Kochać Polskę można wszędzie – i to niekoniecznie miłością bolesną i zranioną oddaleniem. I wszędzie można coś, patriotycznie, dla Polski zrobić – pisze Wojciech Sadurski.Na pytanie zadane przez jednego z uczestników niedawnego Kongresu Wolności w Warszawie o to, czy widzi związek między patriotyzmem a płaceniem podatków, Zdzisław Najder odparł (cytuję z pamięci): „Taki sam jak między patriotyzmem a przechodzeniem przez ulicę na zielonym świetle”.

Bardzo mi się ta odpowiedź spodobała, bo dostrzegam w niej słuszną niezgodę na nadmierne racjonalizowanie patriotyzmu. Jeśli zostanie on sprowadzony do zwyczajnego wypełniania swych obowiązków – jakichkolwiek – wobec zbiorowości, to zatracimy jego wymiar emocjonalny. Bez niego zaś, patriotyzm – w każdym razie taki, jaki niesie dominująca polska tradycja – zostanie zbanalizowany i strywializowany.

Nie, żeby płacenie podatków, przestrzeganie zasad ruchu albo np. ochrona trawnika osiedlowego to były rzeczy nieważne. Ale mamy inny język na nazwanie charakteru tych zasad i nakazów.

To jedna skrajność. Drugą skrajnością jest szermowanie językiem patriotyzmu jako metoda moralnego terroru. Andrzej Walicki przypominał w eseju „Testament Dmowskiego” postulat „fizycznej i moralnej tyranii” sprawowanej przez „zdrową część narodu” nad „nienarodowo myślącą” częścią społeczeństwa określaną pogardliwym mianem „pół-Polaków”.

Abstrahuję od tego, na ile koncepcja ta była uzasadniona, w swym historycznym kontekście, potrzebą mobilizacji społeczeństwa do walki nie tylko z zaborcami, ale i z biernością środowisk ugodowych. Pewne jest, że w czasach niepodległości moralna tyrania nad domniemanymi „pół-Polakami”, czyli niepatriotami jest powrotem do najgorszego dziedzictwa myśli endeckiej. I jest próbą zawłaszczenia oręża patriotyzmu dla wykluczania opartego na przesłankach czysto ideologicznych i partyjno-politycznych.

Smoleńsk, powódź i wybory

Jak znaleźć formułę patriotyzmu polskiego w tym Annum Miserabilis 2010, unikając Scylli nadmiernej racjonalizacji (a zatem: trywializacji) i Charybdy neoendeckiego wykluczania (a przeto: moralnego terroru)?

Pytanie to z tragiczną siłą postawiły przed Polakami dwa ostatnie miesiące. Po tragedii smoleńskiej zapanowało poczucie bezprecedensowej wspólnoty, ale i atmosfera moralnej tyranii. Po straszliwej powodzi odczuliśmy ze wzmożoną intensywnością obowiązki wobec bezsilnych ofiar kataklizmu, z którymi przecież nie łączą nas żadne inne więzi (znajomości, wdzięczności) poza przynależnością do tej samej grupy narodowej czy obywatelskiej. I które odczuwamy o wiele silniej niż nasze obowiązki wobec cierpiących Haitańczyków czy Hindusów, choć przecież ich położenie może być dużo gorsze niż naszych powodzian.

I wreszcie, w przeddzień wyborów prezydenckich zadajemy sobie pytanie szczególne: o człowieka, który może najlepiej uosabiać naszą wspólnotę, a nie jakiś miks rozbieżnych preferencji i ideałów. W przeciwieństwie do wyborów ciała zbiorowego (jak Sejm), gdzie rezultatem naszych decyzji wyborczych jest organ wyrażający pluralizm i polityczne różnice, elekcja prezydenta nie prowadzi przecież do wyboru osoby wewnętrznie pokawałkowanej na rozmaite przekonania, w proporcji do oddanych głosów. Jest to więc wyrażone w sposób praktyczny pytanie o formułę polskiego patriotyzmu, który będzie uosabiany przez jednego tylko polityka – zwycięzcę, który „weźmie wszystko”, ale i będzie musiał reprezentować wszystkich.

Każdemu wolno kochać

Nie znajdziemy takiej formuły, jeśli wpadniemy w zasadzkę ultraracjonalizmu z jednej strony albo ideologicznej agresywności z drugiej. Przeciw ultraracjonalizacji przemawia siła dość oczywistego kodu kulturowego, jakim zdzieliła albo obdarowała (w zależności od perspektywy) nas polska historia. Na mocy tego kodu patriotyzm jest formą (przepraszam za słowo ckliwe i sentymentalne) miłości. Z tego dość banalnego stwierdzenia wynika kilka niebanalnych konsekwencji.

Po pierwsze, patriotyzm nie jest obowiązkowy. Obowiązkowe jest płacenie podatków czy przestrzeganie zasad ruchu drogowego, ale nikogo nie można zobligować do miłości. Słowa kiczowatej piosenki mówią: „Każdemu wolno kochać”, ale nie „Każdy musi kochać”. Osób pozbawionych tego uczucia nie można zatem potępiać, ale być może należy im współczuć, bo…

Po drugie, patriotyzm zaspokaja ważne potrzeby emocjonalne (dla niektórych: najważniejsze w ich życiu) – tak jak miłość. Poczucie utożsamienia ze wspólnotą polską jest (piszę to z własnego doświadczenia) istotnym warunkiem życiowego spełnienia dla wielu ludzi. Jest to potrzeba jak najbardziej indywidualna, choć wyraża się ona w utożsamieniu ze zbiorowością. Dlatego nie ma żadnej sprzeczności między byciem liberałem a byciem patriotą, bo istotą liberalizmu jest chęć takiego urządzenia życia społecznego, by w jak najwyższym stopniu zaspokajało ono autentyczne potrzeby ludzi, niezagrażające innym ludziom.

Po trzecie wreszcie – i to jest chyba najistotniejsze – patriotyzm polega na utożsamieniu ze zbiorowością, a to musi także obejmować także poczucie wstydu za odrażające czyny członków naszej zbiorowości.

Neoendecy próbują odebrać swym adwersarzom przymiot patriotyzmu, przypisując im wstyd z powodu bycia Polakiem. W istocie jest dokładnie na odwrót. Gdy wstydzimy się np. z powodu owych straszliwych czynów dokonanych przez Polaków w Jedwabnem, ujawniamy w ten sposób nasze poczucie utożsamienia się z narodem, do którego oni także należeli. W przeciwnym razie nasze poczucie wstydu z powodu wydarzeń haniebnych (podobnie jak i dumy z ludzi i zdarzeń pięknych) nie miałoby najmniejszego sensu.

Bo przecież nie „wstydzimy się” z powodu niewolnictwa w Ameryce albo ludobójstwa Aborygenów (chyba że jesteśmy patriotami amerykańskimi lub australijskimi). Nad tymi koszmarami ubolewamy. A zatem wstyd, bo żaden naród nie jest wolny od epizodów haniebnych w swej historii, jest nierozłącznym bliźniakiem patriotyzmu.

Moralna tyrania

Dopiero gdy zrozumiemy to twarde, nieusuwalne emocjonalne jądro patriotyzmu – czyli gdy odsuniemy od siebie pokusę banalizacji ultraracjonalistycznej – będziemy mogli zmierzyć się z drugim niebezpieczeństwem, a mianowicie z użyciem patriotyzmu jako oręża moralnego terroru.

Po tragedii pod Smoleńskiem takie rozumienie patriotyzmu pojawiło się – paradoksalnie – właśnie w momencie, w którym zaczęliśmy też sobie mówić, że jest właśnie czas na utożsamienie się ze wspólnotą. Że jest to taka chwila, w której spory partyjne, światopoglądowe i ideologiczne co prawda nie wygasają, ale ustępują poczuciu obywatelskiej czy narodowej tożsamości zbiorowej. I właśnie w tej chwili historycznej usłyszeliśmy wierszyk poety o tych, co chcą Polskę sprzedać…

Usłyszeliśmy z bardzo wielu gardeł, że ci, którzy przed katastrofą nie byli politycznymi zwolennikami zmarłego prezydenta, nie byli patriotami. Fakt udziału w żałobnych obchodach także tych, którzy wcześniej politycznie nie zgadzali się z prezydentem, potraktowany więc został jako przejaw albo hipokryzji, albo przejrzenia na oczy, któremu towarzyszyć musi wstyd, skrucha i przeprosiny.

W neoendeckim myśleniu nie ma miejsca na zrozumienie, że to właśnie patriotyzm – a zatem oparte na miłości utożsamienie się ze wspólnotą – każe złożyć hołd urzędowi, który symbolizuje naszą narodową wspólnotę. Bez względu na to, czy zgadzaliśmy się z działaniami piastuna owego urzędu.

Polski, europejski

Dla niektórych probierzem patriotyzmu jest niechęć wobec dalszej politycznej integracji Unii Europejskiej (czy w ogóle nasze członkostwo unijne). Tradycyjnie kamieniem węgielnym patriotyzmu polskiego była bowiem walka o niepodległy byt. Polski patriotyzm w mniejszym stopniu miał charakter etniczno-narodowy, a w większym – państwowy, bo państwa w naszej najnowszej historii było tak mało.

UE nie jest po prostu organizacją międzynarodową taką, jak wszystkie inne. Stąd potrzeba redefiniowania patriotyzmu polskiego w Unii, szukania formuły, na mocy której bycie polskim patriotą nie jest sprzeczne z byciem patriotą europejskim. Tak samo jak nie jest przecież sprzeczne z byciem patriotą swojego miasta czy regionu.

Dziś, gdy nikt naszemu terytorium nie zagraża, nie ma potrzeby, by patriotyzm kształtował się w opozycji do innych narodów, w odruchu obronnym przed domniemanymi lub realnymi wrogami. Polityczna struktura Europy staje się wieloszczeblowa, a różne funkcje i interesy ogniskują się wokół różnych płaszczyzn uzgadniania konfliktów i podejmowania decyzji: na szczeblu miasta, regionu, państwa czy Europy.

Dążenie do wzmacniania politycznej płaszczyzny integracji europejskiej nie stoi więc w sprzeczności z patriotyzmem narodowym. Dodaje tylko jeszcze jeden wymiar do różnych szczebli naszych możliwych patriotyzmów – czyli różnych płaszczyzn naszej identyfikacji grupowej, naszej troski, naszej dumy i wstydu.

To miał na myśli niemiecki filozof Jürgen Habermas, mówiąc o „patriotyzmie konstytucyjnym”, zogniskowanym nie wokół etnicznej idei narodu, ale wokół wartości wyrażonych we wspólnych instytucjach. Habermas pisał: „Korzyść z odwoływania się do patriotyzmu konstytucyjnego polega na uniwersalnej treści tego typu patriotyzmu, co pozwala na zazębianie się z patriotyzmem związanym z innymi społecznościami”.

Terytorium patriotyzmu

Nie zawsze sobie zdajemy sprawę z implikacji słów naszego hymnu: „Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Polakami”. A przecież sugerują one jednoznacznie, że naprawdę Polakiem można być tylko tu, w państwie polskim. Że polskość właściwa jest terytorialnie zdefiniowana, a bycie poza polskim terytorium zdziera z uchodźcy przymiot polskości.

W dobie rozbiorów taka myśl była czymś oczywistym. Dziś jest inaczej – można być przecież dobrym Polakiem, nie wstydząc się i nie wyrzekając patriotyzmu, także w Brukseli, Nowym Jorku czy Sydney.

W dobie globalizacji (by użyć wytartego, ale przydatnego pojęcia), gdy ludzie w coraz większym stopniu zmieniają kraje zamieszkania, wcale nie wyrzekając się swej Ojczyzny raz na zawsze, terytorialność patriotyzmu się osłabia. Proszę zauważyć, jak zanikło pojęcia „emigranta” towarzyszące do niedawna naszej historii od dwóch stuleci. Przechodzimy Wisłę i Wartę w rożnych kierunkach, z różnych powodów, bez wyrzekania się polskości.

Kochać Polskę można wszędzie – i to niekoniecznie miłością bolesną i zranioną oddaleniem. I wszędzie można coś, patriotycznie, dla Polski zrobić.

Choć podatki, oczywiście, też trzeba płacić.

Wojciech Sadurski – profesor prawa na University of Sydney i profesor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego

Źródło: Gazeta Wyborcza