Jerzego Jedlickiego znałem tak długo, jak daleko sięga moja pamięć. Jeszcze jako uczeń przyszedł do moich Rodziców, uniwersyteckich humanistów, bowiem interesował się historią. Różnica wieku między nim, a mną była wtedy większa, niżby to wynikało z kalendarza. On należał do rocznika, który okupację przeżył już świadomie. Miał za sobą śmierć ojca, życie pod przybraną tożsamością, rasistowskie odsunięcie w okupacyjnym Harcerstwie. Ten epizod, choć relatywnie mniej ważny w obliczu wszystkiego, co się wtedy działo, musiał go nieźle zaboleć, skoro dobrze pamiętał o nim jeszcze po latach – mnie zaś nie dziwi, gdy myślę o poważnej części przedwojennego ZHP. Żyjąc w Warszawie, przeżył Powstanie. Opowiadał mi, jak to jako mały chłopak chodził po wodę przez piwnice pełne ludzkiego nieszczęścia.

 

Potem Jurek stale bywał u nas w domu, najpierw jako magistrant Matki, potem jako doktorant Ojca, z którym trwale związał się naukowo. Znałem go wtedy jako dziecko własnych Rodziców. Mieszkał zresztą na sąsiedniej kolonii Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w tej specyficznej enklawie o silnym etosie inteligenckim.

 

Jeszcze później stałem się kolegą Jurka, a nawet przez dwadzieścia lat pracowałem w tym samym Instytucie Historii PAN. To był kolega kochany, bliski, ale absolutnie nieznośny. Miał  swoje zdanie, swoje zasady, potrafił mówić „nie”, gdy czegoś nie chciał, czy gdy coś mu się nie podobało. Najczęściej nie akceptował tego, co powszechnie uznawano za oczywiste. W bardzo wielu sprawach miał własne, nietypowe zdanie. Gdy formułował uwagi odnośnie czyjegoś artykułu, bądź wystąpienia, to potem recenzowanemu na długo odechciewało się zasiadania do maszyny.

 

Ale… Po pierwsze, bardzo dużo wymagał od siebie. Nie lubił kończyć tekstów, chciał nad nimi dalej pracować. Tworzył pozycje, które naprawdę warto było czytać. Aż szkoda, że nie przetworzył na własne teksty dalszych zagadnień z wielkich obszarów problematyki, w których był kompetentny i oczytany. Po drugie, nie da się ukryć, że jego uwagi do naszej twórczości najczęściej okazywały się zasadne (no, nie, nie powiem, że zawsze – ale nie mogę zaprzeczyć, że często!). Po trzecie, był bardzo wiernym kolegą. Pamiętam, jak systematycznie odwiedzał Krystynę Kersten, naszą długo chorą koleżankę, dziś już niestety nieobecną wśród nas. Podtrzymywał na duchu moich schorowanych Rodziców. Zwłaszcza Ojca, chorującego przez lata, odwiedzał nawet wtedy, gdy stało się to już trudnym doświadczeniem dla odwiedzających. Gdy sam niedawno niedobrze chorowałem, Jurek, choć już bardzo cierpiący, utrzymywał kontakt z moją żoną, podtrzymując ją i pośrednio mnie. Ja ze swoich cierpień wyszedłem, on ze swoich wyzwolił się już w inny sposób.

 

Był Jurek niepokorny także w życiu publicznym. W początku swojej drogi naukowej odkrył i powiedział na głos, że Zakład Historii Partii (a może wtedy jeszcze Wydział Historii Partii?) pewien polski dokument z XIX w.– bodajże Manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego – dla większej pewności przetłumaczył z rosyjskiego, biorąc go z jakiegoś radzieckiego wyboru. Zakład nie polubił go za to.

 

W życiu i nawet w aktywności zawodowej miał trudności z powodu brata emigranta, wroga Polski Ludowej (w tym wypadku wroga bez cudzysłowu). W każdym esbeckim materiale, gdzie mowa o Jurku, pojawia się wątek, że ma brata, którego postawa… itd. O paszporcie przez ileś lat Jurek mógł tylko pomarzyć. Po marcu 1968 r. wystąpił z PZPR, choć liczni koledzy mu to odradzali, argumentując, że siebie przekreśli, zaś Instytutowi zaszkodzi. Mało, że wystąpił, to uczynił to listem, jakiego wtedy nie pisano często. PZPR powinna się od tego listu rozsypać – ale się nie rozsypała. Warto by odnaleźć ten tekst, tylko niechby nie brali się za szukanie najgłośniejsi przeszukiwacze zasobu Instytutu Pamięci Narodowej.

 

No i potem Jurek poszedł drogą, która doprowadziła go do aktywności w Towarzystwie Kursów Naukowych. Niektóre z jego wykładów tam wygłoszonych weszły do szerokiego obiegu i odegrały znaczącą rolę. Po ogłoszeniu stanu wojennego Jurka internowano. Nawet w „internacie” zachowywał swoje, oryginalne widzenie rzeczywistości. Gdy towarzysze niedoli zorganizowali wieczornicę w rocznicę powstania styczniowego, wygłosił referat o jego przyczynach i skutkach. Prelekcja musiała zawierać mocne akcenty, skoro Wiktor Woroszylski zapisał potem w dzienniku: „Była błyskotliwa i powiedziana piękną polszczyzną, ale dla mnie wewnętrznie sprzeczna: z jednej strony Jurek uznawał wybuch za nieunikniony, widział dramatyczny splot przyczyn, które do niego doprowadziły, dostrzegł w szczególności te działania zaborcy i margrabiego Wielopolskiego, które wręcz uniemożliwiły rozładowanie sytuacji, z drugiej zaś – czynił (powstańcom? narodowi? historii?) zgoła jałowe wyrzuty, że «krew ta poszła na marne» etc. Zabrzmiało to efektownie i odważnie, ale budziło sprzeciw nie tylko emocjonalny, lecz i intelektualny”. Niżej Woroszylski jeszcze dopisał: „Rozmawialiśmy o tym później i przy kolacji (Bartoszewski, Chełmicki, Czarnik), i po kolacji w pokoju (Niesiołowski, Szczypior, Drawicz), uprzytamniając sobie między innymi i to, że kiedy wyjdziemy na wolność i znajdziemy się w społeczeństwie przygnębionym po naszej ostatniej klęsce, sto razy usłyszymy, że to nasze «powstanie» poszło na marne, było niepotrzebne, szkodliwe – i nie zechcemy się z tym pogodzić”. Nawiasem mówiąc, ciekawy to przyczynek do widzenia współczesności przez pryzmat historii i odwrotnie.

 

Po upadku komunizmu postawa niespokojnego kwestionowania różnych rzeczy doprowadziła Jurka do przewodniczenia Radzie Otwartej Rzeczypospolitej i napisania licznych tekstów, które dziś przez część elit, niestety znaczną, nie mogą być lubiane. Przecież nastawienie państwa do uprawiania historii dziś, cofanie historiografii do modelu dziewiętnastowiecznego, pomawianie o „pedagogikę wstydu”, sprzeczne z prawdą twierdzenia o latach rzekomo straconych dla poznania przeszłości, nieustająca „walka o historię”, monopolizacja patriotyzmu i odmawianie go inaczej myślącym, wyładowywanie jakichś niezrozumiałych kompleksów… Ten cały IPN jako wyrocznia o prawdzie historycznej oraz jego obecnie planowany klon, ta śmieszna i zarazem straszna „polityka historyczna”, to obecne działanie rzekomo w obronie godności narodu w kwestii stosunku do Żydów idą przeciw podejściu Jurka do historii jako przedmiotu badania i szerokiej refleksji. One idą w kierunku politycznego konstruowania hagiograficznej wizji narodowych dziejów. Nawet ofiarą mamy być największą i jeszcze mamy być z tego dumni. Ale to teksty Jurka wejdą kiedyś do antologii najciekawszych intelektualnie utworów myśli polskiej.

 

Śpij Jurku w spokoju. Ani nasze obecne troski, ani ból fizyczny, który Cię tak wymęczył, nie zakłócą już Twojego snu.

 

Marcin Kula – profesor Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, profesor emeritus Uniwersytetu Warszawskiego.

 

Tekst Odszedł Jurek [Jerzy Jedlicki (1930-2018)] ukazał się pierwotnie w Kulturze Liberalnej. Dziękujemy Autorowi oraz Redakcji za zgodę na publikację.