Wszystko zaczęło się od kontrolera biletów. Przyszedł do pracy w koszulce „Stop islamizacji Polski”. Gdyby pracował w call center albo w zaciszu biura, nie byłoby problemu. Ale łódzkimi autobusami i tramwajami przemieszczają się codziennie dziesiątki muzułmanów. Jeżdżą na uczelnie, do pracy. Płacą podatki, zasilają konta uczelni czesnym, kasują bilet. Korzystając z transportu publicznego, mają prawo do takiej samej obsługi jak ludzie innego wyznania. Każdemu pasażerowi należy się taki sam szacunek ze strony pracowników spółki. Dlatego właśnie MPK przeprosiło i zapowiedziało, że będzie zwracać większą uwagę na ubiór zatrudnionych.

Kilka dni temu do redakcji zadzwoniła  Algierka, która pracuje w jednej z międzynarodowych korporacji z siedzibą w Łodzi. Rok temu została skopana przez pewnego patriotę na przystanku przy Galerii Łódzkiej. Mimo że sprawca dość szybko został znaleziony przez policję, długo bała się korzystać z usług MPK. Kiedy kilka dni temu znowu odważyła się wsiąść do tramwaju, przeżyła chwile grozy. Nagle nad jej głową pojawiło się kilku rosłych mężczyzn w koszulach z przekreślonym meczetem. Postanowili uraczyć pasażerów darmowym wykładem o ich poglądzie na islam.

Po kilku dniach sytuacja się wyjaśniła. Okazało się, że Algierka nie była świadkiem spontanicznej dyskusji o islamie. To zaplanowany happening. Jak poinformował w niedzielę portal Kierunki.info, którego hasłem przewodnim jest „budowanie mediów narodowych”, łódzka brygada ONR zorganizowała w łódzkim MPK „antyislamski happening”. Wolontariusze ubrani w koszulki z przekreślonym meczetem lub półksiężycem jeździli po Łodzi środkami transportu publicznego. Przysiadali się do pasażerów i wzywali ich do przeciwstawienia się obecności muzułmanów w mieście. Miał to być gest solidarności w stosunku do kontrolera, któremu MPK zakazało kontrowersyjnego ubioru w trakcie pracy. Według nich mężczyzna „padł ofiarą szykan ze strony lewicowych środowisk i mediów”.

Więcej w Wyborczej