Przemysław Wiszniewski – członek Stowarzyszenia przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii Otwarta Rzeczpospolita pisze o książce Pod presją dr hab. Tomasza Żukowskiego (Wydawnictwo Wielka Litera).

Jestem świeżo po lekturze książki Tomasza Żukowskiego „Pod presją”, z podtytułem „Co mówią o Zagładzie ci, którym odbieramy głos”. Serdecznie wszystkim ją polecam, choć wiem, że z przyczyn drobiazgowo tam opisanych napotkam opór, jeśli nie agresywny, to bierny. Książka bowiem demaskuje podwaliny naszej polskiej kultury jako kłamliwe i wyrastające na powszechnie akceptowanej zmowie milczenia.

Kwestie, które winny być od lat w centrum publicznego dyskursu za sprawą takich mechanizmów obronnych, jak represja, stłumienie, zaprzeczanie czy projekcja znajdują się wciąż na marginesie zdarzeń, a nawet tkwią ukryte pod ich powierzchnią, by nie wyzwalać tak dojmujących przeżyć i afektów, jak strach, wstyd lub poczucie winy.

Mimo problematyki Zagłady, która ze swojej istoty jest niewyobrażalną tragedią w dziejach ludzkości, zbiór esejów Żukowskiego czyta się wspaniale, a to za sprawą erudycji autora, jego warsztatu krytyczno-literackiego i pretekstów, którymi są poszczególne dzieła literackie, wszystkim nam lepiej lub gorzej znane, dające świadectwo tamtych wydarzeń. Tomasz Żukowski z niesłychaną precyzją i skrupulatnością odkrywa przed czytelnikiem to, co w tych wierszach i opowiadaniach zostało ukryte pod powierzchnią znaczeń. Innymi słowy, co można w nich odnaleźć pomiędzy wierszami.
Zabiegi autora można przyrównać do dziennikarskiego śledztwa, które w tym przypadku czerpie nie tylko z materii literackiej, ale w równej mierze z historycznych świadectw i z nimi współbrzmi dekonspirując fałsze, zamierzone lub nie, jakimi kultura karmi swoich uczestników w złudnej nadziei na ukrycie w mrokach zbiorowej niepamięci dziejowych faktów dla ogólnego samozadowolenia. I utwierdzenia członków zbiorowości w ich przekonaniu o realności tego, co niestety jest tylko sztafażem, złudzeniem i mitem budowanym na oszustwie.

Tytułowa kulturowa presja jest znacznie starsza, niż obecne rządy nacjonalistów i korzeniami sięga co najmniej do czasów II Rzeczpospolitej, o ile nie jeszcze głębiej. Przeżyła okupację, komunę i 30 lat III RP, stwarzając warunki do budowania narodowej tożsamości na gruncie moralnie wątpliwym. Mianowicie, na antysemityzmie. Piszę o tym w przeddzień Święta Kobiet dlatego, że z owej patologii myślowej jaką są uprzedzenia do mniejszości wynikają wszelkie inne perwersyjne przekonania, w tym także mizoginia.

Autor rozpoczyna książkę publicystycznie od przywołania projektu nowelizacji ustawy o IPN, z której ostatecznie rządzący nacjonaliści się wycofali, a która miała arbitralnie karać badaczy przedstawiających w innym niż odgórnie narzucone świetle dzieje wojennych relacji żydowsko-polskich. Do tej pory zwykło się uznawać, że Polacy byli biernymi świadkami Zagłady, a spośród nich nieliczni zdobywali się na heroizm ratowania Żydów, ryzykując życiem. W każdym razie towarzyszyło nam przekonanie, że Polacy współczuli ofiarom Szoa, jednak pozostawali bezradni wobec hitlerowskiej machiny Zagłady.

Z licznych świadectw dziś już wiemy, że było jednak nieco inaczej: Polacy popierali Zagładę biernie i czynnie. Biernie, w nadziei na wzbogacenie się kosztem ofiar, czynnie – z zakorzenionego w kulturze antysemityzmu. Jeśli szmalcownicy szantażując polskich Żydów pozbawiali ich wszelkich środków do życia, uczestniczyli tak czy owak z procederze eksterminacji. Nieznośna konstatacja o współuczestniczeniu Polaków w Holokauście Żydów każe zrewidować zbiorowy portret Polaka jako nieskazitelnej i szlachetnej ofiary. Polacy w czasach okupacji chętnie bowiem stawali się oprawcami swoich żydowskich sąsiadów.

I z tym obiektywnym wizerunkiem historycznym Polacy powinni się zmierzyć.

Żukowski oddaje głos pisarzom i poetom getta, a także tym, którzy tworzyli po aryjskiej stronie, polskim i żydowskim. Jest wśród nich Perechodnik, Szlengel, Miłosz, Szymborska, Baczyński, Broniewski, Rudnicki, Różewicz i szereg innych. Między słowami ukryte są szyfry, które możemy odkryć dzięki kunsztowi interpretatora. Pełnią rolę dowodową, bo uwidaczniają wewnętrzny konflikt twórców, który chcieliby pozostać w zgodzie z samym sobą, z prawdą i swoim pochodzeniem, z drugiej zaś strony aspirują do roli współtwórców centralnej kultury polskiej, która na taką prawdę i jednoznaczność nie pozwala i wręcz ją uniemożliwia. Kompromis wobec tego zmusza do używania szyfrów, jedynej strategii przetrwania w zbiorowej pamięci zdarzeń, o których agresywna i przemocowa większość chciałaby jak najszybciej zapomnieć.

Jak w „Balladach i romansach” Broniewskiego, kiedy ruda Ryfka dzieli los Chrystusa:
„Słuchaj, Jezu, słuchaj, Ryfka, sie Juden,
za koronę cierniową, za te włosy rude,
za to, żeście nadzy, za to, żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni.”

Fenomen fałszywej tożsamości, wyrosłej na zaprzeczeniu traumatycznym zdarzeniom i postawom przodków, doprowadził nas właśnie do czasów, w których powszechnie schlebia się nacjonalizmowi i tendencjom do faszyzacji kraju. Oczywiście, w sensie praktyki terapeutycznej jedyne, co można zrobić, to uświadomić sobie wyparte i przepracować, ba!, ale przecież zbiorowy pacjent nie ma najmniejszej ochoty kłaść się na kozetce.