Jak kultywować pamięć o Holocauście, by jej nie „upupić”, nie oswoić? Co zrobić, by tragedia sprzed pół wieku nie powtórzyła się? Czy człowiek współczesności może spać spokojnie? – zastanawia się Jacek Leociak.

Maciek Onyszkiewicz i Joanna Sawicka: Istnieją różne teorie dotyczące genezy Holocaustu. Według jednych miał on wynikać z ducha nowoczesności, według innych był nawrotem pierwotnego, nieracjonalnego barbarzyństwa. Gdzie szukać przyczyn?

Jacek Leociak: Najogólniej mówiąc, istnieją dwie koncepcje. Zwolennicy pierwszej, od Hannah Arendt po Zygmunta Baumana, twierdzą, że Holocaust jest produktem nowoczesności. Nowoczesność to pewien projekt cywilizacyjny, zaczynający się w renesansie i mający swoją kulminację w oświeceniu, który zakłada prymat rozumu jako normy regulującej stosunki społeczne. Tak rozumiana nowoczesność stworzyła warunki do zaistnienia Holocaustu.

Jakie to były warunki?

Po pierwsze, chodzi o przeświadczenie, że my, ludzie, odwołując się do rozumu, możemy zaprojektować idealny ład społeczny, który wynika z racjonalnego poznania mechanizmów społecznych rządzących ludzką zbiorowością.

Po drugie, nowoczesność jest w historii momentem organicznego myślenia o ewolucji społecznej. W drugiej połowie XIX wieku pojawił się darwinizm, a wraz z nim myślenie o człowieku, społeczności i historii jako o czymś, co rozwija się w pewnym ewolucyjnym cyklu, który można rozpoznać za pomocą rozumu. Takie są prawa natury, a skoro już je poznaliśmy i wiemy, jak społeczeństwo powinno być zorganizowane, to ten projekt winniśmy zrealizować. Jeśli bowiem stworzyliśmy jakiś projekt – na przykład projekt społeczeństwa czystego rasowo – to musimy wprowadzić go w życie dla dobra tego społeczeństwa. Bauman nazywa to „ogrodniczą” wizją świata, zakładającą urzeczywistnienie projektu radykalnej transformacji społecznej. Wszystko, co temu projektowi stoi na drodze, należy wyeliminować, wyrwać jak chwasty z ogrodu.

Trzecim elementem jest kwestia organizacji nowoczesnego państwa. Realizacja „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” odbyła się za pośrednictwem państwowej administracji, a nie na zasadzie chaotycznych działań jednostek. Zaprzęgnięte zostały do tego państwowe instytucje, a ich wysiłek był koordynowany.

Kolejnym punktem wskazującym na nowoczesność Zagłady jest fakt, że sam mord dokonany został nowoczesnymi środkami. To była taśma produkcyjna. Do mordowania wykorzystano urządzenia zaprojektowane specjalnie w tym celu. Uruchomiono technologię efektywnego masowego zabijania i utylizacji zwłok.

Bauman zwraca wreszcie uwagę na to, że dzięki nowoczesnemu systemowi administracyjnemu w procesie Zagłady mogło wziąć udział bardzo wielu wykonawców, co spowodowało rozproszenie odpowiedzialności. Sprawca oddalił się od swojego czynu, nikt nie był tak naprawdę sprawcą bezpośrednim. Wszystko odbyło się przy biurku, ktoś „tylko” coś podpisał, ktoś inny „tylko” wsypał gaz.

Tak, najogólniej rzecz ujmując, przedstawia się interpretacja wiążąca Holocaust z nowoczesnością. Ma ona jednak bardzo wiele luk i często jest krytykowana.

A druga koncepcja?

Drugi biegun w rozumieniu Holocaustu reprezentuje między innymi Jürgen Habermas. Jego zdaniem nazizm był konsekwencją niemieckiej niezdolności do zachowania równowagi między pierwiastkami uniwersalistycznymi i partykularnymi w tworzeniu narodowej tożsamości. Ów partykularyzm jest immanentną cechą niemieckiego nacjonalizmu, streszczającego się w idei kulturalnej i etnicznej wyjątkowości. Te cechy nie pozwalały Niemcom stać się narodem nowoczesnym i stworzyć nowoczesnego państwa, co w konsekwencji doprowadziło do Auschwitz.

Inny amerykański badacz Holocaustu, Saul Friedländer, wprowadził termin „Rausch” (ekstaza, szał). Rausch jest elementem spajającym, wyznaczającym wspólnotowość morderców. Friedländer tłumaczy w ten sposób mechanizmy zaangażowania w Holocaust. To właśnie Rausch buduje pierwotną wspólnotę ludzi związanych niezwykle silnymi więzami, ogarniętych szałem mordowania. Taka interpretacja sugeruje, że Zagłada nie miała nic wspólnego z nowoczesnością, wręcz przeciwnie: sięgnęła do pierwotnych pokładów irracjonalnego szału w człowieku.

Ja osobiście nie opowiadam się za żadną z tych interpretacji. Prawda leży zapewne gdzieś pośrodku.

Czy w takim razie jest możliwe, że Holocaust w jakiejś formie się powtórzy, niezależnie od tego, kto miałby się stać jego ofiarą?

Wielu świadków i ocalonych z Zagłady wypowiadało się na ten temat. Henryk Grynberg w swoich esejach wielokrotnie zapisywał obserwację, że Holocaust nie był żadną lekcją dla ludzkości. A taki jest właśnie amerykański sposób myślenia o Holocauście. Typowym przykładem jest film Lista Schindlera Stevena Spielberga. Amerykanie mogą się z niego dowiedzieć o Holocauście tyle, że – mówiąc w ironicznym skrócie – „było ciężko, ale zwyciężyliśmy”. Że po doświadczeniu Holocaustu wiemy już, jak się przed nim bronić. A więc „nigdy więcej”! I tak się to „never more” powtarza. Takie myślenie Grynberg po prostu odrzuca. Mówi: jeśli Holocaust jest w ogóle jakąś lekcją, to uczy właśnie tego, że może się powtórzyć.

A jednak w Europie i w USA wartości humanitarne są bardzo silnie kultywowane, a tożsamość europejska zbudowana jest na pamięci o Holocauście.

Europa bardzo lubi mówić o humanitarnych wartościach i powoływać się na swe chrześcijańskie korzenie. Ale proszę spojrzeć, co się stało w Darfurze! A jak Stany Zjednoczone, kraj tolerancji i wolności, najbardziej religijny kraj na świecie, zachowały się w przypadku ludobójstwa w Ruandzie w 1994 roku, gdy wymordowano półtora miliona ludzi w tempie, które przewyższa wszystkie znane ludobójstwa w historii, z Holocaustem włącznie? Amerykanie na forum ONZ z całych sił wstrzymywali interwencję zbrojną, która mogłaby przerwać rzeź, ponieważ po kompromitacji militarnej w Somalii bali się ponownie zaangażować, i to na chwilę przed wyborami prezydenckimi. A co działo się rok później w Srebrenicy? Holenderski generał dowodzący batalionem ONZ, mającym chronić tę wydzielona „strefę bezpieczeństwa”, zasalutował wkraczającemu do miasta generałowi Ratko Mladićiowi i poszedł sobie ze swoimi żołnierzami. Zaraz potem nastąpiła masakra. Wojna trwała dziesięć lat… Marek Edelman, człowiek, który najlepiej wie, co to znaczy samotna walka i co znaczy być mordowanym przy obojętności całego świata, dramatycznie wołał wtedy o interwencję.

Ale w granicach Unii Europejskiej takie rzeczy już się nie zdarzają.

Nie możemy dzielić świata na część lepszą, „cywilizowaną”, i gorszą, w której „takie rzeczy” mogą się dziać. To jest nasz świat. Cały.

Liczymy więc na to, że projekt tworzenia międzynarodowej wspólnoty, którego symbolem jest Unia Europejska, będzie coraz bardziej powszechny.

Oczywiście macie rację. Ale jeżeli Unia chcę przyjąć do swojego grona Turcję, która wciąż uparcie wypiera się dokonania ludobójstwa na Ormianach, to czy robi to w imię owych wartości, które maja zabezpieczyć ludzkość przed powtórzeniem się Holokaustu? Rozpoznanie mechanizmów, które doprowadziły do wymordowania półtora miliona Ormian jest bardzo ważne dla naszej przyszłości. Jeśli się tego nie zrobi, jeśli zgodzimy się na hipokryzję, to na takich „wartościach” nie zbudujemy niczego.

Dwadzieścia lat zajmuję się doświadczeniem Zagłady i po tych wszystkich latach jestem głębokim pesymistą. Mój pesymizm opiera się na dwóch przeświadczeniach. Po pierwsze – mówiąc prowokacyjnie – myślę, że rzeczą, którą człowiek lubi najbardziej, jest zabijanie. Ludzie wyrzynają się między sobą od zarania dziejów do dzisiaj. Dopisują tylko do tego najróżniejsze uzasadnienia: ad maiorem Dei gloriam, motywacje ideologiczne, kolonialne, rasowe, ekonomiczne. Po drugie zaś, sądzę, że tak naprawdę nie ma żadnych pewnych i skutecznych mechanizmów, które mogłyby ten proces zatrzymać.

A jednak przynajmniej w sprawie antysemityzmu sporo się zmieniło, pewnych rzeczy mówić nie można, działa poprawność polityczna.

Pamiętacie 11-ego listopada tego roku? W centrum Warszawy odbył się marsz ONR-owców, wykrzykujących nazistowskie hasła. A policja zatrzymała uczestników antyfaszystowskiej kontrmanifestacji.

Tak, ale dzień później w gazetach, przede wszystkim w „Gazecie Wyborczej”, pojawiły się na ten temat artykuły, listy czytelników. Od razu zrobił się szum.

Tak, ten proces jest ważny. Są artykuły, listy, jest jakiś odzew. Działa też prężnie organizacja antyfaszystowska Nigdy Więcej, coś się rzeczywiście dzieje.

Gazeta stanowi forum dla nas. I nie mówię tylko o „Gazecie Wyborczej”, chodzi mi prasę w ogóle. Akurat „Gazeta Wyborcza” pod tym względem jest świetna, od dawna prowadzi ten wątek, uczy, przestrzega i uświadamia. Boję się wielkich instytucji, jak choćby instytucje unijne. One mają swój aparatu urzędniczy, swój budżet, muszą stosować się do pewnych reguł, muszą się gdzieś uplasować, więc są podatne na naciski.

No dobrze, wobec tego jak należy działać, żeby nie pozwolić, by coś takiego jak Holocaust się kiedykolwiek powtórzyło?

Należy budować od podstaw i machnąć ręką na wielkie instytucje. Weźmy taką organizację jak KIK, powołany przez ludzi chcących zrobić coś dobrego w swoim lokalnym środowisku i w ten sposób, od środka niejako, oddziaływać na większe grupy społeczne. Trzeba spotykać się z ludźmi, komunikować się z nimi nie poprzez tuby propagandowe, ale poprzez nawiązywanie indywidualnych więzi. Jeśli państwo na przykład zorganizujecie spotkanie z młodzieżą licealną, to reprezentować będziecie siebie, a nie instytucję. Dlatego jesteście autentyczni i wiarygodni.

Wracając do Zygmunta Baumana – w jego koncepcji bardzo ważne było odrzucenie socjologicznej teorii moralności. W tej koncepcji (sformułowanej przez Émile’a Durkheima) moralność pojmowana jest jako produkt społeczeństwa. To społeczeństwo narzuca normy, które dyscyplinują zachowania zbiorowości. W praktyce zachowania moralne stać się więc mogą po prostu wyrazem społecznego konformizmu i posłuszeństwa wobec zasad sankcjonowanych przez władzę i uznawanych przez większość. Doświadczenie Zagłady pokazuje, że tak pojęta moralność nie chroniła przed czynnym lub biernym współuczestnictwem w zbrodni. Siłę do buntu i do aktywnej postawy przeciwstawienia się można było czerpać z tego, co Emmanuel Levinas nazywa odpowiedzialnością za Innego. Tym, co umożliwiło „ostateczne rozwiązanie”, było stłumienie tej odpowiedzialności.

Czy to zaangażowanie nie powinno jednak wychodzić z dwóch stron? Działanie oddolne, u podstaw jest absolutnie najważniejsze, ale znacznie łatwiej coś osiągnąć, korzystając z pomocy instytucji mających odpowiednie środki. Czy w stosunku do stanu z lat 30-tych wiele nie zmieniło się pod tym względem na lepsze?

Oczywiście macie rację. Świadomość społeczna przed Holocaustem i po nim to dwie zupełnie inne sprawy. Widać to już w tym, jaki sposób mówienia o Żydach jest dziś dopuszczalny. Gdy natomiast poczyta się prasę przedwojenną – taką zwykłą, niekoniecznie bardzo prawicową – to z perspektywy obecnych norm publicznego mówienia można się przerazić, w jak ostrym, antysemickim tonie było to pisanie. Wtedy tak się po prostu mówiło…

Czyli jednak można powiedzieć, że wyciągnęliśmy z Holocaustu swego rodzaju lekcję?

Lekcja to coś, co można w jakiś sposób odrobić w domu, zamknąć zeszyt i włożyć do tornistra. Sadzę, że z Holocaustem nie można tak uczynić, on się takiemu postępowaniu nie poddaje. Holocaust jest nieustającą raną, tego nie można w pełni przyswoić i w tym właśnie tkwi siła tego doświadczenia.

W Holocauście oprócz zbrodniczej machiny szło też o ideologię. Czy idea „lepszego człowieka” nie została ostatecznie skompromitowana?

Mój przyjaciel Darek Libionka, członek naszego Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy IFiS PAN, jest ekspertem sądowym w procesach różnych grup faszystowskich i ma ręce pełne roboty. Polska jest zagłębiem, w którym drukuje się literaturę faszystowską dla odbiorców zagranicznych. Takich grup faszystowskich jest sporo. Oczywiście ich nie widać, bo nie biją ludzi na ulicach, a przynajmniej nie tak, żeby dać się przyłapać…

Takie grupy muszą się ukrywać, bo ujawniając się, spotykają się z publicznym potępieniem. Ktoś, kto głosi faszystowskie poglądy, nie może dziś wyjść z nimi do szerszej publiki, bo będzie sekowany.

Zgoda. Poprawność polityczna nakazuje wymazanie z języka publicznego żydowskiego wymiaru, więc Żydzi nie są już wrogami. Nastąpiło coś, co określiłbym jako substytucję wroga. Teraz już nie Żyd, lecz Arab lub homoseksualista jest traktowany jako wróg.

Czy uważa pan, że pamięć o Holocauście jest wystarczająco podtrzymywana? Czy nie ma powodów, by obawiać się, że gdy odejdą ostatni świadkowie, to pamięć przeminie?

Pamięć nie zginie, odchodzenie świadków wydarzeń historycznych to coś naturalnego. Boję się natomiast czegoś innego. Holocaust jest tak mocno obecny i zakorzeniony w naszej kulturze, że gdy świadków już nie będzie, pamięć o nim stanie się bardziej podatna na manipulację.

 

Najbardziej boję się makdonaldyzacji Holocaustu, jego stałej obecności w krwioobiegu kultury masowej. Oznaczałoby to z jednej strony, że nie można o Holokauście zapomnieć i wymazać go ze świadomości, ale z drugiej, że jest on „serwowany” w coraz lżejszych formach, „przyrządzanych” na potrzeby konsumenta popkulturowej papki. Taki Holocaust stanie się lekki, łatwy i przyjemny. Nasza pamięć oddali się od pamięci straumatyzowanej, od pamięci, która nie może być oswojona. A pamięć Holocaustu nie może być oswojona nigdy.

Jak zatem kultywować tę pamięć, by przetrwała w formie innej niż tylko popkulturowej papki?

To bardzo trudne. Najważniejsze jest budowanie podstawowych relacji Ty-Ja. Wszystko, co możemy zrobić, to z pokorą i bojaźnią czytać i interpretować świadectwa Holokaustu, zupełnie przypadkowe i fragmentaryczne strzępy, które nam pozostały.

Niezwykle ważną rolę odgrywa tutaj nauczanie: szkoły, uniwersytety. Tam powinno się kształcić ludzi o otwartych umysłach, wrażliwych na niebezpieczeństwa totalitaryzmu, na pokusy władzy nad innymi i kosztem innych. Camus przestrzegał nas przecież, że bakcyl dżumy nigdy nie umiera.

Ale uniwersytet i szkoła uzależnione są od wielkich instytucji. Te wielkie siły trzeba jakoś wykorzystać, by docierać do ludzi…

Do tej pory rozmawialiśmy raczej o „środkach ubogich”. Możemy teraz zastanowić się nad „środkami bogatymi”. Po pierwsze, zadałbym sobie pytanie, czy wprowadzać w szkołach przedmiot „nauka o Holocauście”. Jeśli tak, to na pewno znacznie poszerzony o systematyczny wykład historii i kultury Żydów, ich obecności w Polsce, relacji między Polakami i Żydami w dziejach. Obecnie mówi się o tym pretekstowo na lekcjach języka polskiego i historii.

 

Mamy w Polsce znakomitą książkę Roberta Szuchty i Piotra Trojańskiego Holokaust. Zrozumieć dlaczego. Jest ona zbudowana jak podręcznik, ale podręcznikiem nie jest. Centrum Badań nad Zagładą Żydów już niebawem opublikuje Wybór źródeł do nauczania o Zagładzie wraz z poradnikiem metodycznym i ćwiczeniami dla nauczycieli. Wierzę w to, że im więcej ludzie wiedzą, tym mają mniej przesądów.

Kilkanaście miesięcy temu w Górze Kalwarii chłopcy i dziewczęta naśmiewali się, a nawet poszturchiwali młodego Żyda, chyba ze Stanów, który szukał grobu cadyka. To był religijny Żyd, z pejsami, dla tych młodych ludzi postać zupełnie obca – jakiś szatan, który zstąpił na ziemię. Wtedy z inicjatywą wyszedł Żydowski Instytut Historyczny. Grono ludzi z ŻIH-u pojechało do Góry Kalwarii z wyjazdową sesją, opowiedzieli, kim są Żydzi świeccy, a kim ortodoksyjni. Zostali bardzo pozytywnie przyjęci. Trzeba uczyć, a nie tylko krzyczeć i potępiać.

Czy można mówić o Holocauście językiem popkultury, żeby za jej pomocą docierać do ludzi?

Absolutnie nie. Kiedy oglądacie You Can Dance, niczego się nie dowiadujecie. Taki program ma zapełnić wam czas, dać pozór dramatyzmu i rywalizacji, ale niczego nie uczy. Cała popkultura działa na takiej zasadzie. Jak w ten sposób pokazać prawdę o Holocauście, nie oswajając go, nie upraszczając? Właśnie tak postąpił Steven Spielberg w Liście Schindlera – oswoił Holocaust, a przecież tego doświadczenia nie da się oswoić. Trudno mi sobie wyobrazić w pełni realistyczny film o Zagładzie. Taki, który konsekwentnie trzymałby sie reguł realizmu, mimetycznego odwzorowania tamtego świata. Musi być tutaj jakiś zgrzyt formy, jakaś niemożność przedstawienia.

Jestem pod wrażeniem Bękartów wojny Quentina Tarantino, filmu manifestacyjnie „sztucznego”, „nieprawdziwego” (udany zamach na Hitlera – cóż to za rozkosz dla oczu!), filmu pastiszowego, grającego konwencjami, dystansującego się wobec różnych sposobów narracji. Moim zdaniem Tarantino bardziej zbliża się do doświadczenia Zagłady, niż Spielberg, choć państwo pewnie nie zechcecie się na to zgodzić.

Język popkultury jest dla wielu ludzi jedynym środkiem przekazu. To niepokojące, że nie da się do nich dotrzeć z przekazem na temat Holocaustu.

Spróbujmy znów znaleźć jakiś pozytyw. Dla mnie znakomitą rzeczą był komiks Maus Arta Spiegelmana. To była propozycja zastosowania języka komiksowego do opowieści o Holocauście, ze wszystkimi konsekwencjami jego użycia. Ale nie powstał obraz uproszczony i zafałszowany, a dzięki formie nie dawał złudzenia pełnego realizmu. W komiksie Spiegelmana występują myszy (czyli Żydzi), koty (Niemcy) i świnie (Polacy). To, co czytelnik widzi w pierwszej kolejności to forma, a nie żadne pozory realności.

Drugi pozytywny przykład to prace Zbigniewa Libery – zarówno głośna instalacja obozu koncentracyjnego z klocków Lego, jak i cykl zdjęć pt. Pozytywy. To są próby użycia języka sztuki współczesnej, wykorzystującej również popkulturowy substrat, do mówienia o Holocauście. Skandale, jakie narosły wokół tych prób, są najlepszym dowodem, że nie jest to żadne oswajanie, „upupianie” Holocaustu. Świadczą one o tym, że artystom naprawdę udało się dotknąć tego doświadczenia. To doświadczenie jest skandalem i musi skandalem pozostać na zawsze.

I znów udało się znaleźć coś pozytywnego.

Spróbujmy zakończyć jeszcze bardziej pozytywnie. Za pieniądze, które Spielberg zarobił na Liście Schindlera została założona fundacja zbierająca i nagrywająca relacje ludzi ocalonych z Zagłady, która przekształciła się w University of Southern California Shoah Foundation Institute for Visual History and Education w Los Angeles. W każdej nagrywanej przez nich rozmowie ocalony czy świadek jest pytany o przesłanie. Niektórzy mówią bardzo proste rzeczy, że na przykład ważna jest przyjaźń między ludźmi. Emmanuel Levinas pisał, że Inny nie jest kimś, kto przydarza się na mojej drodze życiowej, kogo mogę zauważyć i poznać, bo jest ciekawy, ale kimś, kto uzasadnia moje własne istnienie, komu jestem coś winien jeszcze zanim go poznałem. Wobec kogo jestem odpowiedzialny. Więc choć ludzie ci nie mówili o Levinasie, lecz o przyjaźni, to jedno można na drugie przełożyć. Jeśli będziemy odnajdywać w drugim człowieku przyjaciela i na tym fundamencie budować społeczeństwo, to wtedy rzeczywiście: „nigdy więcej”!

rozmawiali Maciek Onyszkiewicz i Joanna Sawicka

 

 

Jacek Leociak (1957) jest pracownikiem naukowym w Centrum Badań nad Zagładą Żydów w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Autor min. książki Tekst wobec Zagłady (o relacjach z Getta warszawskiego) oraz, wspólnie z Barbarą Engelking, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście.

 

Źródło: Kontakt, luty 2010 r.