Władysław Broniewski „Żydom polskim”

*Pamięci Szmula Zygielbojma

Z polskich miast i miasteczek nie słychać krzyków rozpaczy,
padli, jak hufiec bojowy, warszawscy obrońcy getta…
Słowa me we krwi nurzam, a serce w ogromnym płaczu,
dla was, o Żydzi polscy, polski tułaczy poeta.

Nie ludzie, lecz psy okrwawione, i nie żołnierze, lecz kaci
przyszli, by śmiercią porazić was, wasze dzieci i żony:
gazem w komorach wydusić, wapnem w wagonach wytracić
i szydzić z umierających, bezbronnych i przerażonych.

Lecz wyście podnieśli kamień, by cisnąć nim kanoniera,
który nastawiał działo, by dom wasz zburzyć do szczętu…
Synowie Machabeuszów! i wy potraficie umierać,
podjąć bez cienia nadziei walkę, we Wrześniu zaczętą.

Oto, co trzeba wyryć, jak w głazie, w polskiej pamięci:
wspólny dom nam zburzono i krew przelana nas brata,
łączy nas mur egzekucyj, łączy nas Dachau, Oświęcim,
każdy grób bezimienny i każda więzienna krata.

Wspólne zaświeci nam niebo ponad zburzoną Warszawą,
gdy zakończymy zwycięstwem krwawy nasz trud wieloletni:
każdy człowiek otrzyma wolność, kęs chleba i prawo
i jedna powstanie rasa, najwyższa: ludzie szlachetni

Jerzy Jedlicki „Wspólne niebo”

Władysław Broniewski, żołnierz Armii Andersa, pisał ten wiersz w Jerozolimie w roku 1943. Ja, szesnastoletni sztubak, czytałem go w Łodzi w roku 1946. Byłem nim przejęty do głębi. Ja, Polak, jego strofami szeptałem do zamordowanych i do ocalałych Żydów, moich krewnych i przyjaciół. Dzieliłem z poetą przepełniającą nas nienawiść do najeźdźców i morderców w mundurach. Dzieliłem podziw dla mężnych potomków Machabeuszów. Wygnany ze wszystkich kolejno siedzib, w których wraz z moimi najbliższymi szukałem schronienia, nie traciłem wiary w odbudowę mojego miasta i wspólnego domu, który nam zburzono.

Ale ja, Żyd, nie mogłem zrozumieć, skąd się biorą okrzyki pogromowe dobiegające nas z Kielc i z pociągów przecinających polskie lasy. Nie, nie odczuwałem strachu, bo chroniła mnie przyzwoita łódzka szkoła, potem uniwersytet i środowisko, w którym nie czułem nienawiści ani pogardy. A jednak ja, historyk, nie mogłem żyć w kokonie złudzeń. Starając się zrozumieć społeczeństwo o dwa lub trzy pokolenia starsze, nie mogłem przecież uchylić się przed chęcią zrozumienia moich współczesnych. Dowiedziałem się, że mój ojciec, ocalony przez polskiego przyjaciela, zginął w obozie zadenuncjowany jako Żyd przez polskiego współwięźnia.

W miarę, jak dorastałem, jak uczyłem się i uczyłem innych polskiej historii, coraz trudniej było ogarnąć to, co trzeba wyryć, jak w głazie, w polskiej pamięci. Nie było już jasne, czy Oświęcim (wtedy jeszcze nie kazano pisać Auschwitz) łączy nas, czy dzieli. Nie było pewne, czy moja tożsamość (dla mnie nie podlegająca dyskusji) chce uznać moją genealogię, i odwrotnie. Piękne strofy Broniewskiego zaczynały brzmieć jakoś podejrzanie, bo wprawdzie zakończyliśmy zwycięstwem (dopuśćmy, że połowicznym) krwawy nasz trud wieloletni i każdy człowiek otrzymał kęs chleba, ale z wolnością i prawem rzecz się miała niejasno.

Nadszedł rok 1968 i nad odbudowaną już w zasadzie Warszawą zaświeciło niebo jakby nie całkiem wspólne. Kto miał choćby babkę żydówkę, bez trudu otrzymywał „dokument podróży” w jedną stronę. My humaniści staraliśmy się tłumaczyć, że za rasistowski wrzask odpowiedzialny jest rząd, a nie naród, ale wyglądało na to, że naród nie to akurat ma rządowi za złe. Później zresztą naród pozbył się złego rządu, a na powstanie jednej, najwyższej rasy ludzi szlachetnych trzeba wciąż jeszcze poczekać.

Rozdźwięk między poezją a prozą życia, lub – inaczej mówiąc – między marzeniem a rzeczywistością, nie jest sam w sobie niczym niezwykłym. Finał wiersza Broniewskiego, na całe życie wdrukowany w moją pamięć, nie zatracił się, ale brzmiał mi coraz bardziej naiwnie, jeśli nie, strach powiedzieć, szyderczo. Na niewiele się zdały obchody rocznic, akademie, medale, pomniki, bo braterstwo musi iść od serca i od rozumu, nie da się go uroczyście proklamować. Osadu zawziętej ignorancji i nienawiści, jaki się scedził przez wieki historii, nie wymierzycie procentami socjologów ani strumieniem poezji nie wypłuczecie z sarmackich głów.
19 kwietnia 2013