Publikujemy dwa wspomnienia o ks. Musiale – Stefana Wilkanowicza i prof. Jana Woleńskiego. Teksty pochodzą z książki przygotowywanej przez Jacka Maja.

Publikujemy dwa wspomnienia o ks. Musiale – Stefana Wilkanowicza i prof. Jana Woleńskiego. Teksty pochodzą z książki przygotowywanej przez Jacka Maja. Autor będzie wdzięczny za wszelkie materiały, w tym listy i fotografie. Adres: Jacek Maj, „Tygodnik Powszechny”, ul. Wiślna 12, 31-007 Kraków; e-adres: musial@ca.org.pl.

Stefan Wilkanowicz:

Za życia funkcjonowały dwa obrazy ojca Stanisława: proroka czy kontestatora oraz człowieka miłosiernego. Obrazy na pierwszy rzut oka sprzeczne, jeden nie pasuje do drugiego. Czyżby więc był człowiekiem wewnętrznie sprzecznym?

Nie ma co ukrywać, że są powody, abyśmy tacy nie byli, w dzisiejszych czasach bardzo trudno o wewnętrzną harmonię i spójny obraz świata, w którym wypada nam żyć i mierzyć się z jego dramatami. Czasem mam ochotę mówić gorzko-złośliwie, że każdy Polak jest podwójny, a niektórzy – potrójni. I że największą wojną, w której jesteśmy zanurzeni, to wojna chaosu z kosmosem, czyli ładem. Przy czym chaos zdaje się zwyciężać.

Płytkomedialny obraz ojca Stanisława to oczywiście kontestator, idący pod prąd, prowokujący, krytykujący, przesadzający, czasem krzywdzący. Dla jednych idol, dla drugich zdrajca narodowej sprawy i wróg Kościoła, dla trzecich – w zasadzie pozytywny, ale bardzo kłopotliwy, wywołujący niepotrzebne konflikty.

Obraz głębszy to prorok, mniejszy Skarga i zarazem anty-Skarga naszych czasów. Skarga przez swoje zaangażowanie, gorliwość, nieustępliwość. Anty-Skarga, bo ekumenista, niewahający się krytykować swoich współbraci, gotów do dialogu i współpracy z innymi.

Skarga, bo miłosierny jak on – przecież to ksiądz Skarga założył w Krakowie Arcybractwo Miłosierdzia i w jego siedzibie, w Sali Portretowej, widzimy jego obraz z błagającymi go o pomoc.

I wreszcie obraz jakiegoś niewidocznego „jałmużnika”, człowieka pomagającego dyskretnie, duchowo i materialnie tym, których Opatrzność postawiła na jego drodze. Tym najmniej medialnym, zagubionym, przerażonym, zbliżającym się do śmierci.

De mortuis nil nisi bene. Nie mówi się o wadach czy przewinieniach zmarłych – choćby ze względu na ich rodziny. To zrozumiałe, ale może prowadzić do zakłamania – lub po prostu nieautentyczności, jakiegoś fałszu.

Najgorzej bywa z życiorysami świętych, „obowiązkowo” lukrowanych i cenzurowanych. Którzy wskutek tego nadają się do czczenia, ale nie naśladowania. Którzy się od nas oddalają i nikną w niebieskich przestworzach. A tak byśmy chcieli rozumieć ich problemy, ich słabości i sposoby wychodzenia z nich… ich pomyłki, upadki i podnoszenie się są dla nas bardzo ważne, a wylizane obrazki tylko stwarzają dystans, oddalają.

Jak bardzo nam potrzeba bliskich świętych. Jak bardzo nam potrzeba dobrze wiedzieć, za co ktoś został beatyfikowany czy kanonizowany, ale także i to, co było jego słabością czy pomyłką – zawinioną albo niezawinioną, w czym nie należy go naśladować.

Na pogrzeb ojca Stanisława przyjechałem wprost z Gniezna, ze Zjazdu Gnieźnieńskiego. Tam uczestniczyło w obradach wielu przedstawicieli różnych kościołów chrześcijańskich. Ale chyba największym przeżyciem była wspólna Droga Krzyżowa, stacjom której towarzyszyły rozważania przedstawicieli Kościoła katolickiego, ewangelicko-augsburskiego, polskokatolickiego, ewangelicko-metodystycznego, starokatolickiego Mariawitów, prawosławnego, ewangelicko-reformowanego oraz chrześcijan baptystów. Brakowało tam ojca Stanisława.

Jan Woleński:

Nie znałem ks. Stanisława Musiała zbyt dobrze. Rozmawiałem z nim zaledwie kilka razy, w czasie dyskusji czy moich kilku wizyt w domu zakonnym jezuitów przy ul. Kopernika w Krakowie. Ze spotkań tych odniosłem wrażenie, że o. Stanisław był nieco zamknięty w sobie, jakby zdystansowany wobec świata, a wręcz bojący się jego zgiełku. Nie czynił np. użytku z ogromnej wiedzy, jaką posiadał i horyzontów, jakie dał mu długoletni pobyt za granicą. Trudno go było namówić na udział w publicznych dyskusjach, nawet na tematy, które go interesowały, w szczególności żydowskie. Nie był skłonny do ostrych sformułowań czy spektakularnych zachowań.

Ks. Stanisław był filozofem, nie tylko dlatego że studiował filozofię. Głosił bardzo określoną antropologię filozoficzną. Bliska mu była postać św. Franciszka z Asyżu. Cenił naturalne i proste wartości. Kochał przyrodę i zwierzęta, upominając się o szacunek dla problemów ekologicznych i o prawa dla wszystkiego, co żyje. Jego spokojna i pogodna twarz, skromny ubiór (zawsze w podniszczonym swetrze) i melancholijna nieśmiałość w sposobie bycia stanowiły jakby zewnętrzny wyraz przekonań, które żywił. Ale szczególnym przedmiotem jego troski była sytuacja w Kościele, wobec którego był nader krytyczny, m.in. za zbyt wielką centralizację i brak kolegialności. Chciał, aby Kościół XXI wieku był pełen optymizmu i radości.

Bardziej wyraźny obraz ks. Musiała wyłania się dla mnie z lektury jego książek i artykułów. Czytając jego teksty, można wnosić, że świata właśnie się nie bał, widział rzeczy ostro i wyraźnie oraz że był gotów radykalnie stawać w obronie racji i przekonań, które uważał za słuszne. Nie ukrywał też rzeczy szokujących zewnętrznego obserwatora, w szczególności tresury, jaką przeszedł w początku swej zakonnej drogi. Nie wiem, jakie było jego posłuszeństwo regule zakonnej, jak wiadomo – wymagane jako ślepe, ale w myśleniu na pewno nie był posłuszny. Traktował uładzenie spraw żydowsko-katolickich za swą misję. Nie rozmywał sprawy przez używanie określenia „dialog chrześcijańsko-żydowski”, ale miał na uwadze katolicyzm właśnie. Domagał się respektowania nie tylko cnót ewangelicznych, ale obowiązków przyjętych na mocy podpisanych umów. Piętnował ciągłą dwuznaczność obecną w dyskursie katolickim o stosunku do Żydów. Deklaracje Vaticanum II mu nie wystarczały, podobnie jak rozmaite gesty przepraszające, np. za Jedwabne. Był bezkompromisowy w sprawie Karmelu w Oświęcimiu czy krzyży na tamtejszym żwirowisku. To z jego tekstów można dowiedzieć się, że delegacja polska na rozmowach w Genewie, gdzie obiecywano likwidację klasztoru ulokowanego na terenie byłego obozu, zwyczajnie kluczyła, a nawet że strona katolicka nie dotrzymała w pełni zobowiązań podpisanych w Genewie w 1987 roku. Protestował przeciwko obecności w katedrze w Sandomierzu obrazów przedstawiających mordy rytualne Żydów na dzieciach chrześcijańskich i był bodaj pierwszym duchownym polskim, który starał się objaśnić rodakom, na czym polega fałsz tych mniemań.

I takich ludzi, nie tylko widzących niedostatki w Kościele, ale przede wszystkim o tym otwarcie piszących, na pewno brakuje w polskim duchowieństwie. Ks. Stanisław Musiał był typowym człowiekiem sprzeciwu wobec zła.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kraków, 28 luty 2009 r.