Apostrofa do „Żyda” w zamierzeniu autora, Rafała Betlejewskiego jest skierowana do Żyda wyabstrahowanego i Żyda konkretnego. I z obu tych nawoływań czerpać będziemy pożytki kulturalne i społeczne. To pierwsze nawoływanie, do jakiegoś Żyda, do jakiegokolwiek Żyda oduczy nas być może lęku przed używaniem słowa „Żyd”. Drugie nawoływanie rekonstruuje naszą relację między konkretnym wspomnieniem i realną osobą z przeszłości – pisze Przemysław Wiszniewski, członek OR.

Rafał Betlejewski sugeruje, żebyśmy zastąpili „Zagładę” pojęciem „utraty”. Całkiem zastąpić pewno się nie da, jednak korzyść będzie przynajmniej taka, że o ile zagłada jest nieodwracalna i nie sposób mentalnie się z nią pogodzić, o tyle przeżycie utraty dotyczy każdego z nas. Na jakimś etapie życia konfrontujemy się z utratą, z przeżyciem opuszczenia. Owszem, zawsze będzie ono dojmujące, gdyż dotyczyć będzie ważnej osoby z naszego życia, obiektu naszych uczuć. To nic, że zabiera je śmierć: będą żyły tak długo, jak długo pamięć o nich będziemy pielęgnować w naszych sercach. Człowiek, który zapomina o bliskich, którzy odeszli, jest także częściowo martwy, godząc się na śmierć własnej pamięci.

Swoim, naszym wspólnym już teraz, nas wszystkich, projektem Rafał Betlejewski znosi embargo na wiedzę. Odrzuca tabu. Czerpie z morza społecznej podświadomości, wyciągając upiory, które na świetle dziennym tracą wiele ze swej grozy. Wszelkie słowa-zaklęcia, dotychczas wypowiadane, które miały mieć tę moc sprawczą, takie jak „przepraszam” lub „nie ma za co przepraszać”, „wstyd mi”, „nie ma powodu do wstydu”, a które jej nie miały, zamieniamy teraz na jedno słowo serdeczne: „tęsknię”. I tym sposobem ożywiamy w sobie to, co w nas, ludziach, najcenniejsze, gdziekolwiek teraz mieszkamy, czy tu, czy zagranicą – Rafał Betlejewski poruszył nasze serca. Dawno nie było tutaj takiego zalewu serdeczności, jak podczas tej akcji. Jak wtedy, kiedy na dworcu ludzie rzucają się sobie w ramiona, bo tak długo się nie widzieli. Pociąg, który miał mieć kurs tylko w jedną stronę, powrócił na swoje miejsce. Magia serc. Zaiste, temu artyście udało się znaleźć receptę na wyrwanie ludzi z zaklętego kręgu niemożności.

Wiem, że Polacy chętnie pozbywają się tego nabrzmiałego do granic problemu, otorbiają go: „nie dość, że kryzys, to jeszcze mamy się krzywdą żydowską zajmować!” A tu Rafał daje łamigłówkę, którą każdy ma obowiązek emocjonalnie rozwikłać. Nie musisz się zajmować, nie musisz traktować niczego w kategoriach winy i kary, odpowiedzialności, roszczeń, zadawnionych krzywd. Nie tędy droga. Musisz, czy raczej chcesz jedynie wsłuchać się w odruch serca. Dostrzec lukę, brak, jakby Cię okradziono z czegoś cennego. Przyznać się, że przeżywasz ten brak, przyznać się do poczucia utraty. Z utratą nie sposób się pogodzić, gdy dotyczy konkretnego człowieka. Człowiek żyje dopotąd, dopokąd wspominać go będą inni w swojej wdzięcznej pamięci.

Nie tak dawno słuchałem w Audytorium Maximum Uniwersytetu Warszawskiego wykładu prof. Antoniego Sułka zatytułowanego „Zwykli Polacy patrzą na Żydów”. To podsumowanie badań socjologicznych prowadzonych przez profesora, będącego jednocześnie członkiem Rady Programowej Stowarzyszenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii „Otwarta Rzeczpospolita”. Wyników tych badań nie będę przytaczał, ale jestem pewien, że po tej akcji zmienią się stanowczo na lepsze. Zwykli Polacy bowiem nie wiedzą, jak patrzeć na Żydów. Próbują więc nie patrzeć, a gdy patrzą, albo nie widza nic, albo własne fantazje…

Nie będziemy się liczyć z antysemitami. To oni mają się z nami liczyć, a nie odwrotnie. Naboje już dawno wystrzelali, a naszym zadaniem jest łatanie dziur po tych wystrzelonych nabojach i dezaktywacja niewypałów. Sporo zaszkodzili. Dla antysemitów pretekstem do każdej kolejnej batalii jest samo podniesienie kwestii żydowskiej, niezależnie od kontekstu. To oni spowodowali, że słowo „Żyd” jest właściwie słowem tabu w Polsce. Przeciętny Polak na brzmienie tego słowa odwraca głowę z lękiem, bo już antycypuje antysemicką prowokację. Istnieje cicha umowa społeczna, podyktowana właśnie przez antysemitów, że słowa „Żyd” nie należy w Polsce głośno wymawiać, gdyż oznacza to całkiem realne kłopoty. Począwszy od głupawych prowokacji i pyskówek, a skończywszy na wywlekaniu zmurszałych stereotypów sprzed wieków. Ta umowa społeczna nie mówienia o Żydach nie została jednak zawarta z antysemitami. Została tylko przez nich podyktowana. Zawarta zaś została między Polakami a Żydami, o paradoksie. Dlatego zarówno Żydzi, jak i Polacy bardzo się denerwują, gdy się otwarcie o Żydach zaczyna mówić. Oto triumf antysemitów. Ma być cisza, bo w przeciwnym wypadku będzie burza, a i kłopoty nikomu niepotrzebne. To fatalne zjawisko tabuizacji szkodzi relacjom polsko-żydowskim i oznacza klęskę naszej cywilizacji opartej nie tylko na rozumie, na logicznych procesach myślowych, ale też na akceptacji, otwartości, ciekawości, chęci poznawania, życzliwości. Temat „Żyd” jest bowiem zakazany. Wolno mówić o wszystkim, z pominięciem tego jednego tematu. Ma to miejsce na przykład w polityce: politycy kwestii żydowskich boją się jak ognia i stronią od nich, jak tylko mogą. Politycy z zasady nie odpowiadają na pytania dotyczące wzajemnych relacji polsko-żydowskich, domyślam się, że ze względu na oportunizm.

Wśród wielu wartościowych organizacji pozarządowych, z którymi dane było mi się zetknąć, jest szczególne Stowarzyszenie 614. Przykazania. Przykazanie to brzmi: „Nie będziesz dawał Hitlerowi pośmiertnych zwycięstw”. Zapewne dojmująca niepamięć o Żydach, a gdy trzeba – zła pamięć stanowi jeden z takich triumfów…

Właśnie to stanowi clou tej społecznej instalacji: w tej apostrofie do „Żyda” chodzi o próbę odmitologizowania, odarcia z wielu nawarstwionych znaczeń. Ale tego nie dokona Autor napisu, tylko tego może dokonać każdy czytelnik z osobna. We własnym wnętrzu…

Przemysław Wiszniewski