Kilkadziesiąt lat po tragedii II wojny światowej przez polskie miasta maszerują brunatne kolumny skrajnej organizacji zdelegalizowanej przez władze II Rzeczypospolitej zaledwie po dwóch miesiącach istnienia. W tym roku członkowie Obozu Narodowo-Radykalnego wybrali na obchody 85. rocznicy swojego powstania Gdańsk. Liderzy ONR wpierw rozsiedli się w kolebce „Solidarności”, Sali BHP Stoczni Gdańskiej, potem pomaszerowali pod pomnik Poległych Stoczniowców 1970 i dalej aż do historycznego centrum. W imię rzekomego patriotyzmu zbezczeszczono kolejny narodowy i obywatelski symbol.

Dwa lata temu swoje „urodziny” szowiniści obchodzili w białostockiej katedrze. Wcześniej, wiosną 2015 r. oenerowcy przemaszerowali przez nasze miasto. Wtedy gościny tej faszyzującej organizacji udzieliła, o zgrozo, zasłużona Biblioteka Kórnicka, poznańska placówka Polskiej Akademii Nauk.

Białystok fascynował wielokulturowością

Poznań, Białystok, Gdańsk. Z każdym z tych miast coś mnie łączy. Przez dwa lata mieszkałem w Białymstoku, tuż obok owej katedry. Białystok zafascynował mnie wtedy swoją wielokulturowością. Nie było w nim śladu tego, co wiele lat później opisywał Marcin Kącki w książce „Białystok. Biała siła, czarna pamięć”. W mojej klasie byli katolicy i prawosławni, Polacy i Białorusini, a nawet Tatar i Żyd. Te odmienne korzenie nie przeszkadzały nam przyjaźnić się, wspólnie chodzić na imprezy i koncerty.

Moja rodzina ma wielkopolsko-pomorskie korzenie. Moja matka urodziła się w Sopocie, a mój ojciec w Mosinie. Poznali się na studiach w Poznaniu, a potem w ramach akcji polonizowania i zagospodarowywania tzw. Ziem Odzyskanych wyjechali do Olsztyna.

Obaj dziadkowie byli legionistami Piłsudskiego, powstańcami wielkopolskimi i uczestnikami wojny polsko-bolszewickiej. Dziadek Józef, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, był później wiceburmistrzem Kościerzyny i pomorskim posłem do Sejmu RP z ramienia BBWR. Jego brat, Marcin, także kawaler tegoż orderu, został zamordowany w Katyniu. Drugi dziadek, Wojciech przed wojną dyrektorował mosińskiej „Barwie”, wielkiej farbiarni i pralni należącej do znanego poznańskiego przedsiębiorcy Stefana Kałamajskiego. Rodzina mojego ojca spędziła okupację w Warszawie. Mój ojciec, Zbigniew, jako 17-latek walczył w powstaniu warszawskim w jednym z oddziałów socjalistycznej Polskiej Armii Ludowej i był dwukrotnie ranny. Jego młodszy o dwa lata brat Stanisław był listonoszem Szarych Szeregów. Gdy parę miesięcy później wracali z wojennego wygnania, mojego dziadka dosięgła zbłąkana kula strzelającego na wiwat pijanego radzieckiego żołnierza. Wojciech Podemski poniósł śmierć na miejscu, na oczach mojej babki i mojego ojca, w dniu zakończenia II wojny światowej.

Patriotami nazywamy agresorów

Moja rodzina nie była jakaś wyjątkowa, ani szczególnie „patriotyczna”, ani bardzo bohaterska. Wielu czytelników ma z pewnością bogatsze historie rodzinne i znacznie bardziej dramatyczne opowieści. Moi przodkowie robili po prostu swoje. Pracowali, dbali o rodziny, a jak trzeba było, to przelewali krew.

Co z nami takiego się stało, że teraz, w czasach pokoju, „patriotami” nazywają się osobnicy, którzy nawołują do nienawiści wobec innych? Co stało się z naszym państwem, że pozwala na agresję na ulicach, w instytucjach publicznych, w kościołach? Dokąd zmierzamy?

Prof. Krzysztof Podemski – socjolog, pracuje na UAM, członek Zarządu Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita.