Jacek Dehnel o Marszu Równości w Białymstoku 2019/07/22

Idę w białostockim Marszu Równości i sprawdzam na komórce, co piszą media – tu gorąco, może dowiem się, co jest na czele, może są jakieś dane. Czytam: „Zwolennicy LGBT nie mogą czuć się do końca swobodnie” (WP), „część osób jest wystraszona, spotkała się z agresją nie tylko słowną” (GW), że kogoś opluto i szarpano, ale „na prośbę dziennikarzy interweniowała policja” (jakby się trzeba było o to prosić), że jednej osobie „wyrwano tęczową flagę”, a policja „otacza marsz szczelnym kordonem”. No więc napiszę, jak to wyglądało ze środka. Po kolei.

Ruszamy spod galerii Arsenał grupką może dwudziestu osób (w tym M. i K.), najpierw przez ogród pałacu, gdzie hula robiony w kontrze do marszu Piknik Rodzinny PiS-owskich władz. Są dmuchane zamki, ale przede wszystkim wojska takie, śmakie, straż graniczna, jakieś armaty, transportery opancerzone, wiadomo: rodzina, dzieci, tu chodzi przede wszystkim o militaryzm. Idziemy dalej Skłodowskiej w kierunku placu, na którym ma się wszystko rozpocząć (słychać stamtąd skandowanie, wybuchy, ryki), ale ludzie biegną od jego strony, żeby iść inną ulicą, bo tam biją.

Cały tekst w serwisie onet.pl

Kategorie: Wiadomości z Otwartej Rzeczpospolitej