Czy przeczytacie, czy nie, ta historia was dopadnie i już nie odpuści. Uciekaliśmy przed nią wszyscy przez 65 lat odwracając wzrok, zagadując bohaterskimi opowieściami, przecząc w zaparte albo tocząc scholastyczne spory o to, ilu Żydów może się zmieścić w jednej stodole. A teraz koniec: już nie ma się jak wymknąć. Będziemy z nią musieli żyć i radzić sobie jak kto potrafi, bo to jest nasza historia – o książce Barbary Engelking Jest taki piękny, słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945 pisze Jerzy Jedlicki.

Mieli wszyscy siekiery, a jeden z Ryczów wyższego wzrostu miał i nóż. Wyrwałem się od nich i ukryłem się w pobliżu, w lesie. Słyszałem, jak kobiety prosiły Kamińskiego i Ryczów, żeby nie odbierali im życia. Odpowiedzieli oni na to:

Już dosyć życia dla was było”

Jerzy Jedlicki

Przedstawię tu – pisze Barbara Engelking – historię nocną, mroczną, trudną, historię, którą niełatwo przyjąć do wiadomości i której nie sposób zaakceptować, a już na pewno nie można jej zrozumieć. Ta historia opowiada o egzystencjalnym doświadczeniu pustyni ludzkiej – bezskutecznego, zakończonego niepowodzeniem poszukiwania ratunku przed Zagładą.”

Nie jest to wstęp szczególnie zachęcający do lektury. Kto nie chce, niech nie czyta. Tylko że, czy przeczytacie, czy nie, ta historia was dopadnie i już nie odpuści. Uciekaliśmy przed nią wszyscy przez 65 lat odwracając wzrok, zagadując bohaterskimi opowieściami, przecząc w zaparte albo tocząc scholastyczne spory o to, ilu Żydów może się zmieścić w jednej stodole. A teraz koniec: już nie ma się jak wymknąć. Będziemy z nią musieli żyć i radzić sobie jak kto potrafi, bo to jest nasza historia.

Barbara Engelking krążyła wokół niej od dawna i miała wszelkie kompetencje, aby się za nią zabrać (zob. ramka). Przeczytała ok. 500 relacji i dzienników złożonych po wojnie w Polsce lub w Jerozolimie przez tych, którym udało się przeżyć. Przewertowała ok. 300 teczek akt śledczych i sądowych powojennych dochodzeń i procesów karnych przeciwko mieszkańcom wsi podejrzanym czy to o współpracę z władzami hitlerowskimi, czy to o zabijanie Żydów na własną rękę. Są to źródła pochodzące z całego prawie obszaru Generalgouvernement, to jest z Polski środkowej. Szkoda, że książka nie została zaopatrzona w stosowną mapę.

Ostatnia faza losu

Autorkę interesowała tzw. trzecia faza Zagłady. Pierwsza to przymusowe skupienie Żydów w gettach. Druga – „wysiedlenie” czyli wywożenie do obozów śmierci. Trzecia – rozproszenie się uciekinierów, gdzie kto mógł. Uciekali z okrążonych gett, z transportów, z wagonów wiozących ich do Treblinki, z miejsc egzekucji, spod zwałów trupów w zbiorowych grobach. Uciekali pojedynczo albo we dwoje, najczęściej młodzi i silni, ale też i matki z małymi dziećmi, a nawet całe wieloosobowe rodziny. Znaczna ich część szukała schronienia we wsiach, w których przedtem żyli, ale także w miejscach obcych, w lasach, w wykopanych schronach. Ich egzystencja i bezpieczeństwo były teraz całkowicie zależne od ludności wsi: od rolników, leśniczych, partyzantów.

Engelking zamierzyła opowiedzieć tę historię z perspektywy ukrywających się Żydów, chcąc z relacji ocalałych „wyłowić pewne powtarzalne elementy doświadczenia” . To założenie przesądziło o konstrukcji książki, której kolejne rozdziały noszą tytuły: wysiedlanie, uciekanie, wędrowanie i błądzenie, ukrywanie się, udzielanie pomocy, odmawianie jej i wyrzucanie – a na koniec: obławy, wydawanie, dwa kroki od śmierci, krok od śmierci, śmierć. Każdy rozdział wypełniony jest dziesiątkami przykładów, przytaczanych fragmentów relacji bądź zeznań sądowych, tak żydowskich, jak chłopskich. Ta konstrukcja i tak zgęszczony opis nie ułatwiają lektury, poszczególne fazy losu nie dają się dokładnie oddzielić, a relacje pocięte na drobne kawałki gubią indywidualność ofiar. Wszelako siła tej dokumentacji i opisu jest zniewalająca.

Jest to panorama ostatecznej nędzy ludzkiego losu. Dzisiaj, po latach mieszczańskiej stabilizacji, trudno uwierzyć, ile człowiek potrafi znieść – głodu i mrozu, ucieczek i przepędzania, śmierci najbliższych, ile strachu i upokorzeń. Jaką moc musi w sobie znaleźć, aby to wycierpieć. „Mitem jest – pisze autorka – przekonanie o bierności ofiar – ci ukrywający się wykazywali ogromną aktywność, inwencję i przedsiębiorczość w wynajdywaniu możliwości pracy i zarobku. Ich kreatywność, rzutkość oraz zaradność w obliczu dramatycznej sytuacji, w jakiej się znajdowali, zagrożeni w każdej chwili śmiercią – wzbudza podziw i szacunek”.

Byli jednak całkowicie zależni od wsi, do której musieli raz po raz powracać, zwykle pod osłoną nocy, by prosić o chwilową choćby kryjówkę, o kawałek chleba, o łyżkę ciepłej zupy, albo o własne rzeczy oddane na przechowanie. Były to dwa osobne światy, między którymi nie było już nic pośredniego, nic wspólnego – nawet, jeśli kiedyś żyły po sąsiedzku.

Barbara Engelking – jak sama zastrzega – stosunkowo niewiele uwagi poświęca tu szlachetnym i dzielnym ludziom, którzy przechowywali Żydów, okazywali im współczucie i do końca nie zawiedli ich zaufania. O takich Sprawiedliwych sporo już napisano. Na wsi musieli bacznie strzec się przed węszącymi sąsiadami, których przed doniesieniem do policji nie powstrzymywał na ogół wzgląd na to, że wraz z ukrywanymi Żydami pójdą na śmierć ich dobroczyńcy. I odwrotnie: ci, co na Żydów polowali i nawet uczynili sobie z tego proceder, kryć się z tym nie musieli. Wiedzieli, że każdemu wolno Żyda schwytać, obrabować, wydać na śmierć albo zabić samemu, i że za to nie grozi potępienie ani doczesne, ani wieczne.

Chłopi, do których początkowo wielu Żydów odniosło się mimo wszystko z zaufaniem, z czasem stali się dla nich światem wrogim, światem zdrady. Zdarzało się nieraz, że gospodarze ukrywający Żydów za umówioną opłatą, sami ich siekierami zabijali, gdy skończyły się pieniądze albo gdy sprawa się po wsi rozniosła. Wiele było zabójstw po to, by Żydów obrabować, bo powszechny był mit o „żydowskim złocie”. Wiele było jednak całkiem bezinteresownych morderstw i donosów do polskiej granatowej policji lub niemieckiej żandarmerii. Nie było trudno zwołać chłopów na obławy leśne na Żydów chowających się w jamach i ziemiankach. Nawet dzieci wiejskie (jak i miejskie) brały udział w ich tropieniu. Pojawili się wyspecjalizowani w takich polowaniach „łapacze”, mający i po kilkanaście ofiar na swoim koncie. Prośby o darowanie życia z reguły nie odnosiły skutku, a dzieci zabijano na równi z dorosłymi.

Nie lepiej było wpaść w ręce partyzantów. Z relacji tych, którym udało się wymknąć, nie zawsze można wywnioskować, czy to było AK, BCh, NSZ, czy jakiś dziki oddział – na ogół wszystkie one Żydów likwidowały, także tych, co się do nich zgłosili na ochotnika, żeby walczyć. Oddziałowi AL też się to, jak wiadomo, przydarzyło.

Prawo zabijania

Barbara Engelking zastanawia się, jakie były motywy popychające chłopów i „leśnych” do takich zbrodni: wymienia strach przed niemieckimi represjami, chciwość i wrodzoną podłość, „upodobanie do zła” albo wreszcie zabijanie „z czystej nienawiści”. Czegoś mi brak w takiej klasyfikacji. Prawda, że z zachowanych relacji i sądowych zeznań rzadko można wyczytać szczere wyznania sprawców. Nie widać wszakże, iżby mieli oni jakiekolwiek skrupuły sumienia albo chociażby świadomość czynienia zła. Bo tez wedle obowiązującego w owym czasie kodeksu to oni byli moralni i sprawiedliwi czyszcząc okolicę z tych, którzy nie mieli prawa żyć. Od niepamiętnych czasów uczono ich z ambony i z kościelnych gazetek, że Żydzi są plugastwem i zakałą chrześcijańskiej Polski i wykluczeni są z rodziny ludzkiej. Okupacja wzmocniła jeszcze tę naukę plakatami o roznosicielach wszy i tyfusu i groźbami dla tych, co by się ośmielili podać Żydowi szklankę wody.

Chociaż wieś dostarczała ochotników partyzantce i oszukiwała, jak mogła, w dostawach kontyngentów, to przecież – jak widać ze źródeł – chłopi uznawali władzę okupacyjną może za opresyjną, niemniej czasowo legalną i mającą prawo stanowić normy postępowania. Dla Żydów nie było zatem zmiłowania ani wedle prawa ludzkiego, ani boskiego i można było bez wątpliwości iść na obławę w Wielkim Tygodniu, prosto po nabożeństwie. Czynić swoją powinność.

Barbara Engelking pisze, że we wcześniejszych fazach Zagłady Polacy byli po prostu świadkami, od których niewiele zależało, a w tej ostatniej fazie, kiedy od nich w wielu przypadkach zależało żydowskie życie lub śmierć, załamała się triada Raula Hilberga, wybitnego badacza Szoah, rozróżniającego role sprawcy, ofiary i świadka. „Polacy – konkluduje autorka – którzy należeli także do niemieckich ofiar, teraz stawali się czasem pomocnikami katów. Mogli również stać się – na równi z Żydami – ofiarami swoich sąsiadów, którzy wydawali ich Niemcom”.

Tu pozwolę sobie wtrącić parę uwag. O nieadekwatności triady Hilberga pierwsza pisała Elżbieta Janicka w przenikliwej polemice z niektórymi tezami „Strachu” Jana Tomasza Grossa („Kultura i Społeczeństwo” 2008, nr 2), której nota bene autor „Złotych żniw” postanowił nie zauważyć. Może dlatego, że Janicka sprzeciwia się stanowczo uznawaniu żądzy złota, rabunku czy konkurencyjnej zawiści za główny motyw aktów antyżydowskich przed wojną, podczas wojny, czy po wojnie. Były to powody pospolite, towarzyszące, lecz wtórne: „Warunkiem mówienia o tak zwanych ekonomicznych przyczynach antysemityzmu jest bowiem uprzednie wykluczenie Żydów ze wspólnoty – społecznej, narodowej, ludzkiej”. Nawet dzieci świetnie to rozumiały wiedząc, że „żydków” wolno wydrwiwać, nękać, a wreszcie, gdy przyjdzie taka pora, chwytać, sprawdzać, czy są obrzezani, i wydawać na śmierć. Za darmo.

W odniesieniu do tej sytuacji – pisze Janicka – trzecie ogniwo triady Hilbergowskiej nie funkcjonuje. […] Bystander? Ani stander. Ani by. […] Bo czy świadek zaangażowany – w przenośni i/lub dosłownie – to jeszcze świadek?” Ani nie jest „świadkiem” ten, kto się poczuł zobowiązany do uratowania przed fatalizmem Zagłady choć jednego skazanego na poniżenie i bezimienną śmierć. Co zaś sprawiało, ze tacy ludzie mimo wszystko się znajdowali i mieli siłę stawić czoło swojej społeczności i jej prawom – na to nie umiemy odpowiedzieć.

Barbarę Engelking trapi jednak co innego: to mianowicie, że po zakończeniu tej ogromnej i pełnej samozaparcia pracy, jaką wykonała, „istota problemu wymyka się rozumieniu i pozostaje mroczna, niedookreślona, niepoznawalna. Nadal – powiada – pozostaję bezradna zarówno wobec zagadki czynienia zła, jak i tajemnicy doświadczania cierpienia”.

Z całym szacunkiem i empatią dla tego wyznania ośmielam się wtrącić, że jedynie włączenie wymiaru historycznego pozwoli nieco rozproszyć tę niepoznawalność. Jeżeli przez dwa tysiące lat sączy się w społeczną tkankę pogardę i nienawiść dla plemienia mającego uosabiać diabelskie zło, to nie należy się dziwić, że co jakiś czas będą one wybuchać całopaleniem, a dobrzy bogobojni ludzie będą dorzucali drew do ognia.

Barbara Engelking, Jest taki piękny, słoneczny dzień… Losy Żydów szukających ratunku na wsi polskiej 1942-1945, Stowarzyszenie Centrum Badań nad Zagładą Żydów, Warszawa 2011.

 

 

Barbara ENGELKING-BONI (1962), doc. dr hab. w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN, po studiach psychologicznych na UW. Założycielka i kierowniczka Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN. Ważniejsze spośród licznych publikacji: Zagłada i pamięć: doświadczenie Holocaustu i jego konsekwencje opisane na podstawie relacji autobiograficznych (1994); Getto warszawskie: przewodnik po nieistniejącym mieście (2001, wspólnie z Jackiem Leociakiem); Szanowny Panie Gistapo: donosy do władz niemieckich w Warszawie i okolicach w l. 1940-41 (2003). Współredaktorka rocznika Zagłada Żydów (6 tomów, 2005-2010) oraz tomu Prowincja noc: Życie i Zagłada Żydów w dystrykcie warszawskim (2007).

—————————————————————————————————————————

Dziękujemy Autorowi oraz tygodnikowi „Polityka” za zgodę na publikację tekstu