Jest różnica między politykiem o niesympatycznym mi stylu czy poglądach, a facetem, który otwarcie głosił faszystowskie hasła – pisze Agnieszka Holland.

Jest różnica między politykiem o niesympatycznym mi stylu czy poglądach, a facetem, który otwarcie głosił faszystowskie hasła.

Od jakiegoś czasu z pewnym osłupieniem czytam komentarze różnych cenionych przeze mnie skądinąd publicystów i kolegów w związku z protestem kilku twórców w sprawie prezesa TVP Piotra Farfała. Jak mantra powtarzają się wyrazy zdziwienia, że tak późno, że po co, że bywało gorzej, a w każdym razie nie lepiej. Nawet przenikliwa publicystka Janina Paradowska wyzłośliwia się na temat protestujących: nie przeszkadzała im telewizja IV RP, a teraz się czepiają. Coś podobnego pisze reżyser Konrad Szołajski w „Gazecie Wyborczej”, namawiając do dyskusji z obecnym prezesem

Przeszkadzają mi różne rzeczy, które dzieją się w moim kraju i, niestety, rzadko mogę się identyfikować z działaniami kolejnych ekip u władzy. Na temat sprostytuowania TVP przez różnych opcji polityków wielokrotnie publicznie zabierałam głos. Ale na Boga, jest różnica między politykiem o niesympatycznym mi stylu czy poglądach, a facetem, który otwarcie głosił faszystowskie hasła (nie wiem, co naprawdę myśli dzisiaj, ale wiem, że nigdy nie usłyszałam z jego ust przeprosin ani słów skruchy).

Czy państwo naprawdę nie widzicie, że to są dwa zupełnie różne rzędy spraw? Czy nie czujecie, że ta subtelna różnica ma zapach dymu z krematoriów?

Sporo było ostatnio w polskiej prasie dyskusji o oburzającej recenzji „Katynia” Andrzeja Wajdy we francuskim dzienniku „Le Monde”. Recenzja ta (i podobne) pokazuje – poza trwałością stereotypu Polaka antysemity – zupełną niewrażliwość francuskiej lewicy na zbrodnie komunizmu, negowanie ich, a w każdym razie bagatelizowanie. Podobny negacjonizm – tyle że dotyczący brunatnych, a nie czerwonych – widzę w dzisiejszej polskiej cichej tolerancji dla ideologii faszystowskiej, a wiec i zbrodni, za które jest ona odpowiedzialna. Jest to naprawdę dziwne w kraju, na którego terytorium faszyści zamordowali 6 mln obywateli. Żyje jeszcze pokolenie, które doświadczyło tej zbrodni. Wiec skąd to wymazanie pamięci? Jak to się mogło stać? Jak można nie widzieć prostej drogi od słów do czynów? Jak można to usprawiedliwiać? Jak można nie rozumieć, że za to, co wyczyniał pan F. w niedawnej przecież młodości, powinna go czekać długa pokuta, a nie posada prezesa telewizji publicznej w sporym kraju europejskim?

Żeby zrozumieć monstrualność tej sytuacji, wyobraźmy sobie, że pan F. nie pisywał „neofaszystowskich” tekstów, tylko podpisał cyrograf bezpiece, spotkał się parę razy z prowadzącym ubekiem i coś mu naopowiadał. Czy człowiek o takiej biografii byłby tolerowany jako prezes publicznej telewizji? Trudno mi to sobie wyobrazić. A przecież szkodliwości jednego i drugiego zachowania są nieporównywalne; negatywny wpływ na duchowy stan społeczeństwa również.

Zrozumcie mnie dobrze: nie chodzi tu o takie czy inne polityczne gry czy preferencje, ja nie muszę kochać żadnego z prezesów TVP, premierów czy prezydentów mojego kraju, nawet podzielać większości ich poglądów; ja chcę – jako polski obywatel – mieć minimum luksusu: wiedzieć, że uznając ich legitymacje do sprawowania urzędu, nie zdradzam jednocześnie pamięci milionów ofiar. Że są oni – najprościej mówiąc – ludźmi, którzy kierują się w swej działalności publicznej podstawowymi wartościami demokracji.

 

Źródło: Gazeta Wyborcza

 

Przeczytaj także:

Jerzy Naumann: Telewizja ludzi marnych

Jacek Żakowski: Od Falskiej do Farfała