Jeśli nauka historyczna ma trwać, muszą w niej być ludzie tacy jak Jerzy Jedlicki, którzy kwestionują fundamenty i odczuwają ciągle „niepewność drogi”; wahają się i wracają do spraw, nad którymi większość badaczy się nie zastanawia.

Zawsze chciałem być dyletantem. Takim, który rzuca od niechcenia swoją opinię na dowolny temat, zadziwiając towarzystwo szerokim oczytaniem, błyskotliwością formy, głębią myśli. Który pisze dzieła syntetyczne i oryginalne, a zarazem lekkie i dowcipne, i do tego jeszcze zmieniające nasz sposób myślenia o świecie. Oczywiście wiedziałem doskonale, że nic z tego. Za mało wiem, za mało rozumiem. Potem zacząłem się zastanawiać, czy taki ideał dyletantyzmu (w dobrym sensie tego słowa) jest w ogóle możliwy do zrealizowania. Przypomniałem sobie te dawne rozmyślania i marzenia, kiedy wziąłem do ręki ogromnie ciekawą książkę Marcina Kuli zatytułowaną „Jerzy Jedlicki historyk nietypowy”. Profesor Marcin Kula od czasu do czasu wydobywa z szuflad wspaniałe materiały związane z postacią jego ojca Witolda Kuli, jednego z najwybitniejszych polskich historyków gospodarczych. Tym razem Witold Kula jest nieco w tle, jako adresat listów, które napisał jego uczeń i przyjaciel Jerzy Jedlicki. Otóż w lipcu 1964 r. 34-letni Jedlicki pisał do przebywającego na stypendium w Paryżu starszego o czternaście lat Kuli:

Mam rozległe zainteresowania i nie umiem się koncentrować. Jeśli dwa ekstremalne typy uczonego to ten, który wie wszystko o niczym, i ten, który wie nic o wszystkim, to ja jestem na skali znacznie bliżej tego drugiego. Czytam w sumie bardzo mało, ale co to za zestaw! Ostatnio są w nim nawet podręczniki psychiatrii oraz popularne wykłady teorii względności. (…) Nigdy nie będę nie tylko znakomitym, ale nawet średnim specjalistą. Nigdy nie będę erudytą, (…) bo już czytanie trzeciej książki z tego samego zakresu przyprawia mnie o poczucie jałowości. (…) Więc mogę być tylko powierzchownym dyletantem. Witku, czy jesteś pewny, że w nauce nie są potrzebni powierzchowni dyletanci?

To prawda – zmarły w styczniu bieżącego roku profesor Jerzy Jedlicki był rzeczywiście historykiem nietypowym. Nigdy nie stracił niesamowitego entuzjazmu, który mają czasem niektórzy studenci i doktoranci, ale który zbyt często ulatnia się z wiekiem. Historia nie była dla niego tylko kwestią badania faktów. Była problemem intelektualnym: co jest w niej ważne, jak ją widzieć, jak poznawać? Zmagał się z tym przez całe życie. Marcin Kula wybrał z listów Jedlickiego fragmenty, usuwając większość spraw ściśle osobistych, posegregował je tematycznie, każdą część poprzedził własnym szkicem sugestywnie wprowadzającym w problematykę. Listy Jedlickiego są esejami napisanymi z literacką pasją, dopracowanymi w formie. Nieprzeznaczone do druku bywają niesprawiedliwe w ocenach personalnych; czasem zbywają ironią ważne sprawy. A przy tym z fascynującej perspektywy rozważają naturę pracy historyka. Gdyby powstała antologia najważniejszych tekstów na ten temat, to cytowany powyżej list wraz z odpowiedzią Kuli i odpowiedzią Jedlickiego na tę odpowiedź powinny do niej wejść.

Mam swój osobisty vested interest, by pisać o tej książce: Jerzy Jedlicki był promotorem mojego doktoratu, był Mistrzem i kimś bliskim. Ale piszę głównie dlatego, że jest szalenie interesujące patrzeć, jak człowiek myślący ma wątpliwości. Bo ostatecznie to wątpliwości (a nie ich przezwyciężenie), pytania (a nie odpowiedzi) są w humanistyce najciekawsze. Jeśli nauka historyczna ma trwać, muszą w niej być ludzie tacy jak Jedlicki, którzy kwestionują fundamenty i odczuwają ciągle – jak to ujął Marcin Kula – „niepewność drogi”; wahają się i wracają do spraw, nad którymi większość badaczy się nie zastanawia. Czy w polskim środowisku historycznym – pisał Jedlicki 54 lata temu – naprawdę nie potrzeba paru ludzi, którzy by nie chcieli zostawiać innym – i sobie – świętego spokoju, którzy by za to chcieli zmuszać do zmiany przyzwyczajeń? (…) Których zadaniem byłoby m.in. irytowanie innych?

Czy Jedlickiemu udało się zrealizować swoje ideały? Nie całkiem i pewnie bardziej w esejach, a także w rozmowach, wykładach i seminariach niż w naukowych monografiach. Struktura życia naukowego narzuca specjalizację, przed którą bardzo trudno się obronić. Aż szkoda – pisze ze smutkiem Marcin Kula – że [Jedlicki] nie przetworzył na własne teksty tylu swoich przemyśleń z najrozmaitszych dziedzin. Na szczęście pozostały listy. I tak jak ja znalazłem w tej książce jakby komentarz do moich marzeń o dyletantyzmie, tak i inni czytelnicy, którzy zastanawiają się czasem nad tym, w jaki sposób możemy poznawać i badać przeszłość, znajdą w tych listach echa własnych rozmyślań i wahań.

Maciej Janowski – historyk, zajmuje się dziejami Polski i Europy Środkowej w XIX w.

Źródło: Magazyn Ale Historia – wyborcza.pl

Dziękujemy Redakcji i Autorowi za zgodę na wykorzystanie tekstu.