kuronia

Rafał Rudnicki Gentryfikacja jako proces inwazji przestrzennej. Przypadek ulicy Brzeskiej w Warszawie

T.Ż.: Może zacznijmy od tego, co oznacza gentryfikacja?

R.R.: Gentryfikacja jest procesem odnowy starych centralnie położonych dzielnic miasta, często o bardzo silnie robotniczym charakterze, z tym, że ta odnowa polega nie tylko na odnowieniu fasad, ale także podnoszeniu czynszów i wzroście kosztów życia oraz pojawianiu się nowych, bogatszych mieszkańców. W konsekwencji, z dzielnicy są wypychani jej dotychczasowi mieszkańcy. To pojęcie zostało w socjologii miasta odkryte w latach 60., jednak klasyczna szkoła chicagowska gentryfikacją jako tematem się nie zajmowała, bo funkcjonowała przede wszystkim w latach 30. Natomiast szkoła chicagowska stworzyła pewne narzędzie metodologiczne, sposób patrzenia na miasto, na to, jak można badać zjawiska zachodzące w przestrzeni miejskiej, które uznaję, za całkiem adekwatne do badań właśnie zjawiska gentryfikacji.

T.Ż.: No właśnie i teraz co dzieje się z ulicą Brzeską w Warszawie?

R.R.: Na Brzeskiej dzieje się coś podobnego. Bardzo się zmienia cała Praga. Traci dotychczasowy charakter – przez wiele lat była uważana za obszar zdegradowany społecznie i fizycznie. Natomiast teraz w coraz większym stopniu funkcjonuje jako dzielnica artystów, miejsce, do którego warto przyjechać na wystawę, na koncert, do któregoś z klubów, które tam powstają. Staje się także coraz bardziej atrakcyjnym miejscem dla różnego rodzaju inwestycji, dla deweloperów. I zachodzą tam zjawiska niekorzystne dla dotychczasowych mieszkańców – wzrost czynszów i eksmisje.

Dzisiejsza ulica Brzeska jest bardzo specyficzna pod tym względem. Po pierwsze, ma bardzo, nazwijmy to, czarną legendę, która w okresie PRLu była związana z bazarem Różyckiego. Okazuje się, że ta czarna legenda została przekuta w szczególną atrakcję tego miejsca, wykorzystywaną przez instalujące się tam nowe podmioty. Są to głównie różnego rodzaju instytucje związane ze sztuką, ale również zaczynają tam wchodzić instytucje związane z rynkiem nieruchomości. Ciekawy w procesie gentryfikacji jest nie tylko sam proces zmiany, ale także sytuacja kontaktu, do jakiego dochodzi pomiędzy nowymi i starymi mieszkańcami. Pod tym względem Brzeska wydaje mi się bardzo interesująca, ponieważ pojawiło się tam kilkanaście różnych podmiotów właśnie związanych ze sztuką – artyści, którzy otworzyli swoje pracownie, galerie i tym podobne miejsca muszą zorganizować życie wokół tej społeczności lokalnej.

T.Ż.: Właśnie chciałem zapytać o społeczność lokalną, bo robił pan badania na miejscu. Posługiwał się pan wywiadem otwartym. Kim byli rozmówcy? Mieszkańcy tradycyjnej Brzeskiej czy również nowi jej mieszkańcy?

R.R.: Starałem się zobaczyć dzisiejszą społeczność możliwie z różnych stron. Rozmawiałem z artystami, którzy się tam niedawno pojawili, z nowymi mieszkańcami, ale również z tymi, którzy mieszkają tam od lat. Jeżeli chodzi o społeczność dotychczasowych mieszkańców, to można zaobserwować coraz większe pęknięcia w jej ramach związane z tym, że pojawiają się eksmisje do mieszkań socjalnych. Te różne środowiska się docierają. Nieraz można mówić o większych konfliktach. Niektórzy artyści przyjęli strategię integracji. Nazwijmy ją chwalebną, skoro polega na zajmowaniu się dziećmi z okolicy, organizowaniem konkursów, zajęć, pomocy w odrabianiu lekcji czy takich zajęć dydaktycznych, które mają pomóc rozwojowi tych dzieci.

T.Ż.: Jaka jest jeszcze oprócz tego strategia działania tego środowiska?

R.R.: Przede wszystkim Brzeska jest czymś w rodzaju instytucji przez wiele lat aktywnej na wielu płaszczyznach społecznych. Poczynając od bazaru Różyckiego, który z jednej strony dawał pracę mieszkańcom i był zapleczem całego życia tej społeczności, a z drugiej strony, przyczynił się do spostrzegania Brzeskiej jako miejsca związanego z przestępstwem, czarnym rynkiem i podobnymi praktykami. I chociaż bazar Różyckiego praktycznie upadł, stracił swoje ekonomiczne walory, środowisko czy mit bazaru Różyckiego w dalszym ciągu ma mniejszy lub większy wpływ na życie mieszkańców.

T.Ż.: A czym się pan teraz zajmuje?

R.R.: Obecnie pracuję w firmie doradczej, zajmuję się socjologią na co dzień.

Wyróżnienie

Agnieszka Radziwinowicz Mówimy tym samym językiem, ale się nie rozumiemy. Latynoamerykańskość i jej granice w warunkach imigracji do Madrytu
*Autorka była zagranica i nie odebrała nagrody osobiście

Wyróżnienie

Agata Lewandowska Polskie doświadczenie transformacji w świetle teorii postkolonialnej. Studium na postawie wybranych utworów Andrzeja Stasiuka

T.Ż.: Polska nie była kolonią. W związku z tym mam pierwsze pytanie, jak stosować narzędzie teorii postkolonialnej do badania polskiej kultury?

A.L.: To prawda, ale aplikując te narzędzia do polskich doświadczeń, wcale nie trzeba doświadczeń państwa kolonialnego. Podstawowe idee tej teorii zostały zachowane.

T.Ż.: Jak Pani to traktuje? Czy to jest kwestia języka, czy stosunku do czynników kulturowych?

A.L.: Myślę, że nie ma problemu języka w takim ujęciu, jakie zostało postawione bardzo wyraźnie w zachodnim piśmiennictwie. Nie ma problemu odzyskiwania własnego języka. Natomiast chodzi o sieć rozmaitych ograniczeń kulturowych, które przez doświadczenie zależnościowe zostały narzucone na polski dyskurs tożsamościowy, bo myślę, że o tym głównie mówimy. Chodzi przede wszystkim o to, aby naszą kulturę uwolnić i z tych uprzedzeń, które wyrastają właśnie z doświadczenia zależnościowego, i z własnych sieci doświadczeń.

T.Ż.: Jakie są symptomy związane z zależnością? Co to właściwie jest?

A.L.: Najważniejsze symptomy to przede wszystkim uprzedzenia, które są na poziomie istotnym. Między innymi względem Rosjan i Niemców. Jeżeli chodzi o inne symptomy związane z zależnością, należy wymienić poczucie drugorzędności, niepełnowartościowości. Właśnie poczucie drugorzędności generuje wiele innych problemów. W naszym wypadku dotyczą one na przykład kultur na wschód od naszej granicy. Kolejnym symptomem jest oddzielanie dawnej świetności naszej ojczyzny od rozczarowania sytuacją kultury wywołaną doświadczeniami zależnościowymi. Ta metoda sprawdza się dosyć dobrze, ponieważ głos też jest narzędziem. Zjawiska, które opisałam, są dobrze zbadane. W sposób oczywisty i zamierzony operują stereotypami dotyczącymi własnej nacji i dlatego były dobrym materiałem badawczym – podobnie jak proza środkowoeuropejska, w ramach waloryzacji tego obszaru środkowoeuropejskiego, ukazującego swoistość między innymi postzależnościową.

T.Ż.: Chciałbym poprosić o dwa słowa o Masłowskiej.

A.L.: Co do Masłowskiej – pierwotnie ta praca miała być pracą porównawczą. Ostatecznie wyszło inaczej, ale chciałam odnotować ten problem. Myślę, że u Masłowskiej jest podobnie. Zresztą jest to obecnie temat dobrze zbadany, ponieważ, jak wspomniałam, zyskuje coraz więcej zwolenników i prowadzi się dużo badań ogólnopolskich. Jeżeli chodzi o Dorotę Masłowską, to myślę, że młodzi Polacy są właśnie takim podmiotem, który jest zniewolony przez rozmaite ograniczenia postzależnościowe czy postkolonialne. To jest również dobry materiał badawczy.

T.Ż.: A czy Pani zamierza nadal pracować nad sprawami zależności?

A.L.: Tak, jestem studentką pierwszego roku studiów doktoranckich i teoria postkolonialna nadal będzie mi towarzyszyć w badaniach, również związanych z praca doktorską.

T.Ż.: A zna Pani już temat pracy doktorskiej?

A.L.: Piszę na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej w Zakładzie Literatury i Kultury Nowoczesnej u pani prof. Agaty Sałkowskiej o różnych formułach polskości w polskiej literaturze i krytyce literackiej XX wieku i jedną z postaci, którą chciałabym się zająć jest właśnie Jan Józef Lipski.

Nagroda II stopnia

Michał Podstawski Faszyzm jako uobecnienie mitu rewolucji, czyli o modernistycznych strategiach społecznej suwerenności

T.Ż.: Zaczyna pan swoją pracę od Rewolucji Francuskiej. Faszyzm traktuje pan w bardzo szerokiej perspektywie nowoczesności. Dlaczego taka długa wycieczka wstecz?

M.P.: Z początku to miały być dwustronne spojrzenia: z jednej strony na faszyzm a z drugiej na to, co działo się na wschodzie, czyli bolszewizm we wszystkich fenomenach, które on stworzył. Zebrało się zbyt dużo materiału, ale okazało się przy tym, że to faszyści de facto zdali sobie sprawę z kultury ideologii. W pewien sposób z premedytacją posługują się upolitycznieniem, działając najpierw we Włoszech, a potem w nazistowskich Niemczech. Analiza materiału pokazała, że cała retoryka polityczna, którą posługują się faszyści, naziści, pochodzi z czasów Rewolucji Francuskiej. Oczywiście ten przekaz ujawnia pojęcia, które były z gruntu obce pojęciom zastosowanym w Oświeceniu, takim jak wolność, równość, braterstwo, ale chociażby sama koncepcja wolności jest stricte rewolucyjna. Wolność, która jest nadawana administracyjnie, konstytucjonalnie, przestaje już należeć do człowieka, a staje się nadawana biurokratycznie, niejako z góry, W ten sposób okazuje się, że wolność, która jest tak ważna dla stworzenia jakiekolwiek ruchu politycznego, przestała być czymś zależnym tylko od niego, została zrzucona na barki biurokracji i tak naprawdę, jeśli mamy zderzenie biurokracji z wolnością, to się okazuje, że to jest wstęp do faszyzmu, który naznaczył ubiegłe stulecie.

T.Ż.: Posługuje się Pan pojęciem ideologii, mówi Pan o rewolucji jako ideologii…

M.P.: Pojęcie ideologii politycznej jest karkołomne, dlatego postarałem się upewnić, bo to jest obserwacja pochodząca pośrednio z epoki Rewolucji Francuskiej rozumianej jako rewolucja polityczna, której motorem napędowym stają się idee. Nie ma boga, natomiast mamy hasła wolności, równości, braterstwa, które były całym motorem napędowym całego poruszenia.

T.Ż.: Pisze pan o podobieństwach faszyzmu i tego, co się dzieje dzisiaj. Czy takie porównania są uprawnione?

M.P.: Wydawało mi się interesujące, że jakoby znowu wracamy do tego, jak wolność jest rozumiana. W klasycznych dyskursach wolność zawsze była wiązana z odpowiedzialnością, natomiast my się chcemy pozbyć tej odpowiedzialności, właśnie zrzucając ją na instytucję państwową. To w moim przekonaniu jest niebezpieczne i było niebezpieczne tak samo w państwach faszystowskich, jak jest obecnie niebezpieczne w zaawansowanym kapitalizmie. Niektórzy badacze piszą, że w przypadku faszyzmu w ogóle nie ma rewolucji. Poniekąd, jeśli patrzymy na wydarzenia historyczne, to tak jest, natomiast, jak już powiedziałem na wstępie, faszyzm i nazizm są koniunkturą polityczną, która została stworzona w obrębie tego paradygmatu rewolucji, czyli przez cały wiek XIX.

T.Ż.: Jakie są Pana plany i co Pan teraz robi?

M.P.: Zacząłem doktorat jako socjolog, natomiast obecnie jestem na filozofii. Zanim tu przyjechałem planowałem pisać o prawach nowej metafizyki, ale miałem trzy wolne godziny na myślenie i nie wiem, czy wybrać właśnie ten temat.

Nagroda II stopnia

Andrzej Pałys Panorama sztuki dwudziestolecia międzywojennego w świetle krytyki artystycznej w „Wiadomościach Literackich”, ze szczególnym uwzględnieniem zagadnień neoklasycyzmu i stylu narodowego

T.Ż.: Chciałbym zacząć od statystyk w pańskiej pracy. Bardzo dokładnie zna Pan roczniki „Wiadomości Literackich”, o czym one pisały, jaki był rozrzut tematów. Co wyłania się z tej analizy zawartości?

A.P.: Jeśli chodzi o statystykę samych sztuk pięknych, to nie będzie zaskoczenia, jeśli powiem, że oczywiście pisano najwięcej o malarstwie polskim. Później były grafika, architektura oraz rzeźba. Około połowa tekstów była o sztuce polskiej, następnie pisano o szeroko rozumianej sztuce francuskiej i o sztuce innych krajów. Nieco wyróżniała się sztuka niemiecka i rosyjska, ale można powiedzieć, że o sztuce polskiej i sztuce francuskiej było 50% i 40 % tekstów, sztuka krajów innych to pozostałe 10 %.

Jeśli chodzi o sztukę polską, pisano przed wszystkim o sztuce warszawskiej, trochę o ośrodku krakowskim, odrobinę o łódzkim, inne ośrodki pozostawały poza zainteresowaniem krytyków artystycznych. Nie było wtedy takiej mobilności, jaką mamy teraz i na pewno łatwiej było zaistnieć polskiemu artyście w „Wiadomościach Literackich”, wystawiając w Paryżu, aniżeli wystawiając we Lwowie czy w Łodzi. Jeżeli chodzi o plastyków, to w Paryżu zawsze byli stali korespondenci plastyczni, podobnie jak w innych dziedzinach. W innych miastach Polski to byli przygodni autorzy. To wynika ze statystyki.

Mamy też ciekawą obserwację o różnych stronnictwach plastycznych dwudziestolecia międzywojennego. Na pewno mamy wówczas dominację artystów, którzy wychowywali się, mniej więcej w tym samym czasie odzyskania niepodległości. Wówczas wyodrębnia się koalicja środowiskowa Skamandrytów i pokolenia formistów, które później się przekształcają. Formiści będą obecni w „Wiadomościach Literackich” przez cały czas, przy czym od początku lat 30., czy lat 20. i 30., są opisywani nie jako młodzi i buńczuczni, ale coraz częściej jako protektorzy młodych artystów.

Kolejna rzecz: dążenie środowiska plastycznego do stworzenia polskiej sztuki jako uniwersalnej w porównaniu z europejską jest zdecydowanie silniej widoczne aniżeli dążenia zwolenników sztuki państwowotwórczej czy też narodowej.

T.Ż.: A jakie rozumienie sztuki prezentowały „Wiadomości”?

A.P.: Dla „Wiadomości Literackich” sztuka miała być przede wszystkim współczesna i nowoczesna. Miała być europejska i uniwersalna, przy czym zarówno europejska, jak uniwersalna oznaczało – zwrócona w stronę Francji. Ponieważ to Francja była ojczyzną tego, co uniwersalne. Sztuka miała być także dostępna szerokiej publiczności, stąd bardzo duży nacisk kładziono na ukierunkowane działania, a także na promocję takich form sztuki, jak grafika użytkowa. O tym się bardzo dużo pisało. Sztuka nie mogła być pasjonistyczna, sztuka nie powinna być tematyczna, sztuka nie powinna wyrażać polityki, lecz być tylko czysta.

T.Ż.: W pana pracy są dwa pojęcia, które się powtarzają i organizują wywód: neoklasycyzm i sztuka narodowa. Jak to wygląda?

A.P.: Przyznaję, że początkowo praca miała objąć cały okres wydawania „Wiadomości Literackich”, ale w którymś momencie musiałem ją ograniczyć do pierwszej połowy lat 30. To były dwa główne wątki, które się wtedy pojawiały. Dlaczego neoklasycyzm? Ponieważ neoklasycyzm był najsilniej reprezentowanym nurtem sztuki w „Wiadomościach Literackich”, ale nie tylko sztuki, bo także i poezji w pierwszej połowie lat 20. A dlaczego styl narodowy? Ponieważ przez okres dwudziestolecia międzywojennego część środowiska artystycznego w Polsce dążyła do stworzenia stylu narodowego. To dążenie do stylu narodowego było powszechną rzeczą w całej Europie, także po za nią. W „Wiadomościach Literackich” idea stylu narodowego była odrzucona automatycznie. Nawet jeśli twórcy stylu narodowego byli uważani za artystów, jak np. Władysław Skoczylas, jeden z ideologów i głównych wizjonerów sztuki narodowej. W jego ulubionych „Wiadomościach Literackich” obnażano słabości tego projektu. Niezmiennie chwaląc drzeworyty Skoczylasa, które krytycy uważali za genialne, jednocześnie pokazywano uniwersalny charakter jego twórczości, czerpiącej m.in. z prymitywów niemieckich późnego średniowiecza. Pokazywano, ile w tej sztuce narodowej jest tego, co uniwersalne, wspólne, międzynarodowe i wcale nie wyjątkowe. To jest bardzo istotny wątek „Wiadomości Literackich”, ponieważ w tym wyraża się nie tylko gust, ale pewne ideowe zapatrywanie środowiska tworzącego tygodnik, środowiska zawsze antynacjonalistycznego, antyksenofobicznego, które od samego początku widziało w nacjonalizmie wielkie zagrożenie dla Europy i dla kultury. Ale również można powiedzieć, że i dla siebie.

T.Ż.: Co Pan teraz robi?

A.P.: Teraz przede wszystkim udzielam się w Ośrodku Kultury Jerozolima, który powstał w Alejach Jerozolimskich . Tam zajmuję się organizowaniem wystaw, spektakli teatralnych, koncertów muzycznych, pokazów filmowych. Poza tym staram się robić doktorat, uczę historii sztuki na UW, dalej rozwijam zainteresowania artystyczne.

T.Ż.: Czy zamierza Pan wydać swoją pracę?

A.P.: Bardzo bym chciał aczkolwiek nie mam serca do pisania wniosków o granty, ale mam nadzieję, że jak tylko odłożę trochę pieniędzy to własnym sumptem wydam ją, przedarłszy się przez urzędniczą mękę i wydawnicze korytarze.

Nagroda pierwszego stopnia

Katarzyna Kończal Manifesty tożsamości żydowskiej po Shoah. O żydostwie aporetycznym Jeana Améry’ego i Bogdana Wojdowskiego

T.Ż.: Pisze pani, że Améry i Wojdowski mieli tożsamość aporetyczną.

K.K.: Tożsamość żydowska po Shoah nazwałam w mojej pracy tożsamością aporetyczną. Na potrzeby tej pracy ukułam pojęcie wypalonej aporii. Myślę, że właśnie wypalona aporia jest cechą, która dominuje w tożsamości żydowskiej po Shoah. Sięgamy do przedfilozoficznego pojęcia aporii, ponieważ Grecy używali tego pojęcia w dwóch sytuacjach: gdy nie mogli kontynuować podróży i kiedy byli wykluczeni ze wspólnoty. Z jednej strony jest to pewien impas, niemożność pójścia dalej, a drugiej strony to jest brak, poczucie bycia wykluczonym ze wspólnoty. Właśnie te dwie cechy w największym stopniu charakteryzują tożsamość żydowską, która z tych braków, z pewnego impasu, się konstytuuje. I jest wypalona, tak samo jak wypalony został pięciocyfrowy numer na przedramieniu więźniów obozu lub jak została przynitowana Gwiazda Davida do przedramienia Wojdowskiego.

Ta tożsamość aporetyczna jest tożsamością zwierającą świadomość potrzasku. Tożsamość, która jest rozchwiana między niemożnością a przywództwem. To zarazem przymus i niemożność bycia Żydem u człowieka, który nie mógł być Żydem, ponieważ nic go z dzielnicą żydowską nie wiązało, z drugiej strony musiał nim być, ponieważ taki był wyrok społeczeństwa. To są skrajności, z którymi tożsamość żydowska musi walczyć po 1945 roku. Problemy tożsamości żydowskiej nie zakończyły się bowiem wraz z wyzwoleniem, ponieważ trzeba było dalej nosić w sobie stygmat społeczny. Tożsamość, przede wszystkim u Améry’ego, ujmuję w trzech kategoriach, o których pisał: bycie w zagrożeniu, bycie w niepewności i bycie w osaczeniu. Te kategorie wiązały się przede wszystkim z jego kondycją po 1945 roku, z sytuacją, kiedy stracił poczucie zaufania do świata, został wykorzeniony, nie miał żadnego oparcia ani w jakiejkolwiek instytucji, ani w jakimkolwiek człowieku. To poczucie samotności człowieka tak naprawdę wolnego albo wyzwolonego kończy się samobójstwem Améry’ego w 1978 roku. Z kolei, samobójstwo Wojdowskiego w 1992 roku, było wyborem człowieka, który cały czas wahał się między dwoma wyborami – między losem żydowskim i wolnością, do której cały czas dążył. To właśnie takie wahanie się od losu do wolności doprowadziło Wojdowskiego i Améry’ego do tragicznego końca.

T.Ż.: Chciałbym także zapytać o rolę koncepcji Levinasa.

K.K.: Jeśli chodzi o Levinasa, to wzięta jest od niego głównie kategoria wstydu. Levinas pisał, że wstyd jest położeniem człowieka, który próbuje się od czegoś uwolnić, ale nie jest w stanie. Podobnie jak człowiek nagi, który wstydzi się tego, że nie potrafi nagości od siebie oddalić i musi w niej trwać. Wstyd stał się czynnikiem, który konstytuował tożsamość Wojdowskiego i Améry’ego – z jednej strony wstydzili się swojej tożsamości, a z drugiej strony nie mogli się od niej uwolnić, ponieważ nie pozwalały na to stygmaty, jakie nałożyło na nich społeczeństwo.

T.Ż.: A jakie są Pani plany na przyszłość?

K.K.: Mam za sobą roczną przerwę, właśnie wróciłam z Włoch, gdzie przez sześć miesięcy uczyłam Włochów niemieckiego. Teraz najprawdopodobniej otrzymam stypendium doktoranckie. Chciałabym się zająć inną tożsamością, tożsamością metropolitarną mieszkańców wielkich miast, prawdopodobnie na przykładzie Berlina i Warszawy.