W marcu ubiegłego roku 24-letni Mateusz wracał ze swoim chłopakiem, kolegą i koleżanką z imprezy w centrum Poznania. Chcieli zahaczyć jeszcze o bar Roti z zapiekankami na ul. Mickiewicza. Nie trzymali się za ręce, ale wyróżniali się wyglądem. Mateusz miał długą grzywkę, turkusowe buty, obcisłe spodnie. Jego chłopak – kolczyki na twarzy i w uszach. – Na schodach minęliśmy łysego, napakowanego faceta – opowiadał nam potem Mateusz. – Obrócił się, spojrzał na nas, krzyknął: „Jeb…ć pedałów!”. Zignorowaliśmy to, bo nie pierwszy raz słyszymy takie wyzwiska. Wtedy ruszył w naszą stronę, uderzył mnie pięścią w twarz, upadłem. Zaczął bić moich znajomych. Próbowaliśmy się bronić, lecz nie byliśmy w stanie go powstrzymać.

Prokuratura postanowiła objąć sprawę ściganiem z urzędu, choć obrażenia nie były groźne i teoretycznie napadnięci powinni sami złożyć akt oskarżenia. Prokuratura uznała jednak, że włączenia się do sprawy wymaga ważny interes społeczny, zaś pobicie było czynem chuligańskim, bo „sprawca działał bez powodu, w miejscu publicznym, rażąco okazując lekceważenie porządku prawnego”.

Sąd na poznańskim Grunwaldzie właśnie zakończył proces w tej sprawie. Napasnik Patryk K. został skazany na 11 miesięcy więzienia bez zawieszenia. Ma też zapłacić trójce pobitych po tysiąc złotych nawiązki, a ich koleżance – 500 zł. Wyrok nie jest prawomocny.

Więcej w poznańskiej Wyborczej