Niedawno w Parlamencie Europejskim toczyła się pasjonująca debata na temat kształtu przyszłej decyzji ramowej UE dotyczącej zwalczania przestępstw przeciwko ksenofobii , rasizmowi i antysemityzmowi.

Niedawno w Parlamencie Europejskim toczyła się pasjonująca debata na temat kształtu przyszłej decyzji ramowej UE dotyczącej zwalczania przestępstw przeciwko ksenofobii , rasizmowi i antysemityzmowi.
Jest rzeczą przykrą dla nas, że jednym z powodów przytoczonych przez deputowaną francuską, przedstawiającą materiał wyjściowy do dyskusji, była publikacja polskiego posła, który w broszurze wydanej w PE stwierdził, że Żydzi zostali zamknięci w gettach, które wcześniej sami tworzyli…(musi zdumiewać fakt, że tylko w polskiej wersji językowej sprawozdania z obrad Parlamentu zabrakło wzmianki na ten temat).
Należy jednak zadać zasadnicze pytanie, czy w zjednoczonej Europie są nadal potrzebne specjalne regulacje prawnokarne, które zakładają penalizację nie tylko publicznego propagowania treści rasistowskich i ksenofobicznych, ale także kwestionujących istnienie zbrodni Holocaustu? Przygotowywana od kilku już lat decyzja ramowa UE ciągle napotyka na zasadnicze wątpliwości. Ich źródłem jest odmienność spojrzenia na granice wolności słowa. Dobrze oddaje ten punkt widzenia wypowiedź deputowanego greckiego Stawriosa Lambradisa, który odwołując się do własnych doświadczeń z czasu, gdy Grecja była rządzona przez dyktaturę wojskowych, stwierdził w czasie tej debaty, że zawsze jest bardzo niebezpieczne pozostawienie komuś władzy decydowania o tym, co może być, a co nie może być powiedziane.
Wolność słowa jest wartością fundamentalną dla każdego demokratycznego kraju, ale nie jest to w ogromnej większości systemów prawnych wolność absolutna. Ramy dla tej wolności wyznaczają w Polsce regulacje konstytucyjne i prawnokarne zakazujące propagowania treści rasistowskich, ksenofobicznych i antysemickich. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że żadne restrykcje nakładane na wolność wypowiedzi nie uchronią nas same przez się od ryzyka powtórzenia najbardziej ponurych doświadczeń, jakie ludzkość przeżyła w XX wieku.
Problem sprowadza się więc nie tyle do odpowiedzi na pytanie, czy należy zwalczać przejawy rasizmu i ksenofobii, bo jest to pytanie retoryczne, ale o to, przy pomocy jakich środków to czynić, respektując jednocześnie wartości którymi kieruje się społeczeństwo demokratyczne, a wśród nich także wolność słowa. Granice mogą tu być zawsze łatwo przekroczone, a zdaniem wielu nakładanie ograniczeń na wolność publikacji przy pomocy środków prawa karnego okazać się może dla społeczeństwa demokratycznego przedsięwzięciem ryzykownym.
Zakwestionowany przed Trybunałem Konstytucyjnym przez Rzecznika Praw Obywatelskich nowy przepis ustawy o IPN, który kryminalizuje jako szkalowanie narodu polskiego wypowiedzi pomawiające naród polski o udział w zbrodniach nazistowskich lub komunistycznych, zdaje się być przekroczeniem tej nie zawsze łatwo uchwytnej granicy. Chodzi tu wszak już nie tyle o kwestionowanie faktów i oczywistych ustaleń historycznych, a więc samego istnienia zbrodni nazistowskich lub komunistycznych, ale o wyznaczenie granic dla publikacji wyników ewentualnych badań naukowych. W ten sposób bowiem, okazać się może np. że publikacja ujawniająca zjawisko tzw. szmalcownictwa w czasie okupacji niemieckiej, albo też informująca o skali poparcia społecznego w Polsce dla systemu stalinowskiego mogłaby się okazać aktem przestępczym, objętym sankcją karną.
Prawdą jest więc, że granice zakazów, jeśli co do zasady je dopuszczamy, mogą być często niepostrzeżenie przekraczane, a to już będzie zagrażać wolności demokratycznego społeczeństwa. Pamiętając o tym ryzyku i ograniczonej skądinąd skuteczności środków prawa karnego dla zwalczania tych społecznie nagannych zachowań, muszę przyznać że bliższe jest mi jednak stanowisko prezentowane konsekwentnie przez Niemcy, które przewodnicząc w obecnym półroczu Unii Europejskiej, domagają się wprowadzenia w regulacji europejskiej kryminalizacji nadużycia wolności słowa, w tym publicznego zaprzeczania zbrodni Holocaustu.
Jest we współczesnej, demokratycznej Europie wiele zjawisk, które muszą niepokoić. Jak wynika z raportu przygotowanego dla Unii Europejskiej w 2006 r. w wielu krajach członkowskich nasila się obecnie zjawisko rasizmu, ksenofobii, niechęci do obcych (wśród 8 krajów europejskich UE, w których wzrosła znacząco liczba aktów rasistowskich wymienia się m.in. Polskę, ale także Francję, Niemcy, Wlk. Brytanię i Danię). Jest to więc w tym samym stopniu problem starych i nowych demokracji europejskich. W ojczyźnie praw człowieka – we Francji akty antysemityzmu (np. niszczenie żydowskich grobów, o czym w odniesieniu do cmentarza w Havre donosiła przed kilkoma dniami prasa francuska), wrogość wobec imigrantów o innym wyznaniu i kolorze skóry przybierają niekiedy niepokojące rozmiary. Kandydat skrajnej prawicy na prezydenta Le Pen traci wprawdzie poparcie, którym dysponował w poprzednich wyborach prezydenckich w 2002 (otrzymuje o pięć punktów mniej), ale nadal przecież 11% wyborców była skłonna przyznać mu rację pomimo ksenofobicznych treści, jakie prezentował w czasie kampanii w swych licznych wystąpieniach.
Niepokoi sytuacja w niektórych wschodnich landach niemieckich, gdzie retoryka skrajnej prawicy odwołująca się do symboliki i elementów narodowosocjalistycznych zdobywa relatywnie całkiem duże poparcie. Świeży jest w pamięci zadziwiający i niepokojący przykład Austrii, w której koalicję rządzącą współtworzyła partia Haidera. Pamięć ludzka jest zawodna i krótka, a banalizacja upowszechnianych w przestrzeni publicznej kłamstw lub nienawiści może być w swych skutkach porażająca i destrukcyjna przede wszystkim dla młodej generacji europejczyków.
W Polsce dotkniętej najbardziej spośród krajów europejskich zbrodniami nazizmu, zdarzył się, według mojej wiedzy, jeden tylko przypadek kwestionowania Holocaustu, zakończony procesem karnym i skazaniem autora publikacji. Czy jednak możemy sobie pozwolić na komfort pełnej wolności słowa, rezygnując na przyszłość z penalizacji takich zachowań? Nie sądzę. Jednocześnie jednak trzeba zauważyć, że prawo, które nie działa i jest tylko pozorem wobec pasywności organów ścigania jest bardziej destrukcyjne i niebezpieczne w skutkach niż jego brak. A przecież nie widać determinacji w reakcji tych organów na porażające treści upowszechniane z zadziwiająca konsekwencją przez niektóre wydawnictwa i media elektroniczne np. o przedsiębiorstwie Holocaust, porównujące budowę Muzeum Historii Żydów Polskich z utworzeniem centrum kultury gejowskiej i lesbijskiej, lub informujące o składzie etnicznym osób, które negocjowały w 1989 r. układ okrągłego stołu. A propos tego ostatniego wystąpienia niech za komentarz wystarczy fragment uzasadnienia Prokuratora z października 2005 r. o odmowie wszczęcia postępowania karnego przeciwko autorowi tej wypowiedzi : „/…/ jedynie ogólnie wskazano, że z powodu rzekomej dominacji Żydów w życiu publicznym doszło do upadku wszelkich zasad w życiu publicznym, bez precyzowania zasad, o jakie chodzi/../” .
Papier zawierający słowa zniesie każdą treść, ale czy nasza wolność ulegnie przez to poszerzeniu i staniemy się lepsi?
Skrócona wersja artykułu ukazała się w tygodniku Newsweek 28 kwietnia 2007 roku.
Dziękujemy Autorowi za zgodę na publikację.