Trzeba pilnować, by kultura pielęgnowała dobroć, nie nienawiść. Nienawiść dużo łatwiej wzbudzić, niż skłonić do miłości. Nienawiść jest łatwa. Miłość wymaga wysiłku i poświęcenia – mówił w 2005 r. Marek Edelman.Jestem skrępowany, że mam do Państwa mówić. Stoję tu samotny, stoję tu z przypadku, jak prawdopodobnie całe życie. Wszechświat też  prawdopodobnie powstał z przypadku. A tu, na tej sali, są  ministrowie, ambasadorzy, profesorowie, posłowie, dyrektorzy, wychowawcy, nauczyciele. Za wami są instytucje, organizacje, rządy i nawet całe państwa. Za mną jest nicość. Nicość, w którą odeszły setki tysięcy ludzi, których odprowadzałem do wagonów. Nie mam prawa mówić w ich imieniu, bo nie wiem, czy ginęli z nienawiścią, czy katom przebaczali. I już się tego nikt nie dowie. Ale mam obowiązek, żeby pamięć o nich nie zaginęła. Wiem, że potrzebna jest pamięć o tych kobietach, dzieciach, ludziach starych i młodych, którzy odeszli w nicość, zostali zamordowani bez sensu i bez powodu. Wiem, że potrzebna jest pamięć o nich.

W 1946 roku spotkałem się w Paryżu, w Ogrodzie Luksemburskim, z Leonem Blumem, ówczesnym premierem Francji. Rozmawialiśmy o tym, co się stało, i Leon Blum powiedział: „Tego nie zrobili Niemcy, to zrobili ludzie”. Zrozumiałem wtedy, że każdy człowiek może okazać się zdolny do popełnienia tak strasznych rzeczy i że przed tym trzeba ludzi przestrzegać. Człowiekowi udało się opanować Ziemię, bo potrafił zwalczyć, zniszczyć wszystko, co stało mu na drodze. I dziś wciąż w każdym z nas kryje się atawistyczna skłonność do niszczenia, zabijania. Nad tą skłonnością trzeba zapanować.

Cywilizacja i kultura nałożyły na człowieka ograniczenia, pomogły powściągnąć tę  skłonność, nauczyły ograniczania zdobywczych zapędów i współżycia z innymi ludźmi, zrobiły ludzi dobrymi. Ale nie zawsze tak się działo. Było i tak, że wielkie umysły i wielkie talenty stawały na usługi zbrodniczej władzy. Na zamówienie hitlerowskiej ideologii niszczenia „podludzi” służyły nauką i wiedzą usprawnianiu machiny ludobójstwa, a wizją artystyczną, jak Leni Riefenstahl, tworzeniu z ludzi bezkształtnej masy pleców pędzonej do wagonów. Trzeba było wielu lat, by talent Jolanty Dylewskiej pozwolił widzowi dostrzec w tej masie twarze poszczególnych osób, twarze ojców prowadzących za ręce dzieci, matek kołyszących w ramionach niemowlęta.

Trzeba więc pilnować, by kultura pielęgnowała dobroć, nie nienawiść. Wojna się  skończyła, a my ciągle tego nie potrafimy. Najlepsze uniwersytety europejskie, a takim jest Sorbona, w najbardziej demokratycznym państwie, a takim jest Francja, mogły wykształcić największych ludobójców, bo takim był Pol Pot. To znaczy, że nie dość dobrze uczymy, system edukacyjny jest zły. Bo nienawiść dużo łatwiej wzbudzić, niż skłonić do miłości. Nienawiść jest łatwa. Miłość wymaga wysiłku i poświęcenia.

Pozwalamy, żeby na ulicach miast demokratycznych krajów, w imię swobód demokratycznych, odbywały się parady nienawiści i nietolerancji. To zły znak. I to nie jest demokracja, bo demokracja nie polega na przyzwoleniu na zło, nawet najmniejsze, bo ono może nie wiadomo kiedy urosnąć. Musimy uczyć w szkołach, w przedszkolach, na uniwersytetach, że zło jest złem, że nienawiść jest złem i że miłość jest obowiązkiem. Musimy walczyć ze złem tak, żeby ten, który czyni zło, zrozumiał, że nie będzie dla niego litości.

Wystąpienie na uroczystej sesji otwierającej polską  prezydencję Task Force for International Cooperation on Holocaust Education, Rememberance and Research (27 czerwca 2005 roku).