W wolnym państwie, w jakim żyję, nie ma potrzeby ukrywania własnych poglądów. Każdy, kto zachowuje wyznawaną przez siebie tolerancję tylko do wiadomości wąskiego grona osób mu najbliższych nie jest tolerancyjny albo nie jest wolny – pisze Iwona Macioszek.

„A na planecie Małego Księcia, jak na każdej innej planecie, rosły dobre i złe roślinki. Co za tym idzie: dobre ziarenka z dobrych roślin i złe ze złych. Lecz ziarenka są niewidoczne. Drzemią w tajemnicy ziemi, aż któremuś z nich przyjdzie do głowy pomysł obudzenia się. Więc przeciąga się i najpierw wypuszcza nieśmiało ku słońcu zachwycającą bezbronną roślinkę. Jeśli to łodyżka rzodkiewki czy róży, to może sobie rosnąć do woli. Ale jeśli mamy do czynienia z chwastem, trzeba go usunąć natychmiast po jego rozpoznaniu. A na planecie Małego Księcia rosły straszne ziarenka… Były to ziarna baobabu. Ziemia planety była nimi przesiąknięta jak robactwem. Jeśli zagapisz się, nigdy nie pozbędziesz się baobabu. Zachwaści całą planetę. Podziurawi swoimi korzeniami. A jeśli planeta jest zbyt mała, a baobaby nader liczne, może dojść do jej rozerwania na strzępy.

– »To kwestia dyscypliny« – powiedział mi później Mały Książę.”

Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę

 

W styczniu bieżącego roku, we Wrocławiu, miało miejsce spektakularne wydarzenie. Gimnazjalistka przez parę miesięcy utrwalała napisy antysemickie „zdobiące” mury jej miasta. Praca została zaprezentowana we wrocławskim schronisku „Betlejem”. Organizatorami wystawy byli: Terenowy Komitet Ochrony Praw Dziecka i Żydowska Gmina Wyznaniowa. Czternastolatka wykazała się nie tylko interesującą pasją oraz detektywistyczną dociekliwością w poszukiwaniu swoistego graffiti, lecz przede wszystkim głęboką refleksją i wrażliwością, której dała wyraz w powstającym równolegle z fotografiami dzienniczku. Pomimo smutnego przekazu zdjęć fakt, że ich autorką i inspiratorką jest młoda osoba mógłby tchnąć otuchą. Oto świeże, światłe pokolenie samodzielnie dokonuje oceny świata i jest to ocena wynikająca z postawy pozytywnej, opartej na tolerancji, niezgodzie na dyskryminację i ksenofobię. Można by mieć nadzieję na demokratyczną przyszłość, mimo świadomości, że owe antysemickie napisy wyszły być może spod ręki rówieśników Gimnazjalistki, gdyby nie postawa samej autorki, która zrobiła fotografie ale bała się pod nimi podpisać. Stanowisko swoje uzasadniła prośbą rodziców oraz własnym poczuciem zagrożenia ze strony niektórych rówieśników i nauczycieli. Wiadomość ta pogrzebała skutecznie moją wiarę w przyszłość Polski wykuwaną przez młode pokolenie. Nie ośmielam się polemizować z decyzją rodziców (sama mam małą córeczkę), uznając a priori, że bezpieczeństwo i szczęście własnego dziecka jest dla każdego rodzica wartością nadrzędną. Ich decyzja wydaje mi się jednak schizofreniczna i bardzo szkodliwa w przyszłości dla czternastolatki. Jaki wniosek wyciągnie ona, u progu dorosłości, z podjętej decyzji? Taki, że w Polsce trzeba mieć dwie twarze – dla własnego bezpieczeństwa, rzecz jasna – a także, że nie należy własnej wypowiedzi firmować podpisem. Jednym słowem, w życiu należy kierować się koniunkturalizmem. Bardzo przykre i smutne to przesłanie dla budującej swój kręgosłup moralny czternastolatki. Ale nie do decyzji rodziców chcę się tu odnieść. Dużo bardziej mnie przygnębia ogólne przyzwolenie i pogodzenie się społeczeństwa z decyzją Gimnazjalistki.

*

Parę tygodni temu wysłuchałam w Programie III PR reportażu poświęconego omawianej wystawie. Autorka audycji poddała w nim pod rozwagę dwa problemy. Po pierwsze: bierność społeczeństwa wobec codziennie napotykanych na murach antysemickich napisów. Po drugie: próbę znalezienia odpowiedzi na pytanie – czy obawy Gimnazjalistki są prawdopodobne i w związku z tym, czy dobrze zrobiła, zachowując anonimowość. Zaskakująca okazała się puenta, która zawierała wewnętrzną sprzeczność. Z jednej strony potępiony został marazm przechodniów, z drugiej natomiast przedstawiono wypowiedzi np.: rówieśników Gimnazjalistki, działaczki ruchu antyfaszystowskiego oraz ambasadora Izraela – Szewacha Weissa, które usprawiedliwiały brak odwagi cywilnej autorki fotografii (sic!).

Zastanówmy się przez chwilę, gdyby ktoś nas poprosił, abyśmy opowiedzieli mu o państwie w którym aktualnie żyjemy, od czego zaczęlibyśmy opowieść? Czy powiedzielibyśmy, że Polska to wolny, suwerenny kraj? Czy może użylibyśmy sformułowania, że żyjemy w totalitaryzmie? Czy czujemy się w takim razie wolni wolnością słowa, prasy, zgromadzeń itd., zagwarantowaną w konstytucji? Czy tak ciężko zdobytą wolność, już po paru latach demokracji, pozwoliliśmy sobie być może odebrać, bez walki, walkowerem, oddając ją bez żalu (?!) jakimś bliżej nieokreślonym (bo nie zmaterializowanym w postaci mocnej partii, ruchu społecznego czy bojówki) siłom? Doprawdy daliśmy się już zakneblować?!

„Kiedy mordowali ludzi z sąsiedniego miasta, nie pomogłem im, ponieważ to nie była moja sprawa. Kiedy mordowali moich sąsiadów, również im nie pomogłem, ponieważ ich nie znałem. Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby mi pomóc.” Czy musimy posunąć się aż tak daleko, aby przestać być obojętnymi? Nie zgadzam się na bierność, na to by strach dyktował mi, co mam robić.

Bohaterstwa nie możemy wymagać od innych, możemy od siebie.

*

O co właściwie kruszę kopię? Przecież inicjatywa czternastolatki, wspierana i rozwijana przez jej rodziców jest przejawem odważnej walki z antysemityzmem. Nastolatka zrobiła więcej niż bardzo wielu dorosłych – swoim działaniem położyła kłam uogólnieniom, że „wszyscy Polacy to antysemici”. Jednak uważam, że wynikające z obawy niepodpisanie się pod publiczną krytyką antysemityzmu stanowi dużo wyraźniejszy dowód na istnienie w Polsce społecznego antysemityzmu niż wszystkie antyżydowskie napisy na murach miast i miasteczek. Nie wiemy, ilu ludzi kryje się za takim „graffiti”, ale wszyscy mają świadomość, że jest to tylko odsetek społeczeństwa, zapewne ludzie bardzo młodzi i reprezentujący nieliczne w kraju skrajne poglądy. Część z tych napisów można by nawet wykluczyć z typowego nurtu rasistowskiego i położyć na karby niskiej kultury osobistej autorów, dla których słowo „Żyd” to tylko synonim obelgi bez związku z narodowością (podobnie jak słowo „ocyganić” w znaczeniu „oszukać”). Jeśli jednak ludzie światli, inteligentni i tolerancyjni w wolnym państwie dają się zastraszyć bliżej niezidentyfikowanym twórcom napisów na murach, to zapewne nie o młodzież ze sprayami tu chodzi. Być może ulegają oni opinii publicznej, która bardziej niż na murach przejawia się w poglądach ludzi równie światłych i inteligentnych, którzy są ich znajomymi, sąsiadami, kolegami ze szkoły i z pracy, nauczycielami i przełożonymi.

Tym jednym gestem – decyzją o zachowaniu anonimowości, Gimnazjalistka udowodniła istnienie ogólnonarodowej niechęci do narodu żydowskiego (aby nie użyć radykalnych sformułowań – o „głęboko zakorzenionym polskim antysemityzmie”). Argument, że rasistowskie napisy na murach to tylko wybujały przejaw życia nieodpowiedzialnego, chuligańskiego elementu, nie zaś wyznawany kanon publiczny, legł w gruzach.

Parafrazując słowa Gogola „Z kogo się śmiejecie? – Sami z siebie się śmiejecie!”, zapytam „Kogo się boicie?”

Wielokrotnie czytałam w prasie i innych wydawnictwach cyklicznych wypowiedzi na temat antysemickich napisów na murach, np. Roberta Traby Pamięć i „choroba murów”, czyli o obecności Żydów w świadomości zbiorowej Litwinów, Niemców i Polaków (Tematy żydowskie, Wspólnota Kulturowa Borussia, Olsztyn 1999) oraz o sposobach radzenia sobie z tym problemem, np. Ewy Chmielewskiej Kolorowa tolerancja 2001 („Midrasz”, kwiecień 2001), nigdy jednak nie spotkałam się z sygnalizowaną przez autorów potrzebą zachowania anonimowości wynikającą z poczucia zagrożenia. Osobiście od ponad dziesięciu lat noszę na szyi Tarczę Dawida, a okno mojego domu zdobi taki sam witraż i nigdy nie spotkałam się z bezpośrednim przejawem rasizmu skierowanym przeciwko mnie, chociaż oczywiście spotkałam ludzi o „niezbyt” tolerancyjnych poglądach. Uważam bowiem, że w wolnym państwie, w jakim żyję, nie ma potrzeby ukrywania własnych poglądów. Każdy, kto zachowuje wyznawaną przez siebie tolerancję tylko do wiadomości wąskiego grona osób mu najbliższych nie jest tolerancyjny albo nie jest wolny. Przykładem pozytywnym bohatera moralnego ostatnich miesięcy jest dla mnie Krzysztof Godlewski – były burmistrz Jedwabnego, który tak swoje zaangażowanie w głoszenie prawdy o zbrodni sprzed pół wieku ocenił („Gazeta Wyborcza”, 23-24 marca 2002): „Dużo mi dał ten rok. Wiele myślałem o cierpieniu, o bólu, o przebaczeniu. Już dziś nie jestem taki sam jak przed rokiem. Nie wiedziałem o sobie, że jestem taki uparty. Nie wiedziałem też, że mam tak mało dobrych kolegów. Ale cieszę się, że los mnie obdarował takim zaszczytem, jakim był udział w uroczystościach 10 lipca. Można przecież życie przeżyć i nie zostawić po sobie śladu.”

2002

Autorka jest nauczycielką w Zespole Szkół Zawodowych w Toruniu