31-letni Pakistańczyk Umer, który został dotkliwie pobity w nocy z piątku na sobotę przez grupę młodych chłopaków mówi: „Mieszkam w Warszawie od dwóch lat. Już drugi raz ktoś mnie zaatakował. Rok temu dostałem butelką w tył głowy. Straciłem przytomność. Ale wtedy nie zdecydowałem się iść na policję. Teraz nie odpuszczę. Okładali mnie ponad 10 minut. Dziewczyna, która stała z nimi nawet nie zareagowała. Mam przetrąconą szczękę, nos, zbite kolano. Nie mogę go nawet ugiąć. Musiałem wziąć zwolnienie z pracy”. Jego kolegi z Polski nawet nie tknęli.

Zapytali nas, czy mamy jakieś fajki. Kolega powiedział, że nie ma. Ja miałem ostatnią w paczce, więc chciałem ich poczęstować. Wyjąłem papierosa i wtedy jeden z chłopaków wytrącił mi go z ręki, zbliżył swoją twarz bardzo blisko mojej. Drugi stanął za mną, żeby ściągnąć mi okulary i już po chwili mnie okładali. Krzyczałem „pomocy”, próbowałem się wyrwać, ale nic z tego. Trwało to jakieś dziesięć minut. W grupie była jeszcze dziewczyna. Nie zareagowała – opowiada Umer.

Kolega Umera, Kamil, dodaje, że próbował odciągnąć napastników. – Było ich trzech, ja sam, więc byłem całkiem bezradny. Ale zszokowało mnie to, że mną się nawet nie zainteresowali – mówi przejęty.

Kamil opowiada, że Umera bito w „dwóch turach”. – Gdy skończyli go bić po raz pierwszy, pomogłem mu wstać i próbowaliśmy jak najszybciej stamtąd uciec. Umer kuśtykał, ale wydawało mi się, że już po wszystkim. Wtedy usłyszałem, jak ktoś bardzo szybko biegnie i zobaczyłem jednego z tych kolesi. Próbowałem zasłonić Umera, ale nie zdążyłem. Koleś przywalił mu z pięści, a zaraz potem dołączyli jego koledzy. Umer skulił się na ziemi, a oni go okładali, kopali – mówi.

Więcej w serwisie gazeta.pl